Przy okazji krótkiej relacji z rajdu chciałbym bardzo podziękować wielu osobom
a w szczególności :
Całej naszej paczce za wspaniałą atmosfere
Homarkowi za użyczenie silnika i za okazanie jakim jest wspaniałym kumplem
Mieciowi za pomoc techniczną
Shogunowi za wysiłek transportowy i wsparcie na imprezie
Piromanowi za szukanie drogi w górach
Rafałkowi za koło i wszystkie trasy z Garmina
Chłopakom z Fan Riders za pomoc w naprawie koła
Braciom Sławkowi i Bartowi na motarach za towarzystwo na trasie
Pitowi za ból brzucha od śmiechu i pomoc ostatniego dnia
Krecikowi za to że był i postawił nam wysoko poprzeczkę i możliwą gonitwę
za nim lub ucieczkę przed nim.
I wszystkim którzy mnie wspierali
Ciężko w paru słowach opisać tą imprezę ale to co najważniejsze warto opisać.
I dzień:
Zajechaliśmy przed hotel Dakar z Shogunem na dachu wiezionej terenówki przez lorę.
Wysokość jazdy około 4 metrów więc niektóre banery chciały uciąć nam głowy ale widoki przepiękne.
Niestety rozładunek był długi a mój quad zjechał z górnego piętra ciężarówki ostatni.
Jednak start planowy i ostro do przodu. Kto był w Maroku wie że jazda na pustyni po zachodzie słońca jest trudna, i tym razem kończymy po zmroku.Początek odcinka trochę się gubimy ale później jadę już sam
równym tempem i wynik drugi na mecie z małą stratą do Kreta. Uczucie spełnienia
2 dzień:
Na odprawie dowiadujemy się o 2 oesach i krótkiej dojazdówce( tylko 300 km)
Każdy myśli jak to się da zrobić ale do przodu. Tankowanie paliwa i start.
Pierwszy OS szybki , podłoże kamieniste i sporo niewidocznych qudów.Przejeżdzamy masyw górski. Zaczyna padać i temperatura jak na Afrykę bardzo niska. Oczywiście nieliczni zabierają kurtki przeciwdeszczowe, pozostali mokną i marzną niemiłosiernia ale tylko jeden wycofuje się z tego odcinka.
Zaczyna się dojazdówka, pada niemiłosiernie i droga asfaltowa ciągnie się w nieskończoność.
Mimo adrenaliny pilnuje prędkości, jadę 85/h i licze kilometry. Mija mnie Cash który ciśnie ponad setkę.
Niestety na 100 kilometrze kończe na poboczu drogi z korbą na zewnątzr silnika. Szok a miało być innaczej.
Załamka. Kurna nie mogę uwiezyć że mam takiego pecha. Czekam na śmieciarkę i zastanawiam się co będę robił do końca rajdu. Wreszcie znajduje transport do campu. Droga strasznie się dłuży.
Zaczynam kombinować silnik w Afryce ale szybko okazuje się to niewykonalne.
PO drodze dostaje sms od Homarka który też ma pecha. Najpierw wpada w queda, odpada mu koło a potem podczas holowania przez terenówkę quad urywa się i roluje przy znacznej prędkości.
Szok, taki pech już na początku imprezy. Mijają godziny. Docieramy na camp około 22, jest już część załóg.
Nikt nie wierzy w awarie grizlaka.Dostaję sms od Homarka że przekładamy silnik jego do mojego quada.
Czekam i nie wiem co robić. Mija północ, smieciarka ma jeszcze 150 km do bazy. Niestety wiezie nasze 2 quady i nic nie można zrobić. Idę do namiotu zmróżyć oko. Mija druga, ja na moment nie zasypiam. Adrenalina buzuje, około 3 jakieś zamieszanie. Wyskakuję z namiotu i widzę płomienie przeplatane z białymi chmurami. NIe wiem co się dzieję , potem widzę Krecika, Miecia i mechanika strażaka. Podczas naprawy
wtryskiwacza paliwo eksploduje i tylko zdrowy rozsądek mechanika z KTM ratuje naszych piromanów.
Jestem załamany, czas ucieka a Homarka nie ma. Wreszcie pojawiają się światła śmieciarki, zegar pokazuje 3 30. Homarek ledwo stoi na nogach. Decyzje o naprawie quadów zostawiamy Mietkowi- naszemu mechanikowi. Proponuje on wybór naprawy mojego bo teoretycznie jest łatwiejsze do wykonania.
Pytam się Miecia ile zabiera mu wyjęcie i zamontowanie silnika w quadzie. Mówi że 5 godzin. Jest 4, tracę nadzieję że dzisiaj wystartuję , ale pozostają jeszcze inne dni rajdu.
Zaczynamy rozbierać quada Homarka, minuty lecą. Po 6 mamy jeden silnik wyjęty i rozkręcamy mojego grizlaka. W międzyczasie Biedny Kret ustala przyczynę zadyszki swojego miska. Po sprawdzeniu wielu elementów okazuje się że wtrysk jest walnięty i tylko dawca Homarka pozwala na uzyskanie mozliwości kontynuowania imprezy. Czas leci . Na kampie budzi się życie. Piękny wschód słońca pokazuje zwłoki jednego miśka i udany przeszczep drugiego. Po 7 30 zaczynamy instalować zdrowy silnik. Po 8 pierwsze odpalenie.
Pozostaje jeszcze uzbroić żywego, założyć plastiki i bagażnik,sprawdzić i odpowietrzyć. Robimy z Mieciem, rozumiemy się bez słów. Ilość śrubek świadczy że dużo nie zostało. Ostatecznie kończymy o 8 30, niestety po odprawie . Czas przełożenia silników 5 godzin. Szok i wraca wiara w start w imprezie. Na szczęście adrenalina trzyma i nie dopada mnie zmęczenie.Zaraz startuje....
3 dzień a może przedłużony drugi
Szybka trasa, na szczęście bez dojazdówki. Nawigacja bardziej po Garminie. Wychodzą baraki bycia na odprawie. Omijamy punkt tankowania który teoretycznie jest przy drodze, tniemy dalej. W nawigacji ktoś mi skreślił to tankowanie więc nie szukam WP tylko jadę do mety. Po drodze przejazd grząskim quedem i jazda na azymut przez wydmy. Potem już tylko fajka i meta. Cieszę się że jako pierwszy dojeżdzam na mete.
Po kwadransie dojeżdza Kret i mówi o ominięciu jednego WP, trudno będzie kara ale czuje się zwycięzcą
że zakończyłem ten etap z dobrym czasem. Już tylko dojazd 60 km do hotelu i sen. Zmęczenie wychodzi jednak czekają mnie tego dnia jeszcze inne atrakcje.
Czekam pod hotelem 4 godziny. Mam pokój ale nie mam ciuchów. Okazuje się że nasza serwisówka utoneła w piasku. Organizujemy ekipe i ruszamu szukać auta. Musimy objeżdzać piaski i tak po 30 km znajdujemy skrajnie wyczerpanego Miecia i Homarka. 15 minut i Dukato stoi na twardym. Cieszę się że za pół godziny będziemy w Hotelu. Znowu pech, podczas jazdy Dukato uderza w kamienie i rozwala mocowanie silnika.
Przejazd przeciąga się , po 24 dojeżdzamy do hotelu, musimy rozpakować serwis bo auto musi jechać do garażu na naprawę. Mam dosyć, wszystko boli ale jeszcze tylko godzina rozładunku i załadunku i po 1 w nocy
zwlekam się do pokoju. Prysznic i lulu. wreszcie koniec dnia.
4 dzień
Pobódka 6 rano
Śniadanie w hotelu, odprawa i start po 10.Dojazdówka 100 km asfalt. Trasa to wydmy, wyschnięte jezioro i szutry.
Nawigowanie bardziej na readbooku niż Garmin. Początek prosty, jednak temperatura około 50 stopni.
Wydmy przepiękne, jazda marzenie. Za wyschniętym słonym jeziorem kamieniste drogi, punkt tankowanie i znowu kamienie. Niestety odpuszczone ciśnienie na wydmy powoduje ściśnięcie opony i dziura.
Szybka kalkulacja czy pokonam jeszcze 150 km na gumie. Jednak naprawiam. Udaje się , pompuje i w drogę.
Niestety okazuje się że mam jeszcze jedną dziurę i na jeziorze znowu łatam. Słońce zachodzi i robi się ciemno. Daje rade ruszyć i pilnuje nawigacji. Liczę kilometry do mety i gdy zostaje ich 9 wjeżdzam pod ścianę góry. Szok, myśle że objadę. Ruszam w prawo, po 10 km jazdy po kamienich wielkości koła quada rezygnuje i zawracam. Widzę jakieś światła więc podążam do nich. Dojeżdzam do zabudowania z małym rozlewiskiem.
Niestety o rozlewisku przekonuje się jak quad lekko wkleja się. Gdyby była wyciągarka to no problem ale ja jej nie mam. wyjeżdzam po kilku minutach umordowany lecz szczęśliwy. Zaczynam szukać drogi z lewej strony, robię dojazd do głównej i poszukiwania przesmyku. Kolejne 15 km ślimaczym tępem i nic.
Muszę odpocząć. odpalam fajeczkę i widzę światełko. Jedzie około kilometra ode mnie. Szybka akcja i jadę za nim. Kurna duże kamole nie pozwalją szybko jechać. Światło ginie. Następna fajka, myśle gdzie jestem
i jak długie jest pasmo gór.Paliwa mam na 30 km a potem dupa. Sprawdzam zasięg GSM- brak
I tu nagle światełko wraca, podjeżdzam w jego kierunku. Szok to mój kolega Piroman, jak ja się cieszę z jego obecności. Ustalamy że jedziemy do drogi asfaltowej 20 km dalej a potem do mety.
Do hotelu wracamy grubo po 24, etap liczył 430 km a ja zrobiłem 520 km. Trochę więcej, jedynym pocieszeniem jest fakt że moje góry odwiedzili prawie wszyscy. Tylko Ci co za dnia tam dojechali od razu szukali przełęczy i mniej błądzili.
Dzień piąty:
Albert ustala że jazda tą samą trasą co dzień wcześniej. Dowolność startu czyli kto chce poprawić czas może jechać pozostali mogą zostać w hotelu. Oczywiście staruje i z czasu 8 i pół godziny poprawiam się o 3 godziny.
Po porażce czwartego dnia spadłem na 6 miejsce teraz dalej mam 3.
Ostatnia noc w hotelu, wymiana oleju, naprawa kół i krótki serwis. Przed 1 w nocy kładę się spać.
Dzień szósty
Pobódka 6 rano, wszystko boli ale do przodu. Odprawa i start o 10. Wyjażdzamy z pustyni. Temp. powyżej 50 stopni, żar z nieba i do tego wiatr w plecy. Nic nie chłodzi, jadę jak emeryt 60/h quad dochodzi do 100 stopni. Czekam aby ostygł i znowu jazda 60/h.Po drodze dojezdzam do wypadku. Kierowca terenówki zmienia kierunek jazdy i wjeżdza w motocyklistę. Siedzimy z nim , jest mocno poturbowany. Podejmuje decyzje pozostania przy wypadku, jednak po kilku minutach na prośbę jego dalej ruszam Wreszcie dojeżdzam do gór, trochę chłodniej więc mogę jechać szybciej. Zastanawiam się czemu tak się grzeje, tracę cenny czas na szczęście nikt mnie nie mija. Do mety 30 km a trasa na Garminie kończy się. Jestem w kropce, dojeżdza Krecik i cisne za nim. Nie mogę stracić go z oczu. Na szczęście nie jedzie zbyt szybko i za nim dojeżdzam do mety.Jest jeszcze wcześnie więc jedziemy do Merzugi na jedzonko. Tam okazuje się że mam zaklejoną chłodnicę ale do środka. Nigdy wcześnie nie widziałem błota przy wentylatorze, wyjaśnie się problem grzania.
Jest to cena rozlewiska na środku pustyni .Oczywiście dogłębne mycie , obiad i dojazd do następnego kampu. Dojazd asfaltem 65 km. Po drodze burza piaskowa, widoczność 20 metrów i piasek wszędzie. Ciężko można utrzymać się na quadzie. dojeżdzamy do kampu po 22. Wreszcie jest czas na integracje. Robimy imprezę w busie i przy udziale 8 osób czekamy na przyjazd kolegi motocyklisty Barta po zabiegu nastawiania barku
Dzień siódmy i ostatni.
Pobódka 6, odprawa 8 i start. Przed startem okazuje się że nie mam trasy w Garminie.
Kolega Elpol opóźnia swój start z Piromanem i wgrywa na nowo trasę. Teoretycznie mógłbym jechać bez niej ponieważ mamy razem z Pitem jechać ale wolę być zabezpieczony w razie awarii lub innych przypadków.
Fajnie i szybko, szutrówki i łatwa nawigacja. Jedziemy razem z Pitem, mała hopka, lądowanie na kamienie i przecięta opona. Kurna czy pech do końca mnie nie opuści ?. Próbuję kleić ale bez powodzenia, dziura na 4 cm
Proponuje Pitowi aby jechał sam. Liczę kilometry i jestem pewien że nie dojadę do końca. Kurde a było tak blisko.Jakoś dojeżdzam do mety odcinka. Co robić?
Na mecie są koledzy z Fan Riders.Fajni goście, wspólnie próbujemy pokleić koło. Wychodzą moje braki doświadczenia w naprawie kół. Wielkie dzięki, kolejny przejaw koleżeństwa. Niestety dziura tak duża że
bez szans sklejenia. Koledzy mają zapas ale na feldze od Hondy a ta nie pasuje do Yamahy.
I kolejny raz trochę szczęścia , dojeżdza Piroman z Elpolem. Ten drugi jedzie na hondzie, więc możemy dać jemu koło warszawiaków a on oddaje mi swojego big horna na feldze Atp. Pasuje.
Wielkie dzięki Rafałku
Teraz nie wiem ile trace i jaką przewagę miałem do poprzedniego. Zero kalkulacji. Decyzja pojechania na maxa. Jadę dojazdówkę 80 km. wjeżdzam w góry gdzie temperatura spada poniżej 12 stopni. Wieje przeraźliwie zimno. Na starcie sędzia częstuję rozgrzewaczem, super.
Start , zastanawiam się czy limit pecha wykorzystałem w całości ponieważ droga to znowu kamienie, szczeliny skalne i niebezpieczne szutry. Jechać spokojnie czy pojechać swiom szybkim tempem i zakończyć rajd z zadowoleniem. Wybieram drugie i mimo jęczącego sprzętu manetkę wciskam prawie do oporu. Wkręcam się w tempo i liczę kilometry do przejechania.Jeszce jasno ale słońce na horyzoncie. Wiem dobrze że ciemność obniży moje tempo o 20 km. Idzie szybciej niż myslałem. Wreszcie dojeżdzam na metę.
Czuje się spełniony.Sprawdzam wynik, podchodzę do Kreta, gratuluje i mówię że jest wariat bo kto tak zapier...a po górach. On mi na to że miał lajtem ale tak się dobrze jechało więc nie odpuszczał.
Mało jest wariatów z takim zamiłowaniem do jazdy. Po paru minutach stwierdza że chyba się umówiliśmy bo różnica czasów to tylko 8 sekund na jego korzyść.
Koniec jazdy, dojechałem i wygrałem z przeciwnościami losu.
Jestem wdzięczny przyjaciołom za wsparcie, silnik i pomoc na każdym kroku.
Pełen szacun dla Kreta za jazdę. Uważam że nie ma lepszego zawodnika w 4k. Jednak i on zawdzięcza imprezę Homarkowi który miał mniej szczęścia i musiał zakończyć imprezę już 2 dnia. Okazał się wspaniałym kolegą , silnym psychicznie serwisantem i mającym poczucie humoru kolesiem.
Będzie mi brakowało żartów jego i Pita , bolącego brzuchu od śmiechu.
NIe wiem co będę pamiętał za jakiś czas, wynik 2 miejsce czy fajnych kolesi tworzących prawie rodzinę i potrafiących wspólpracować oraz bawić się tym wyjazdem.
Stawiam na drugie
Jeszcze raz wielkie dzięki za ten wyjazd MOI KOLEDZY !!!!!!!!!!