Czas na małą relację. Zacznę od przygotowań do podróży. Zabrałem ze sobą quada do małych poprawek, zatem i co nieco musiałem ze sobą mieć. Przyczepę do transportu zawsze stawiam na boku przy ścianie z odkręconymi kołami. Oczywiście służy potem za półkę na inne graty, to i przygotowanie się do wyjazdu zajmuje sporo czasu. W sobotę poszedłem do garażu po ósmej, a wszystko miałem gotowe dopiero po czterech godzinach. Przyczepa, na niej quad, na nim rower syna. Ot jak Cyganie. Musieliśmy jeszcze zawrócić po kilometrze od domu, bo nie zabrałem dowodu od Polarisa. Zimny pot mi spłynął po plecach, kiedy zobaczyłem, że mam ubezpieczenie do 10. maja
Na autostradzie było całkiem ok. Wyważę jednak koła przyczepy, bo powodują niepotrzebne drgania.
Na miejscu quad zapalił jeszcze na przyczepie za pierwszym razem. Rodzinka ma ładny trawnik, zatem zawracałem maszyną na osiem razy. Postawiłem na noc obok garażu, pod gołym niebem.
Dzisiaj obudziłem quada po dwunastej. Okazało się, że było mu nieco zimno i zapałał mały katar. Po uruchomieniu silnika na ssaniu, prychnął kilka razy i zgasł. Potem pracował już normalnie. Przestawiłem dwa samochody i powędrował do garażu, w którym miałem się nim zająć.
Przygotowałem narzędzia.
Podniosłem maszynę na lewarku samochodowym. Nie jest stabilnie i polecam w takiej sytuacji podłożyć zdjęte koło pod podnóżek.
Zabrałem się za zacisk hamulca. Okazało się, że mam za dużo siły i przy odrobinie nieuwagi łamię klucze.
Dalej była nakrętka piasty i... upsss... tarcza hamulcowa nie schodzi. Na wielokliny stosuję klej, zatem byłem spokojny. Zmieniło się to, kiedy nie pomógł młotek. Prawdopodobnie tego nie rozgrzałem i nie rozłączyłem po sklejeniu. Niestety nie zabrałem ze sobą opłatki.
Zdjąłem koło nie tylko po to, żeby założyć nowe klocki, zamiast wytartych do blachy.
Chciałem też wymienić łożysko, bo z drugiej strony już dawno zdechło. Postanowiłem odkręcić wahacze od ramy i potem wybić półoś z piasty młotkiem. Kiedy został tylko przegub wewnętrzny w dyferencjale, okazało się że ten też nie podda się ławo. Szarpnąłem pożądanie za cały element i moja energia znów pokazała swoją nieokiełznaną moc. Przegub wewnętrzny się rozleciał i ośka wisiała tylko na gumie osłony. Robiło się czasochłonnie i nieco dramatycznie. Nienawidziłem co i dlaczego się rozleciało. Było już grubo po południu, a roboty przybywało. Podważanie przegubu wewnętrznego przy dyferencjale zajęło mi z pół godziny. Na koniec miałem w ręku przegub wiszący na gumie, półoś i piastę z tarczą hamulcową w jednym kawałki. Ważyło całkiem sporo.
Nie miałem czym rozgrzać kleju. Kilka uderzeń młotkiem pokazało, że wieloklin zewnętrzny jest zespolony na amen. Zakręciłem piastą kilka razy i słuchałem pracy łożyska. Uznałem, że nie jest źle. Po przeciwnej stronie było o wiele gorzej. Zdecydowałem, że składam przegub, o ile się da oczywiście i montuję wszystko z powrotem. W domu się zajmę resztą. Założyłem gumowe rękawice i zacząłem się babrać w smarze. Najpierw rozłączyłem opaskę i zsunąłem osłonę. Zobaczyłem kulki i koszyk oraz jakiś drut, który mnie zaniepokoił. Na szczęście nie wyglądał jak odłamek. To było zabezpieczenie.
Najpierw wytarłem kielich, żeby zrozumieć o co loto.
Potem wyczyściłem drut i oceniłem straty. Był patologicznie odkształcony.
Wyklepałem go na rurze o większej średnicy i wyprostowałem zagięcia.
Odczułem ogromną ulgę, kiedy się okazało, że wracamy do gry. Bałem się przedtem, iż pozostanie mi quada z powrotem wciągnąć na lawetę.
Zabrałem się za osłonę przegubu.
Dorobiłem kiedyś do opasek specjalny napinacz, który sprawdził się wielokrotnie.
Okazało się jednak, że poprzedni zacisk można spokojnie założyć ponownie.
Potem zanotowałem wszystko z powrotem do quada. Półoś weszła bardzo opornie, co daje obietnicę jeszcze wielu tysięcy kilometrów bez luzu na wieloklinach. Dalej przyszła kolej na klocki hamulcowe. Następnie synek deptał na nożny hamulec, a ja wymieniłem płyn w małym obiegu i go odpowietrzyłem. Zostały mi już tylko klocki w lewym przednim i zawieszenie przy tym samym kole. Niby mało, ale poszła kolejna godzina.
Do wymiany tulei nie trzeba wybijać wahacza ze sworznia. Wystarczy odkręcić śruby i odsunąć kolumnę.
Przyczyną sporego luzu były czarne tuleje. Niestety środek miał większy opór i obracały się w metalu wahacza. Przy okazji te środkowe rurki też się wypracowały. Wymieniłem je. Czarne gumy natomiast zablokowałem na taśmę teflonową i klej go gwintów. Powinno być już dobrze.
Jutro jazda