27.05.2013
Moja maszyna otrzymała ostatnio kilka zastrzyków. Wymieniłem świecę zapłonową, filtr paliwa i... najważniejsze, zamontowałem led 2x10W spot (czyli dalekosiężna) i Bighorn 25 cali. Ta relacja opisuje wczorajsze testy terenowe.
Już podczas montażu nowych opon miałem przedsmak tego, jak bardzo się różnią od dotychczasowych Bear Claw.
Na dole przednie (stare napompowane, nowe bez powietrza i felg), na górze tylne (nowe bez felg).
... i obydwa tylne koła napompowane (Bighorn ma 1,5 atm w celu zwiększenia wrażenia ogromnego rozmiaru). Taki 'lift' wyszedł z tego właściwie. Lewarek hydrauliczny, którym do tej pory podnosiłem maszynę w garażu, jest teraz za niski i pomimo jego maksymalnego wychylenia, koła nadal dotykają posadzki.
Polaris wygląda na nich świetnie i tak też się czuje w terenie. Wczoraj zrobiłem 140 kilometrów i wrażenia z jazdy doskonałe. Pierwszy szybki i dosyć dziurawy szuter dał mi jednak w kość, co mnie bardzo zaskoczyło... negatywnie. Odczuwałem o wiele silniejsze bicie na kierownicy, co wymusiło spokojniejszą jazdę. Powietrza napompowałem 5 PSI, może nieco upuścić? Kilka dni później się okazało, że było jednak zbyt wiele mieszaniny gazowej, około 7 PSI i teraz jest już wspaniale na każdej nawierzchni. Jazda po asfalcie, to zero drgań, prędkość maksymalna... cały czas jeszcze zamykam licznik, pomimo oryginalnego paska napędowego (wczoraj pomyślałem, że może kupić nowy i ze sobą wozić?).
Wjechałem na bardzo błotne drogi, tak bardzo, że w gumowych butach nie dałoby się tamtędy przejść. Widać po śladach, że ciągniki nawet utykały, koleiny na pół metra. Bighorny radziły sobie doskonale, byłem zachwycony, a wręcz oczarowany. Nie dość, że bieżnik wysoki, to i koła znacznie większe. Tam, gdzie do tej pory szorowałem brzuchem, to teraz miałem jeszcze zapas. Jechałem też trasą, na której kiedyś zatrzymałem całą brygadę podczas dwudniowej wyprawy na Siemiatycze. Tym razem również było ogromnie dużo deszczu i jedna z leśnych dróg (dopuszczona do ruchu) zamienia się wtedy w rzeczkę. Wypłukuje jedną, a miejscami i obydwie koleiny, i nanosi potem rzeczny piach. Stare opony zupełnie sobie z tym nie radziły i quad wisiał na brzuchu. Nie dało się przejechać nawet z rozpędu. Teraz poszło bez zająknięcia. Oczywiście starałem się nie wjeżdżać w największe dziury i w miarę bezpiecznie się przedostawać przez przeszkody, jednak jak wiemy nie zawsze da się objechać takie niespodzianki.
Lampa natomiast... może i mała, ale są przecież jeszcze mniejsze, pojedyncze 10W.
Ledwo żarzące się homologacyjne światełka Sportsmana, a i tak założyłem żarówki 55W, zamiast 35W, które dali, razem z lampą centralną, chowają się przy nowym żyrandolu. Można zgasić stare i spokojnie jechać tylko z led. W sumie, to szkoda, że w Polsce zamienia się oryginalne lampy na te śmieciowe. Kolega w swoim importowanym SP 500 zawsze świecił o wiele lepiej niż ja bez dodatków.
Nawet w dzień widać, jak silny strumień fotonów mam teraz pod ręką. Wszystko zapaliłem, nawet fajkę, a tylko led'a widać.
Instalację zrobiłem już docelową. Nowy włącznik mam nad kontrolką kierunkowskazów przy liczniku, przewód zabezpieczony w peszli i przypięty do ramy tytyrytkami. Lampa tymczasowo jest osadzona na dodatkowym wsporniku na obudowie rolek od wyciągarki.
I teraz efekty (zdjęcia robione telefonem 8 mpx bez regulacji EV). Ciemność absolutna, las, niebo zachmurzone, bez opadów, komary obecne, idealnie jednym słowem.
światła postojowe
światła mijania
światła drogowe razem z lampą centralną
światła drogowe + led
sam led... i postojówki
Oczywiście po ostatecznym montażu wszystko odpowiednio ustawię, bo teraz led patrzy troszkę w prawo i ciut za nisko, ale efekt przyznacie doskonały. W sumie, to może i nie za nisko, bo nie będę nigdy jechał tak szybko, żeby dogonić horyzont mojej lampy, ale to się okaże, mamy czas. Lampy seryjne nie robią wielkiej różnicy, kiedy się toto pali. Można teraz pędzić po nieznanych zakrętach bez konieczności wytężania wzroku, wszystko widać jak na dłoni.
Bawiłem się przez dobre kilka godzin upajając jazdą. Bez przerwy pstrykałem przełącznikiem od lampy i dawałem quadowi jechać samemu. Miał nowe opony, więc niech sobie radzi sam. I radził...
Za Wisłą, bo jechałem na Kołbiel, kilkukilometrowy pas sadów jest położony na wysokości depresyjnej i miałem tam, po kilku dniach intensywnych opadów, bagienne grogi. Jeżeli do tego dodać ciemną noc i ciężkie, mokre mgły, to łatwo można sobie ten klimat wyobrazić. Takie odcinki chce się przejechać jak najszybciej i nigdzie się nie zatrzymywać. Czułem się zdecydowanie pewniej z nowym wyposażeniem quada niż do tej pory. Bezpieczeństwo podróżowania podnosił również fakt, że jechałem tak, jak do tej pory, czyli na starych oponach. Niedaleko jednej z mijanych miejscowości zobaczyłem na środku polnej dróżki palące się ognisko. Dwóch młodzieńców wyskoczyło na piwo i kiełbaski. Z całą pewnością się kryli się przed rodzicami z posiadanymi elektrolitami, bo nie bardzo sobie wyobrażam taką imprezę w wykonaniu ludzi bez dodatkowych ograniczeń.
Potem już towarzyszył mi już tylko quad. Po drodze zwolniłem prawie do zera i zgasiłem światła, żeby wystraszony szarak mógł zniknąć w zaroślach i niedługo potem zatrzymałem się przed polnym przejściem dla dzików. Nocna jazda ma niestety tą przypadłość, że bardzo ogranicza orientację. Tak było i w tym przypadku. Jeden z leśnych duktów, którym kiedyś jechaliśmy, został zamknięty dla pojazdów i bardzo mi to pokrzyżowało plany. Pokręciłem się z tego powodu po asfalcie, licząc, że niedługo będzie następna droga w prawo, ale takiej nie było. Nie byłem jednak zawiedziony, bo to była jazda testowa i wiedziałem, że w drodze powrotnej będą niezwykle ciekawe wyboje...
Jeżeli chcesz dodać komentarz i/lub przeczytać pozostałe opisy wyjazdów, zapraszam do tematu głównego:
Wyprawy maqowe - blog