DZIEŃ PIERWSZYW sobotę rano po piątkowej małej integracji u Łukasza vel Cerrone wyruszyliśmy z Tyrawy w kierunku przejścia z Ukrainą .Załoga w składzie doborowym co wyszło dopiero w trakcie wyprawy, czyli Piotr z żoną Anką ,Foto Press Wiewióra, Brygada chłopaków z Sulechowa czyli Gro-Canion , Malutki, Piotr Ącki ,Marcin ,Sławek, Grzechu i Ja. Według obliczeń organizatora na miejscu mieliśmy być na dwudziestą i byliśmy tylko dnia następnego.. Procedury na granicach tak Ukraińskiej jak i Ukraińsko Mołdawskiej są podobne i szybkość odprawy zależy od souvenirów rozdanych. Podsumowując temat to jechaliśmy dwadzieścia sześć godzin.
Po dotarciu do Reziny i rozlokowaniu się szybki wypad na miasto na małe co nie co. Po prostu trzeba coś chrupnąć żeby nie było jak w filmie “Miś” że z zagranicy przyjeżdża mniej obywatela niż wyjechało .Rano wyjazd na trasę.
Około ośmiu kilometrów od miasta niedaleko wsi Saharna pierwsza atrakcja Klasztor Saharna fot.1
zbudowany w wąskim głębokim wąwozie nad brzegiem górskiego strumienia Klasztorny kompleks składa się z dwóch kościołów letni St.Kościół Trójcy ; refektarz z kuchnią piekarnią i stróżówkami celami mnicha i zimowy Assumption .Wszystkie budowle rozmieszczone są na trzech naturalnych tarasach .Klasztor założył w 1777 roku mnich Bartholomew Bandyhand na miejscu pustelni ,która działała tam w 16-17 wieku. Na wzgórzu naprzeciw klasztoru znajdują się liczne korytarze , wręcz labirynt korytarzy po których można się poruszać qadami co oczywiście uczyniliśmy. W sowieckich czasach tereny klasztoru i lasy przyległe były obiektami wojskowymi stąd może wzięły się wspomniane wyżej tunele fot2.
Sam oes dość szybki i nie sprawiający problemu nawigacyjnego więc dużo wolnego czasu na zwiedzanie i podziwianie widoków. Przejeżdżamy wioski zupełnie zapomniane przez Boga i ówczesną władzę ,niektóre pozbawione elektryczności. Wpadamy w wąwóz ,chwilę poruszamy się w dłuż wąwozu i potoku płynącemu w nim by po około 2km wspiąć się na górę.
Mały trawers ,chwila nieuwagi i Yamaha Grzecha robi fikołka 360 stopni lekko go obijając co wykluczyło raidera z jazdy w dniu następnym fot.3
Szczęście że koło trafiło na kamień i zatrzymało pojazd w innym wypadku mogło się skończyć nieciekawie. Po zatoczeniu pętli wracamy do hotelu
DZIEŃ DRUGIPo kiepskim śniadanku (hotelowe jadło chyba tylko raz mi nie smakowało) wyjeżdżamy na trasę która teraz poprowadzi nas w dużej części wzdłuż brzegu Dniestru. Piękne malownicze tereny przesycone zielenią fot 4.
i lasy których tak naprawdę bardzo mało w Moldowi ,a wszystko to poprzeplatane kamienistymi podjazdami z wąskimi dróżkami fot 5.
Grupa podzieliła się na trzy teamy. Gro-Canion jako jedna ,chłopaki z Kwidzynia z Ąckim druga i Ja z Malutkim jako trzeci team . Gdzieś po drodze spotkaliśmy przy okazji kręcenia sceny do filmu grupę drugą. Wspólne śniadanie seria fotek i lecimy dalej.
Dziesięć kilometrów wspólnej jazdy i w lesie na dość sporym zjeździe w dół spotykamy Gro-Canion z podczepionymi pod wyciągarki qadami .Mała pomoc z naszej strony i sugestia że
miał być “lajcik" i nie tędy droga (asfalt) fot.6 & fot.7
wyciągamy ważące tyle samo co kosztujące Polarisy i pędzimy dalej.
A miało być tak pięknie, niestety nie dzisiaj. Na wąskim zjeździe postanowiliśmy zatrzymać się na popaskę z chińskich zupek. Po prawej był kamienisty brzeg, później droga szerokości około trzech czterech metrów i przepaść głęboka na 60-70 metrów.
Chwila nieuwagi ,telefon od żony (nie podsłuchiwałem) kask na baku i kobieta na wozie jadąca drogą z góry której trzeba było zrobić miejsce. Wszystko to nałożyło się na siebie i tragedia gotowa. Quad poszedł jak strzała w przepaść zrzucając raidera w ostatniej chwili z siodła, który zawisł na krzakach rosnących na skarpie.
Chwila ciszy i pierwsze wnioski że
DZIĘKI BOGU ŻE TYLKO NA TYM SIĘ SKOŃCZYŁOParę dobrych chwil zajęło nam znalezienie drogi do rozwalonego quada (fot
.
Po dotarciu na miejsce i ocenie sytuacji postanowiliśmy wyciągnąć zwłoki do góry. O dziwo działała wyciągarka, którą wspomagaliśmy się przez pierwszych kilka metrów wyciągania(fot 9).
Kilka telefonów do Piotra (org) podanie współrzędnych i można było po paru godzinach zabrać się za decydujący, najtrudniejszy odcinek prawie pionowej grani. Do dziesiątej w nocy Land Rover przy asyście quadów i raiderów ciężko harował . Później już tylko pozostało załadować wszystko na lawetę i zjechać do bazy w Soroce oddalonej od miejsca wypadku o 90km. Postanawiamy dystans ten śmignąć jakąś drogą utwardzoną (ku ogólnemu zadowoleniu grupy Gro-Canion) co z braku map Moldowy na gps'ach staje się trochę utrudnione. Było parę sytuacji jazdy że już śmigamy sobie na azymut jakąś utwardzoną drogą ,nagle skrzyżowanie i droga się urywa przechodząc w bagnistą dróżkę następnie całkowicie zanika. W jakiejś małej miejscowości około pierwszej po północy spotykamy lekko zmęczonych autochtonów którzy zaoferowali pomoc doprowadzenia kolumny do drogi.
Takiego rajdu Ładą już chyba nie zobaczę jak bez świateł mijając naszą kolumnę o mało nie rozjechali naszego kolegi Kredycika i pokonali głazy wielkości piłki do kosza. W hotelu w Soroce byliśmy o godzinie trzeciej trzydzieści rano.
DZIEŃ TRZECI Pobudka o ósmej rano nie była taka przyjemna ,chciałoby się poleżeć w szerokim małżeńskim łożu (sic).Szybkie śniadanie do tankowanie maszyn i w drogę. Ranek przywitał nas piękną pogodą ale już widok z okna nie był taki piękny (fot.10)
Dzisiejsza trasa wydaje się prosta. Szybkie przeloty polnymi drogami , integracja z miejscową ludnością gdzie dowiadujemy się że hektar mołdawskiego czarnoziemu kosztuje równowartość 200 eu (fot10)
Obiad z puchy gdzieś na skraju upadłego kołchozu (fot11)
fot.12
Po prostu lajcik.
Nagle gdzieś tam sobie zagrzmiało błysnęło i zaczęło padać. Sucha polna droga zmieniła się w czarną płynącą maź która tak skutecznie oblepiała quady że wręcz uniemożliwiała jazdę.
Zabawa była przednia , kilogramy czarnego błota lądowały na maszynach dociążając skutecznie. Opony nie zależnie czy to były Big Horny czy Maxxis czy jeszcze jakieś inne wyglądały tak samo jak amerykański pączek doughnuts i zupełnie nie radziły sobie z terenem tracąc trakcję.(fot.13)
Po wjeździe do miasta Balti postanawiamy poszukać myjni i ogarnąć a raczej zgarnąć z siebie całe to bagno tylko kto nas przyjmie?? i tutaj miła wiadomość, na pierwszej myjni po ocenie przez właściciela wielkość prac wycenił usługę na 100 lei od quada co daje jakieś 25zł .Trzy godziny mycia na dwie myjki i można się było polansować jadąc w kolumnie przez miasto do hotelu. Budynek raczej przypominał PRLowski hotel robotniczy z balkonami z azbestu tylko zamknięty parking po 20 lei od quada rekompensował resztę. Wieczorek spędziliśmy w centrum w knajpce przy suto zastawionych stolach. Koszt integracji gdzie każdy wyszedł napojony i syty wyniósł niecałe 10 eu od osoby.
DZIEŃ CZWARTYWykwaterowanie ,skromne śniadanie, zakupy na drogę w naprawdę dobrze zaopatrzonym markecie i jazda na trasę. W czwartym dniu zmienił się krajobraz w lekko pofalowane połoniny ,małe jeziorka z których po przejechaniu obok quadem ryby wpadały w szał i wyskakiwały do góry. Pojawiły się kaniony porozmywane przez wodę ,całe zbocza pagórków zniszczone erozją a wszystko w soczystej zieleni. W nocy padał ulewny deszcz tak że jazda była przednia.
W ten dzień do przejechania mieliśmy około 140km tracka. Gdzieś na 50km trasy z prawego przedniego koła mojej besti(hi) zaczął dochodzić metaliczny stukot narastając z każdym kilometrem. Diagnoza była jedna(fot.14)
łożysko się sypie i trzeba jakoś doczołgać się do drogi utwardzonej podać namiary GPS Piotrowi i skończyć jazdę na przyczepce.
Po załadowaniu quada resztę tracka spędziłem na kanapie Hondy Malutkiego podziwiając widoki i popijając browara.
W ten dzień odwiedziliśmy Dom Polski w Styrczy (fot.15)
który prowadzi i jest jednocześnie nauczycielką tamtejszej szkoły pani Wanda Burek. Zostaliśmy ugoszczeni wspaniałą nalewką i winem domowej roboty ,był też miejscowy ser na zakąskę. Po małym rauciku u pani Wandy (fot.16)
zwiedziliśmy na bosaka (wiadomo dlaczego) Dom Polski (fot.17)
krótka sesja foto wpis do księgi pamiątkowej (fot.18)
i w drogę. Dalsza jazda obyła się już bez incydentów za wyjątkiem forsowania rowu na przełęczy nie daleko Styrczy. Ubaw i widok był niesamowity jak siedem quadów jednocześnie wjechało do rowu i taplało się w nim ponad dwadzieścia minut nie mogąc wyjechać. Laluś z Gro-Canion jako jedyny potrafił przemieszczać się wzdłuż rowu swoim Polarisem zasługując na ksywkę "meliorant"
Wieczorem dotarliśmy do Jedinec gdzie u pani Iriny w ośrodku SPA odbyło się zakończenie dnia czwartego.
Nocleg mieliśmy w hotelu o nienagannym standardzie (sic)ze wspólnym prysznicem i kibelkiem na skoczka naprzeciwko ośrodka pani Iriny.
DZIEŃ PIĄTYDnia piątego dla mnie nie było bo nie miałem jak usunąć awarii ,ale widząc chłopaków wracających z trasy i banany na twarzach to sądzę że trasa była wypasiona i widoki nieziemskie. Ja starałem się nadrobić to co nie spróbowałem przez te parę dni z kuchni Mołdawskiej a trzeba powiedzieć że kuchnię mają "wyczesaną"
Cóż można więcej dodać, impreza bardzo udana. Grupa była zgrana i z odpowiednią dawką humoru
pozwalając się śmiać nawet i parę godzin. Zapomnieliśmy przez te parę dni o szarej rzeczywistości patrząc na ludzi którzy mieszkają w kraju o najniższym PKB w europie
co nie znaczy że mniej szczęśliwych. Zobaczyliśmy wioski gdzie dziury w drodze łata się skoszoną z pobocza trawą. Poczuliśmy zapach życia w mijanych wioskach którego nie można poczuć jadąc klimatyzowanym autem gdzieś w europie. Mieszkaliśmy w hotelach gdzie gwiazdki przyznaje sobie chyba sam właściciel. I przyrzekam już nigdy nie narzekać na stan polskich dróg.
Na koniec chciałbym pozdrowić wszystkich uczestników i do zobaczenia na szlaku.
Materatz