Polskie Stowarzyszenie Czterokołowców - ATV Polska - Forum - Zobacz temat - Wyprawa maqowa za Konin, 780 km w dwa dni 5 i 7.07.2013
Reklama1
Zobacz posty bez odpowiedzi | Zobacz aktywne tematy Obecny czas: 18.04.2024 11:24

Regulamin forum


REGULAMIN DZIAŁU "MOJE QUADOWE PODRÓŻE"

1. Ten dział służy do zamieszczania informacji i relacji z planowanych i organizowanych przez użytkowników forum ATV Polska wypraw, spotkań, zlotów.
2. Dział ma charakter niekomercyjny. Wszelkie komercyjne ogłoszenia, jeśli nie zostaną uzgodnione z Administratorem Forum, będą natychmiast usuwane.
3. Zamieszczane w dziale relacje, zdjęcia oraz filmy video muszą być wyrazem świadomego quadingu i spełniać wymogi zawarte w "Kodeksie quadowca ATV Polska". Wszelkie materiały niespełniające tego warunku będą natychmiast usuwane. Przeczytaj niniejszy Kodeks zanim umieścić swoja relację.

Kodeks quadowca ATV Polska

Niniejszy Kodeks ma na celu uświadomienie tego, co przystoi, a co nie prawdziwemu miłośnikowi quadów. Nie przestrzegając go, nie tylko łamiesz prawo, lecz także przyczyniasz się do kształtowania złego wizerunku naszej społeczności.

1. Nie jeździmy po parkach i rezerwatach w sposób celowy.
2. Zawsze zwalniamy przy pieszych pozdrawiając ich machnięciem ręki, zwłaszcza machamy małym dzieciom.
3. W sytuacji patowej pytamy o drogę, aby rozładować atmosferę, chyba, że może to być dla nas lub dla innych niebezpieczne.
4. Nie dewastujemy pól i terenów prywatnych.
5. Pamiętajmy, że wjazd do Lasów Państwowych, parków i rezerwatów jest nielegalny.
6. Używamy cichych układów wydechowych.
7. Nie śmiecimy, wszelkie odpadki wracają z nami.
8. Powiadamiamy władze, o nieprawidłowościach np.: odpady toksyczne, dzikie wysypiska, kłusownictwo etc.
9. Używamy pasów do wyciągarek, dzięki czemu nie niszczymy kory drzew.
10. Zaznaczamy w miarę możliwości wszelkie doły, druty i inne niebezpieczne przeszkody na GPSie, jeśli posiadamy takowy i dzielimy się tym z innymi.
11. Do jeżdżenia szukamy miejsc raczej wyludnionych.
12. Nie jeździmy po naturalnych zaporach ziemnych np.: wał przeciwpowodziowy.
13. Jazda pod wpływem alkoholu to poważne przestępstwo.
14. Zawsze ustępujemy pierwszeństwa rowerzystom.
15. Staramy się wzniecać możliwie najmniej kurzu, zwłaszcza w pobliżu ludzi i domostw.
16. Zwalniamy przy zabudowaniach i to BARDZO.
17. Zawsze kierujemy się ROZSĄDKIEM - np. nie jeździmy z prędkością stanowiącą zagrożenie dla ludzi i zwierząt!
18.W szczególnych przypadkach, kiedy nasz pojazd może kogoś przestraszyć zatrzymujemy się z boku i wyłączamy silnik.
19. Nie jesteśmy na tym Świecie sami, uszanujmy to.
20. Zawsze jeździmy w kasku i staramy się ubierać ubranie ochronne, tj: kask, gogle, rękawice, buzzer (żółw), pas lędźwiowy, nakolanniki i nałokietniki oraz buty ochronne.

Zebrał i sporządził, wespół z bracią quadową, Krzysztof Wolny-Tippo. Pomysł niniejszego kodeksu zrodził się tu.

Własność Polskiego Stowarzyszenia Czterokołowców-ATV Polska. Wszelkie prawa zastrzeżone.



Odpowiedz  [ 7 posty(ów) ] 
Wyprawa maqowa za Konin, 780 km w dwa dni 5 i 7.07.2013 
Autor Wiadomość
Moderator Działu Polaris
Awatar użytkownika

Rejestracja: 20.04.2010 12:07
Posty: 6567
Miejscowość: Józefosław
Quad: čtyřkolka
Poprzednie quady: 126p
PostWysłany: 18.07.2013 13:27 
Wyprawa maqowa za Konin, 780 km w dwa dni 5 i 7.07.2013
Dzień jazdy pierwszy
piątek, 05.07.2013

Zaczął się okres wakacyjny i moja rodzinka pojechała do babci…
Zawiozłem ich oczywiście, ale tym sposobem zostałem sam na śmieciach. Szybko urodziła się w głowie myśl, że trzeba to odpowiednio wykorzystać. Postanowiłem, że ich odwiedzę czterokołowcem. Nie było to łatwe zadanie, bo samochodem jedzie się tam 240 km.
Przystąpiłem do pracy i zacząłem rysować trasę. Klikałem uparcie cały tydzień. Co chwilę wprowadzałem poprawki, robiłem dodatkowe objazdy, w niektórych miejscach od nowa wyznaczałem ślad. Przygotowałem dwie drogi, jeden bardziej ekstremalny, z niepewnymi miejscami i drugi, teoretycznie dający gwarancję mobilności. Oczywiście ten ostatni zawierał więcej asfaltowych 'dojazdówek' i nie bez kozery użyłem tego określenia. To miał być mój rajd. Finał pracy, to ponad 300 km w obydwu przypadkach. Taki dystans, to bez najmniejszych wątpliwości spore wyzwanie. Zwłaszcza, że miałem jechać sam.

Trasa czerwona, podstawowa, zawierała większą ilość przeszkód terenowych i nieco 'dróg domyślnych' - 313 km. Na mapie pojawia się też kreska żółta, która prowadziła drogami pewniejszymi, wydawało się, bez niewiadomych - 305 km.

Image

Tutaj trasa podstawowa widoczna Garmin BaseCamp

Image

Wcale nie trzeba wjeżdżać za żaden szlaban, ani zakaz, nie ma konieczności wciskania się między drzewa. Taka wyprawa, to również nie są przejazdy przez uprawy, ani łąki, poza drogami do tego przeznaczonymi. Byłem dumny z tego, że ani razu nie korzystałem z 'ułatwień', czy skrótów, które mogły się w jakikolwiek sposób wydawać wątpliwe i wzbudzać kontrowersje.

Trochę późno, bo dopiero ostatniego dnia przed wyjazdem zająłem się quadem. Nie było co prawda wiele pracy, ale sprawdzenie olejów i wymiana mleka w tylnym dyferencjale oraz nowe klocki na tył, pozwoliły mi zgasić światło w garażu dopiero po 23.

Zaczęło się... Adrenalina trzymała mnie od samego świtu. O 5:17 byłem na nogach. Nawet nie zmuszałem się do jedzenia.
Wyjazd miał być o 6. rano. Prawie się udało, bo o 6.30 byłem w siodle…
Pogoda zapowiadała się bardzo przyzwoita. W miejscu startu bez opadów i prawie 29 stopni (rano było 16.). U celu podróży możliwe opady, 24 stopnie, a w nocy 15.

Ogromny poziom adrenaliny. Zapowiadała się wyprawa niezwykle ekscytująca, niepewna, wymagająca, ucząca pokory.

Na samym początku pewna 'paniusia z pieskiem' skutecznie popsuła mi humor. Kiedy ją z daleka zobaczyłem, to od razu puściłem gaz. Ona połapała swoje psy, trzy chyba i czekała. Uśmiechnąłem się i miałem podnieść rękę, a ta zaczęła machać swoją. 'Jak ja teraz mam iść w tym kurzu?' - zapytała głośno… Odwróciłem głowę, zgasiłem uśmiech i pojechałem dalej… Zastanawiałem się nad tym chwilę. Trzeba być na ludzi otwartym i starać się każdego zrozumieć, założyć jego buty. Ja rozumiem 'panią z pieskiem', ale taki sam mechanizm powinien zadziałać z drugiej strony. Nie mogłem jej przecież widzieć, kiedy jej jeszcze nie widziałem...

Na samym początku miałem do pokonania dwadzieścia kilometrów wielokrotnie przejechanej trasy, ale właśnie na jej końcu siedziałem w błocie już cztery razy i musiałem szukać pomocy na zewnątrz. Pierwsza dojazdówka prowadziła prosto w bagno. Zatrzymałem się przed nim, bo wody było sporo. W kilka sekund zrezygnowałem z pakowania się w kłopoty, bo przecież miałem przed sobą jeszcze trzy okrągłe setki przygody. Trzy kilometry dalej wjechałem z powrotem na ślad i pognałem przez łąki nad rzeką.

Image
Image
Image

Na samym końcu trzeba się przedzierać przez małe bagno, ale tutaj akurat wody nie było zbyt wiele i wszystko wyglądało przyzwoicie. Maszyna radziła sobie o wiele lepiej niż do kiedyś, więc byłem spokojny. Do pokonania było z 50 metrów podmokłego terenu, na koniec spora kałuża i las. Jechałem z mocno wciśniętym gazem, bo wiedziałem którędy się przedzierać i gdzie nie wjechać. Poza tym wszyscy zawsze powtarzali, że jak jest takie właśnie błoto, to 'rura'. Szło jak po maśle aż do ostatniej wody. Maszyna zanurkowała i mocno się przechyliła. Stop.

Image

Na szczęście było sporo drzew, więc z uśmiechem na ustach przystąpiłem do wydobycia quada z opresji. Pas dookoła drzewa, lina od wyciągarki i zaczynamy.

Image

Opony zupełnie się zakleiły, więc nie pomagały za wiele. Silniczek elektryczny niestety nie dawał sobie rady z zassaną maszyną. Założyłem dodatkowy bloczek i szło lepiej, ale nie dość dobrze niestety. Przerwałem zwijanie, żeby ocenić sytuację i usunąć nieco błota sprzed maszyny. Kiedy chciałem kontynuować, winda się nie odezwała. Pokołysałem się na napiętej linie, postukałem w obudowę wyciągarki młotkiem i zaczęła pracować. Po chwili jednak zamilkła na wieki... to znaczy do końca dnia zamilkła, bo już jej więcej nie potrzebowałem...

Image

Było już po ósmej. Przed oczami pojawiło się widmo przerwania mojego rajdu już na samym początku, po zaledwie 22. kilometrach… Nie zwracałem nawet uwagi na miliony komarów chcących się do mnie dobrać, a wielu się udało. Polecam pozostać w takich sytuacjach w kompletnym stroju. To nic, że gorąco, ważne, że nie gryzą. Wybrałem się na poszukiwanie pomocy. Kilkukilometrowy marsz i pukanie do paru drzwi zajęło mi godzinę. Bez skutku jednak. Jedyny ciągnik w okolicy stał sobie z przypiętą kosiarką, ale właściciel był w pracy. Nie chciałem znów dzwonić po kolegów, bo ileż można, ale nie było innego wyjścia. Wiewiór niestety był na wyjeździe. Najbliżej mieszkający Darek z kolei z pewnością pracował, bo był piątek rano. Odebrał jednak telefon i powiedział, że przyjedzie. Odetchnąłem z ulgą. Miał po mnie wpaść nie G7, którym już raz mnie wytargał z rzeki, ale Patrolem. Nie byłem pewien, czy to dobry pomysł, bo trochę miękko było, ale trzeba działać. Chłop i tak poświęcał mi swój cenny czas. Czkałem na niego spokojnie i podjąłem nawet próbę przegryzienia słodkiej bułki z serem. Nie przypadliśmy sobie do gustu. Dodatkowo zaczęły mnie boleć palce u stóp. Buty przeprawowe nie są przeznaczone do długiego marszu z całą pewnością. Jak się potem okazało narobiły nieco spustoszenia. Przygotowałem liny i czekałem.

Image

Darek był na miejscu po niecałej godzinie. Warunki niestety wymagały przedarcia się Nissanem przez spore błoto, do i tak niezbyt suchej 'wyspy' koło quada. Wszystko wyglądało nieźle, ale spora kłoda się odwróciła po przejechaniu przez nią przednim kołem i powiesiła nam terenówkę. Aż się zagotowaliśmy. Dało się nią na szczęście manewrować i ustawiłem ją wzdłuż samochodu, żeby mógł cofnąć i nabrać rozpędu. Udało się pokonać drewnianą bezduszność. Nie rozumiała cholera, że ja miałem jeszcze poważne plany na ten dzień, a kolega sporo pracy. Potem już była tylko formalność. Szeroko otwierałem oczy, kiedy mój wybawca manewrował swoim olbrzymem w krzakach. Niestety nie udało mi się uchwycić tego na zdjęciach, bo pomagałem drzewom się od niego chronić.

Image
Image

Polaris, wdzięczny za uratowanie, stał na pewnym gruncie o 10.30. Już wcześniej spakowałem wszystko, co musiałem jeszcze wcześniej rozpakować i pozostało tylko złożyć liny, obuć głowę w kask, założyć rękawice i jechać. Zastanawiałem się, czy chłodnica się przy okazji nie zakleiła. Jak się potem okazało nie, jeszcze nie tym razem.

Image

A tak to niewinnie wygląda w Google Earth (siedziałem na samym dole przed drzewami).

Image

Postanowiłem, że pojadę dalej, chociaż straciłem aż dwie godziny. Trudno, jeżeli mi się nie uda, to… a czemu ma się nie udać? Noc przecież długa. Włączyłem w nawigacji trasę pewniejszą, żeby dotrzeć szybciej na miejsce. Zaczęła się gonitwa… Jednym z elementów mojego ekwipunku wyprawowego był namiot. Diabli wiedzą jaka mnie może spotkać przygoda. Zawsze to na głowę nie będzie padać, a komary niech sobie piją powietrze z opon…

Kilometry dodawały się na liczniku powoli, ale konsekwentnie. Pogoda była wspaniała, ja nieco ubłocony, ale szczęśliwy, że mogę czerpać off-road pełnymi garściami. Jechałem bez zbędnych ceregieli. Miałem spore opóźnienie. Powrót był dopiero za dwa dni, ale chciałem dotrzeć na miejsce o rozsądnej porze. W nocy źle się nawiguje w nieznanym terenie, do tego jeszcze bez przynajmniej jednego towarzysza.

Bardzo ciekawie jechało się po torach kolejki wąskotorowej. Szyny nie pozwalały dobrze ustawić quada i były na tyle wysokie, że obijał się o nie podwoziem, kiedy koła wpadały między podkłady. Musiałem z tego powodu znacznie zwolnić i podskakiwać przez kilkaset metrów razem z biedną maszyną.

Image

Takiego czorta na szczęście wtedy tam nie było.

Image
Image

Był to jednak najlepszy skrót. Inaczej czekałby mnie spory objazd. Odjechanie od Piaseczna na zachód nie jest łatwe, bo mamy tu spore zagęszczenie miejscowości z domkami jednorodzinnym, asfaltem i znakami 'droga prywatna - zakaz wjazdu'. Musiałem z tego powodu znacznie modyfikować zaplanowaną trasę na gorąco i 'na nos'.

Minąłem Złotokłos, w którym jest mnóstwo ścieżek prowadzących do zabudowań położonych w lesie

Image

i w miejscowości Grzędy przekroczyłem krajową siódemkę. Tutaj był pierwszy błąd w planowaniu trasy. Nie udało mi się dojechać do 'dwupasmówki' w przewidzianym miejscu i trzeba było jechać prawym pasem przez 1.5 km w jedną i 2.5 km w drugą stronę, żeby ją zostawić za sobą. Kolejną taką przeszkodą była 'katowicka', którą przeciąłem w Żabiej Woli. Kłopot z takimi głównymi trasami polega na tym, że trzeba dojeżdżać do nich asfaltem. Polne drogi zazwyczaj nie dochodzą do takich arterii, a jeżeli nawet, to nie mają przejścia na drugą stronę.

Zerknąłem na piękny Pałac Śniadeckich w Ojrzanowie, który zdaje się obecnie jest na sprzedaż.

Image

Niedługo potem minąłem pierwszą stację benzynową po drodze, w Hucie Żabiowolskiej. Miałem jeszcze sporo paliwa, więc się nie zatrzymywałem. Czas naglił. Wtedy też się nieco rozluźniłem. Jazda szła w dobrym tempie i wyglądało na to, że będę przed zmrokiem. Przejechałem bardzo stromym wiaduktem nad 'ósemką' i skierowałem się na północny zachód, między Grodziskiem Mazowieckim a Żyrardowem. Miałem tam bardzo przyzwoite i równe szutry, po których można było gnać niemal bez opamiętania. Bardzo mocno jednak zwalniałem przed zakrętami, do niemal zatrzymania koło zabudowań. Nie można ryzykować, że coś nas zaskoczy za rogiem, no i dać ludziom oddychać powietrzem, a nie pyłem z drogi.

Image

Ciekawostką okazał się przejazd przez autostradę A2 na wysokości Izdebna Kościelnego. Na tym etapie budowy jest sporo wiaduktów donikąd. Ciekawe, czy kiedykolwiek doprowadzą do nich wszystkich asfalt? Jedziemy sobie przez pola i lasy, wiatr we włosach i docieramy do praktycznie nieużywanej kładki, której nie powstydziłaby się z całą pewnością nasza stolica, cierpiąca niedostatek mostów nad Wisłą. Czuje się wtedy, jakby przedostawało się nad głębokim wąwozem, po dnie którego pędzą rozwścieczone samochody. Jesteśmy sami na moście, wokół żywego ducha. Można się nawet zatrzymać i popatrzeć na pędzący pod nami pośpiech.

Image

Trasę planowałem z uwzględnieniem ciekawych miejsc, jednak dopiero pisząc tą relację poznaję bardziej ich historię i oglądam zdjęcia. Praca nad mapami zupełnie nie dawała czasu na jakiekolwiek refleksje. Kiedy widziałem, że gdzieś jest pałac, albo stary kościół, czy inny zabytek, to próbowałem doprowadzić tam ślad dla kół mojego rumaka.
W ten sposób wpadłem do miejscowości Guzów. Przywitała mnie niezwykle ciekawa brama do Pałacu Sobańskich.

Image
Image

Hitler świętował w tym miejscu kapitulację Warszawy. Nie było czasu na sesję zdjęciową, więc wklejam, jak również w kilku innych przypadkach zdjęcia z Google Earth.

Image

W tym miejscu miałem pierwszą, ale bardzo krótką przerwę w podróży. Zatrzymałem się tuż przy drodze na Sochaczew i razem z quadem wzbudzałem przy okazji spore zainteresowanie tamtędy przejeżdżających. Wyłączenie silnika oznaczało jednocześnie wyłączenie programu jazdy w mojej głowie. Pierwsze kroki boleśnie mi przypomniały, że mam również inne członki oprócz rąk. Palce stóp odezwały się skarżąc na niespodziewaną ciasnotę. Do tej pory nigdy tak się nie zdarzyło. Cierpiało zwłaszcza prawe kopyto. Kopnąłem piętą kilka razy w oponę i w bucie zrobiło się trochę luźniej na palce.

Za Kęszycami przejechałem przez most na Rawce.

Image

Jest tam niedaleko niemiecki pomnik z I Wojny Światowej

Image

Skierowałem rajd nad Bzurę. Nie pozwoliła mi się do siebie zbliżyć w zaplanowanym miejscu. Wjazd na nadrzeczne łąki nigdy nie jest do końca pewny. Na zdjęciach satelitarnych droga jest, ale w rzeczywistości często przykrywa ją spora warstwa wody i gęstego błota. Nie da się przez to przedostać samemu. Na początku mojej wspaniałej przygody w takim miejscu właśnie utknąłem. Po drugiej stronie rzeki od miejscowości Kompina i Patoki, widok tataraku i trzciny oraz prowadzącymi między nimi, wypełnionymi wodą koleinami, skutecznie mnie zatrzymał. Pognałem dalej, żeby to objechać i dostać się nad rzekę nieco dalej. Udało się na szczęście bez problemu. Swoją drogą, to w grupie byłaby tam zabawa na długo, ponad dwa kilometry porządnej przeprawy błotnej po nieużytkach, bez drzew.

Image

Prawda jest taka, że 'u nas' śmigają w podobnych miejscach quady i samochody terenowe, mocno pogłębiając koleiny, a nawet kopiąc jamy błotne. Na mojej trasie były na szczęście jedynie bezkresne łąki, czasem tylko przerywane bajorem, które dało się łatwo ominąć. Pracowali na nich ludzie przy zbieraniu lub przewracaniu siana i … boćki polujące na żaby.

Image

Pozdrawiałem wszystkich, których mijałem. Ciekawa rzecz, bo pomimo upału i ciężkiej pracy, wszyscy się do mnie uśmiechali. Tak właśnie było nad rzeką Słudwią wpadającą do Bzury, a zaczynającą swój bieg koło Gostynina. Dojechałem do myszkujących w poszukiwaniu jadła 'klekotów' i popatrzyłem chwilę jak odlatują kawałek, żeby zachować bezpieczną dla nich odległość od pierdzącego motorka.



Pamiętać też trzeba, że droga w takich miejscach jest zazwyczaj elementem łąki, ale ślady w miarę dobrze widać.

Image
Image

Prawie na każdej łące ktoś był i wymienialiśmy się serdecznościami. Dotarłem do mostu w Kompinie i przedostałem się na drugi brzeg.

Image
Image
Image

Osiemset metrów dalej, po około 150 kilometrach niemal ciągłej jazdy, było pierwsze tankowanie. Zmieściło się 15 litrów, zatem miałem informację, że silnik pracuje normalnie, bo zużycie paliwa, to też istotny parametr do oceny jego kondycji. Wypiłem na miejscu jakiś napój energetyczny i obserwowałem jak dwaj starsi panowie leją do beczek paliwo przeznaczone do znajdującej się na przyczepie łódki. Całość była podpięta to Land Cruisera V8. Nie mogłem wyjść z podziwu jak cichutko pracuje osiem cylindrów w porównaniu z moim jednym…
Przyszła kolej na jazdę przez sady z jabłkami. Miałem przed sobą kilkadziesiąt kilometrów wspaniałych, szerokich szutrów, z dala od zabudowań. W jednym miejscu tylko zawróciłem, bo na drodze, a raczej miedzy, łączącej rajdowe dukty było zbyt wiele błota i istniało niebezpieczeństwo utknięcia na dłużej. Było wspaniale…



Planowanie trasy na tak znaczną odległość, skłoniło mnie do jej poprowadzenia w niektórych miejscach wzdłuż rzek i torów kolejowych. Te pierwsze, wbrew pozorom, również skracają jazdę. Po pierwsze prowadzi tamtędy zazwyczaj jedna droga, z całą pewnością nie pomyli się jej z asfaltową na zdjęciach satelitarnych, no i omija się dzięki temu miejscowości.
Pogoda dopisywała. Dosyć sprawna jazda wystarczająco mnie chłodziła w upalny dzień, pomimo pełnego stroju na grzbiecie. Kiedy się jednak zatrzymywałem, to docierało najpierw gorąco, a zaraz potem tuman kurzu, który za sobą ciągnąłem. Trudno go było okiełznać nawet ze śladową prędkością przy mijanych zabudowaniach. Zwalniałem do 20 na godzinę, bo inaczej podnosiła się za mną spora chmura. Swoją drogą, to dziwne się wydaje wieszanie prania na sznurkach od strony drogi. Logiczne jest, że lepiej by się toto czuło po drugiej stronie zabudowań. Rozbrajały mnie jednak zupełnie wyprane gacie wieszane na bramach, bo i takie atrakcje też po drodze miałem, niejeden raz zresztą.

Wybrany dzień tygodnia, czyli piątek, gwarantował spokojniejszą jazdę, bo nie było weekendowiczów na drogach. Prędkość przelotowa oscylowała w okolicach 80 kilometrów na godzinę. Było szybko. Polaris prowadził się znakomicie i dawał pełną kontrolę nad sobą. Ani razu mnie nie zaskoczył. Nawigacja pozwalała również wiedzieć przed zakrętem, jaki jest jego kąt. Jeżeli do 45 stopni, to można nie zwalniać. Oczywiście o ile znad trawy lub zboża nie wystaje kabina ciągnika, lub głowa rowerzysty. Czujnym być trzeba zawsze, nie ma miejsca nawet na małą chwilę rozkojarzenia podczas gonitwy. Przed zakrętami 90 stopni można się również odpowiednio przygotować. Czasami udawało mi się wprowadzić quada w uślizg przy pomocy hamulców odpowiednio wcześniej i bardzo sprawnie wychodzić na prostą. Nie jest to najbezpieczniejsze, bo można zwyczajnie się przewrócić i wymaga to niezwykle uważnego balansowania ciałem.

Jechałem w każdym razie w chmurach...



Na dwusetnym kilometrze zdjąłem kciuk z manetki na widok jadącej rowerem kobiety. Po wytraceniu prędkości zerknąłem na monitor nawigacji, bo droga się rozwidlała pod niewielkim kątem i nie byłem pewien którędy jechać dalej. Wtedy quad strzelił z rury wydechowej. Nie było to przecież nic niezwykłego, bo już nie jeden raz oddawałem salwy przy wytracaniu obrotów. Psy w promieniu kilku kilometrów będą przynajmniej wiedziały, żeby na drogę się nie wybierać przez jakiś czas. Tym razem jednak quad zgasł po zatrzymaniu. To też się przecież może zdarzyć, prawda? Nacisnąłem hamulec i przekręciłem kluczyk… motor kręcił, ale nie zapalił... upsss… Wyłączyłem w takim razie bieg, dodałem gazu i znów włączyłem rozrusznik. Silnik od razu wskoczył na obroty. Ufff… już się przestraszyłem, że będzie kłopot. Odetchnąłem z ulgą. Tak się przecież może zdarzyć, że coś gdzieś nie zaskoczy i napęd gaśnie. Dodałem gazu jeszcze raz i puściłem manetkę, żeby włączyć bieg. Quad znowu zgasł. Czyli w takim razie coś nie tak. Niewiele myśląc odpaliłem na biegu z otwartą przepustnicą i natychmiast puściłem hamulec, stałem przecież na środku drogi. Quad wystartował. Zmartwiłem się mocno, ale nie zatrzymywałem ponownie. Według planu przede mną było jeszcze ponad sto kilometrów. Pojazd pracował normalnie, nie szarpał, przyspieszał, miał normalny dźwięk, tylko przy puszczeniu gazu strzelał. Pomyślałem, że to może świeca, chociaż 400 kilometrów temu wkręciłem nową. Filtr paliwa też był nowy. Kiedy musiałem ustąpić pierwszeństwa na końcu szutru, maszyna znów zgasła. Tak było już za każdym razem. Zatrzymywałem się, żeby wjechać na drogę główną i zapadała głucha, mającą w sobie coś niepokojącego cisza. Przed przekręceniem kluczyka zastanawiałem się z niepokojem, czy uruchomię quada, czy może tym razem już się to nie uda. Zapalałem z wciśniętym hamulcem i od razu ruszałem.

Dotarłem do kolejnej autostrady. A1 przeciąłem za miejscowością Julianów.



Tuż za nią, w miejscowości Kaszewy - Kolonia stanąłem jak wryty. Nawet nie dbałem o to, że maszyna zgaśnie... Otóż wielbiciele Radia ustawili sobie koło przydrożnej figurki wyściełane miękkim atłasem, czy welurem może, ogromne tapicerowane fotele.

Image
Image

Szkoda, że nie trafiłem na porę modłów, bo byłoby to jeszcze ciekawsze zjawisko, ale i tak było na co popatrzeć. Bardzo blisko stała jeszcze porzucona wersalka. A może by tak z porzuconych w lasach śmieci porobić podobne kąciki dla quadowców? Moje rozbawienie wywołał również widok wystawy na balkonie pobliskiego domu. Otóż, nieotynkowany budynek z czerwonej cegły, posiadał zadaszony balkon, na wysokości pierwszego piętra. Stała sobie na nim skórzana kanapa i dwa fotele, wzór... rustykalny. Balkon oczywiście nie był wyposażony w barierkę… Co komu pasuje...

Pół godziny od awarii dotarłem do Kutna i od razu zatrzymałem się na stacji, gdzie było również kolejne tankowanie. Zdjąłem siedzenia (mam dwa) i odkręciłem świecę. Była 'niestety' siwa, więc nie była przyczyną kłopotów strzeleckich. Od razu w sumie pomyślałem o dyszach w gaźniku, ale miałem nadzieję, że to może świeca, byłoby łatwiej może. Nie będę przecież rozbierał pojazdu na jakiejś stacji paliw, bo to i nie czas, i miejsce. Poza tym nigdy dolnej części gaźnika nie widziałem, a nawet pamiętam, że nie mogłem odkręcić jednej ze śrub. Robiłem różne próby uruchamiania silnika z otwartą komorą filtra powietrza. A to ze ssaniem, a to z gazem, a to bez niczego, a to ze wszystkim. Bez oczekiwanego skutku, coś niedomaga i nie rozwiążę problemu ani tutaj, ani szybko. Lekko strwożony założyłem kask, rękawice i pojechałem dalej.
Nauczyłem się obsługi quada od nowa. Trzymałem go cały czas na obrotach a powstrzymywałem hamulcem. Dzięki temu prawie się zatrzymywałem, kiedy wymagała tego sytuacja, ale silnik nie gasł. Wiadomo, że normalnie tak się nie jeździ, ale co było robić. Do celu nie było już daleko… chyba…
Uspokoiłem emocje i oddałem się wspaniałemu rajdowaniu. Fakt, że quad nie miał żadnych innych objawów choroby nieco mnie uspokoił. Pędziłem przed siebie i przestałem się przejmować przeciwnościami. Tak widocznie ma być i kropka. Była to próba również dla mnie, nie tylko dla mojego wspaniałego rumaka. Następnego dnia mam dzień odpoczynku, bo wracam w niedzielę, to się zerknie tu i tam. Co jakiś czas uderzałem piętą prawej nogi w podnóżek, żeby robić więcej miejsca w bucie na bolący palec. 'Co tam się dzieje' - pomyślałem. Może kopnąłem w coś podczas wyciągania maszyny z błota? To są jednak twarde buty i przyczyna takiego stanu leżała zupełnie gdzie indziej.

Jeżeli nie można było poprowadzić trasy przez pola, to starałem się jechać za stodołami i oborami, bo często biegną tamtędy 'drogi serwisowe'. Jest mała przypadłość takiego rozwiązania, ale do wszystkiego idzie się przyzwyczaić…

Image

… tak minąłem wieś Gnojno…

Image

Za Adamowicami wpadłem na ledwo widoczną i w większości zarośniętą półtorametrową roślinnością drogę wzdłuż torów kolejowych, w kierunku Koła. Trzymałem się żelaznego szlaku przez ponad 20 kilometrów.



Kiedy na niewielką odległość trasa oddaliła się od tej prostej linii za miejscowością Rdutów, trafiłem na wspaniałą przeszkodę, przejazd przez rów z wodą.

Image

Uwielbiam takie obiekty, ale wiem, że są niebezpieczne. Było to niedaleko pracującego ciągnika i zabudowań. Przejechałem i mocno mi się spodobało… Wróciłem z większym impetem, ale spowodowałem tylko tyle, że quad jechał przez wodę takim samym tempem, jak poprzednio, koła za to buksowały w piachobłocie, lekko się zapadając w dnie. Wydostałem się na łąkę, choć nieco trudniej niż za pierwszym razem. Koniec zabawy, trzeba jechać dalej. Należało tylko trzeci raz pokonać 'bród'... Woda była tym razem już tylko 5 centymetrów pod siedzeniem. Przedostałem się na drugi brzeg spokojnie i nie gazowałem bez sensu. Nauczyłem się, że piaszczyste lub muliste dno może utrzymać quada pod warunkiem, że nie będzie się dawać za dużo gazu. Inaczej woda będzie stawiała opór i nie pozwoli się rozpędzić, a koła wykopią Ci na dnie grób.

Znów jechałem przy samych torach i tak minąłem kopalnię soli w Kłodawie. Niestety nie miałem czasu na przerwę, żeby ją zobaczyć, ale z całą pewnością kiedyś to nadrobię. Może będzie nawet wyprawa specjalnie do tego miejsca. A gdyby tak jeszcze quadem wpuścili do środka, to...

Image
Image
Image

Przyklejony do torów prowadzących do Koła, po trzech kilometrach odjechałem od nich na północ w kierunku Borysławic Kościelnych. Przeglądam teraz mapy i zobaczyłem swoją sromotną pomyłkę. Otóż przejechałem kilometr od wspaniałego gotyckiego zamku.

Image
Image
Image

A tak mnie zastanawiała droga w tamtych okolicach…

Image

Zbudował go kanclerz wielki koronny i arcybiskup gnieźnieński Wojciech Jastrzębiec w 1423 roku. Polecam do planowania tras stronę http://www.zamki.pl, gdzie jest skarbnica polskich 'zamków będących dziedzictwem po zamierzchłych epokach, kiedy utrzymanie władzy, spójności państwa Polskiego, wreszcie obrona przed rabusiami wymagały wznoszenia coraz lepiej ufortyfikowanych zespołów obronnych. Dziś pozostały już po nich najczęściej tylko malownicze resztki cegieł, czy kamieni na wzgórzu lub całkowicie niepodobne do pierwotnych zamków, wielokrotnie przebudowywane pałace...'

Pojawiało się coraz więcej nazw miejscowości z określeniami biskupi, proboszczowski, kościelny, klasztorny. Ciekawe dlaczego…? Może dlatego, że 25 kilometrów dalej w linii prostej jest miejscowość Licheń? Znana z tego, że od 1999 roku istnieje tam piłkarski klub MLUKS Strażak Licheń Stary? Nazwa miejscowości pochodzi najprawdopodobniej od pogańskiego bożka 'Licho', który jest obiektem kultu.

Czasem zdarzały mi się kolejne błędy nawigacyjne, żeby jednak nie zawracać, bo to wymagało 'operacji odpalanie', jechałem dalej i szukałem nowej drogi.

Image

Pogubiłem się raz jednak za mocno i dwa razy wróciłem do tego samego punktu. Byłem pewien, że tego samego, bo przed domem było kilka osób i, między innymi, mały chłopiec na plastikowym quadzie. Żałowałem potem, że się przy nich nie zatrzymałem, żeby przynajmniej małemu 'przybić piątkę'. Nadrobiłem to jednak, choć nie dosłownie, w drodze powrotnej. Okazało się, że odrzuciłem właściwą drogę, uznając że prowadzi ona do gospodarstwa. Nie było widać, że za stodołą wiedzie dalej przez pola. Nadłożyłem tak kilkanaście kilometrów i straciłem dobre pół godziny. Jechałem w okolice Konina i powoli zacząłem wypatrywać dymu z tamtejszej elektrowni, ale jeszcze musiałem trochę na ten widok poczekać.
Korzystam z nawigacji w telefonie i nie pokazuje ona mapy zgodnie z moim kierunkiem podróżowania, ani kierunku śladu. Źle odczytałem kolejny skręt i znów kilka kilometrów poszło… w…

Czas na małą przerwę, żeby dać całemu sobie nieco i nieco quadowi odpocząć.

Image

Zmobilizowałem się i nie pozwoliłem już więcej 'przekręcić'. Zmęczenie dawało o sobie znać coraz mocniej i szwankowała koncentracja, ale musiałem nad tym zapanować. Jazda wymaga skupienia nad właściwym wyborem przejazdu i trzymania się trasy. Po prawie dziesięciu godzinach można się trochę zacząć gubić. Adrenalina na szczęście utrzymywała się na bajecznie wysokim poziomie.

Po godzinie 19. zrobiło się nieco chłodniej. Na drogach zaczęły pojawiać się kałuże, które świadczyły o niedawnej sporej ulewie. Cieszyłem się, że nie dopadł mnie deszcz, bo pamiętam naszą wyprawę z zaQuadem do Zaburza, za Siemiatycze, kiedy lało bez przerwy.
W oddali zobaczyłem nareszcie dym z kominów elektrowni Konin. Byłem już blisko, uśmiechnąłem się, bo niedługo uściskam moich i może nawet coś zjem.

Image

Licznik pokazał 391,3 kilometra. Dotarłem po godzinie 20, a jechałem ich 10,5 (piwo takie kiedyś było).

Image


Sobota

Po późnym śniadaniu odłączyłem gaźnik i wykręciłem dyszę wolnych obrotów, najbardziej podejrzewanego bandytę.

Image
Image

Miałem nadzieję, że to będzie przyczyna wczorajszego niedomagania pojazdu. Wyczyściłem wszystko, przedmuchałem sprężonym powietrzem, poskręcałem i zamontowałem do maszyny. Najpierw trochę pokręciłem rozrusznikiem, żeby napompować paliwo do pustego gaźnika i… zapalił. Puściłem manetkę i… nie zgasł. BINGO! Nie będę już wracał z tą ułomnością na karku.

Kolejną rzeczą był gwóźdź w tylnej oponie, ale to już chleb powszedni.

Image
Image

Potem reanimowałem klocki hamulcowe z przodu (to było przewidziane) i odpowietrzyłem tył, bo coś za miękki był pedał hamulca. Nacisnąłem też guzik od wyciągarki i… odezwała się… już nic nie rozumiem. Trzeba jej zrobić serwis. Rozwinąłem linę, ale tak zostawiłem do dnia wyjazdu, żeby nie hałasować, bo kilkumiesięczna córcia spała. Lina miała dwa załamania i tym zablokowała windę. Sprzęt był gotowy do drogi!


Dzień jazdy drugi
niedziela, 07.07.2013

W niedzielę obudziłem się znowu bardzo wcześnie. Na nogach byłem od 6. rano. żeby wyjechać zanim wstanie trzyletni Wiktor, bo inaczej by mnie nie wypuścił w drogę. Spokojnie jadłem sobie śniadanie przed domem i pakowałem graty.

Image

Nie miałem ich zbyt wiele. Musiałem zrezygnować z butów do quada i założyłem kalosze, które miałem ze sobą. Duży palec nie dawał się nawet dotknąć… Po przyjeździe w piątek, kiedy zrzuciłem z siebie zakurzone fatałaszki, zobaczyłem że przez cały czas był mocno uciskany przez but. Paznokieć można spisać na straty… nie będę wklejał zdjęcia… Pod wpływem warunków hydrologiczno-meteorologicznych buty się skurczyły i trzeba się będzie nimi zająć po powrocie, bo jak tak dalej pójdzie, to za rok będą pasować na małego Wiktora.

Pogoda znów zapowiadała się wspaniała

Image

Tym razem zrobiłem sobie kanapki na drogę.

Image

Wystartowałem o ósmej.
Tego dnia postanowiłem jechać spokojniej i więcej nieco zobaczyć. Dałem też sobie więcej swobody w omijaniu asfaltu. Uwiecznianie jazdy zacząłem już na pierwszej leśnej drodze.



Ostatnia kałuża na filmie trochę mnie zamoczyła, ale przy wspaniałej pogodzie, która była moim sprzymierzeńcem, wyschłem w trzy kilometry.

Na chwilę się zatrzymałem, żeby zwinąć linę od wyciągarki, którą wczoraj złożyłem na bagażniku… Tak, oczywiście, że najechałem kołem na bolący palec w prawej stopie... uhhh...

Image
Image

Pokonywane na początku powrotnej jazdy okolice, oglądałem wielokrotnie w ggoggle, bo jest tam wiele interesujących pozostałości po kopalni odkrywkowej, które mogą być niesłychanie atrakcyjne do jazdy quadem. Jest tam mnóstwo zbiorników wodnych powstałych dzięki pracy ogromnych maszyn.

Image
Image

Znalazłem w ten sposób i postanowiłem zobaczyć coś intrygującego. Miejsce było niezwykłe... Jezioro Turkusowe. Jego kolor pochodzi od popiołów z pobliskiej elektrowni. Wygląda zachwycająco, chociaż brzeg i dno mają charakter klejowo-chemiczny, takie sprawiają przynajmniej wrażenie. Nie może być jednak zatrute, bo roślinność wokół bujna i dam sobie uciąć palec u nogi (może być ten bolący), że zielone ryby też tam pływają.

Image
Image
Image
Image

Swoją drogą, to tereny kopalni pracującej nad materiałem energetycznym dla elektrowni, są niezwykle ciekawe zza kierownicy quada…

Image

Wiem jednak, że są bardzo niebezpieczne i obowiązuje bezwzględny zakaz wjazdu na ich teren.

Elektrownia już w ciągu dnia wygląda okazale,

Image
Image
Image

ale nocą zamienia się, w zwanego przez tamtejszych obywateli ... Titanica.

Image

Po nagraniu filmu, zwijaniu liny, oglądaniu Jeziora Turkusowego, szybko zdałem sobie sprawę, że przy dystansie jaki mnie czeka, nie mam czasu na cokolwiek innego poza jazdą i to dynamiczną. Popędziłem dalej.

W okolicach miejscowości Grąblin, którą objechałem skręcając na północ zaraz za Anielewem,

Image

nad koronami leśnych drzew połyskiwały kopuły cerkwi w Licheniu (dobrze mówię? to chyba cerkiew? przecież tylko 'u nich' tak się świecą dachy?).

Image
Image
Image

Niedługo potem dotarłem nad kanał Grójecki

Image
Image

i zatrzymałem się, żeby zerknąć na tamę

Image
Image

oraz zamienić przy okazji kilka słów z wędkującym tam sympatycznym panem. Jeździ sobie na ryby 'Komarkiem', którego kupił za 100 zł i służy mu bezawaryjnie od wielu lat.

Z tej perspektywy cerkiew również połyskiwała w swojej przepysznej krasie.

Image

Aż się zacząłem rozglądać czy wojska szwedzkie nie nadciągają z którejś strony. Przy tej okazji zastrajkował czujnik ciśnieniowy hamulca. Nie ma wtedy światła stop i nie można zapalić quada na biegu. Kupowałem już nowy od jakiegoś motocykla, ale widać nie wytrzymał wstrząsów. Może za szybko jeżdżę? Kilkadziesiąt kilometrów dalej znów zaczął działać, co ciekawe.

Pierwsze długie szutry tego dnia nieco mnie zastanowiły. Quad zachowywał się inaczej niż w piątek. Nie rozwijał tak swobodnie prędkości i był jakiś taki przytłumiony delikatnie. Po głowie chodziły przeróżne myśli analityczne. Przede wszystkim jednak zastanawiałem się, czy nie przypaliłem paska jazdą z hamowaniem, z wciśniętym gazem i czy zaraz się nie rozleci. Potem, kiedy zmieniały się nawierzchnie, sprawa raz się pojawiała, a innym razem nie. Piach na drodze był przyczyną pogorszonego przełożenia napędu na osiągi. Sprawa rozwiązana dzięki obserwacji. Można było otworzyć przepustnicę na 4/5 albo i 5/6 bez obaw. Tak też robiłem bez specjalnej zachęty przez kolejne 350 kilometrów.

Najprzyjemniej mi się jechało, oczywiście obok szerokich i równych szutrów, drogami na skaju lasu. Jest tam trochę cienia i mniej ludzi tamtędy się porusza, w ogóle właściwie. Były najsolidniejsze pod względem nawigacyjnym. Nie wymagały korekt, nie wyjeżdżały po chwili euforii na asfalt. Drogi między polami lubią skręcać pod prostymi kątami i dają tym sposobem sporo okazji do jazdy bokiem. Są równiejsze i można na nich bardziej pohasać. Często doprowadzają niestety do czarnego dziadostwa i trzeba potem ścierać opony przez długie kilometry. Następnym razem będę robił trasę przede wszystkim pod kątem szutrów. Teraz górę wzięło kryterium odległości. Najwyżej wykorzystam namiot i będę jechał dwa dni, ale nie dam satysfakcji bezdusznej mieszaninie węglowodorów.

Zainspirowany widokami coraz częściej pojawiającymi się w naszym krajobrazie, zrobiłem sobie mały postój na oddech i, jak mawia Kubuś Puchatek, 'małe co nieco'. Schroniłem się w cieniu...



Na wysokości miejscowości Dąbrówka, za Borysławicami jest kawałek betonowej drogi przy torach kolejowych, która co kilkadziesiąt metrów ma specjalnie wybudowane niecki, niewiadomodoczegosłużące. Przy maksymalnej prędkości quada dawało się z nich wyskakiwać i lecieć przez kilka metrów nad drogą. Wybijało mnie tak co jakiś czas, na… jakiś czas...



Przyszła kolej na jazdę mocno zarośniętymi dróżkami przy torach kolejowych.



Nic nowego, już to przerabialiśmy, jechałem teraz nieco odważniej, było widać nawet moje ślady sprzed dwóch dni. Trasa w końcu w niektórych miejscach ta sama, ale inna. Inna? Tak, w drugą stronę widzi się zupełnie inne punkty orientacyjne. Jedynie to, co stoi przy drodze przypomina, że 'ja tu chyba kiedyś byłem…'. Poprzednio nie znałem drogi przy torach, a jej dno jest niewidoczne. Człowiek się przedziera, jak przez zieloną rzekę z nurtem traw, często sięgającym do szyi. Mogły na niej być niespodziewane przeszkody, doły, albo elementy infrastruktury kolejowej. Jazda przytorowymi drogami jest również wolna, bo nie wiadomo co w trawie piszczy, więc zaraz po wyjechaniu z tej 'męczarni', dałem gazu. Kiedy już skończyło się obrzucanie mnie przez naturę wszystkim co może wydawać nasiona i wleźć na wysoką trawę, zwiększyłem tempo jazdy. Tak, tak, bo waliły we mnie nie tylko nasiona, liście, kłosy i rzepy, ale również pająki, koniki polne, motyle, i inne maszkary. Niestety tylko na chwilę się rozpędziłem, bo quad puścił do mnie oczko komunikatem, że mu za gorąco.

Image

Już wcześniej czułem na prawej nodze, że coś za ciepło jest, ale skoro nic nie krzyczało do tej pory, to jechałem dalej. Do czasu jednak… Zerknąłem na chłodnicę.

Image
Image

Jedyne, co mogłem zrobić w tych warunkach z chłodnicą, to delikatnie odgarnąć przynajmniej zewnętrzną warstwę nasion. Stałem się ekspertem od wyczuwania temperatury mojego pojazdu. Po tej wyprawie wiem, kiedy robi się za gorąco. Nawet jak jeszcze nie ma komunikatu na wyświetlaczu, to i tak czuję na prawej łydce, że trzeba się zatrzymać.

Kiedy przykręciłem śrubki od osłony chłodnicy, a quad stał w tym czasie w szczerym polu, 'na patelni' i chciałem znaleźć gdzieś wodę do reanimacji, to w telefonie przeczytałem identyczny niemal komunikat 'za gorąco'! Czort jakiś?

Image

Wyjąłem aparat z pokrowca i przewietrzyłem podczas jazdy. Pomogło. Udałem się do najbliższych zabudowań. Przywitał mnie tam tylko Azor sięgający do pasa i chcący mi urwać to, co mu się przy tej okazji nawinie. Pojechałem powoli dalej, do pobliskiej osady Straszkówek i zaraz za nią skręciłem na jakieś podwórko, gdzie poprosiłem o trochę wody pod małym ciśnieniem. Jakoś nie pomyślałem o niczym innym. Tutaj Pan mnie poinstruował, że Niemcy, to tylko sprężarką takie rzeczy robią, żadna woda. Wytarmosił z chlewa żółty kompresor i po 5 minutach chłodnica była czysta. Przy okazji podniósł moją samoocenę, bo zapytał, czy w jakimś rajdzie jadę. Taki ubłocony i zakurzony widać byłem. Oczywiście nie chciał żadnej rekompensaty za pomoc i pozdrowił mnie serdecznie oraz życzył szczęśliwej podróży.

Kilka kilometrów dalej był rów z przejazdem, który poprzednio odwiedziłem trzy razy. Nie spodziewałem się go już tutaj, bo trudno przecież zapamiętać 4 984 354 zakręty i 2 347 954 miejsca mogące umożliwić określenie położenia geograficznego. Ciekawe, czy dałoby się w nim wypłukać chłodnicę? Myślę, że sprężarka była o wiele lepszym pomysłem. W wodzie wszystko się mogło jeszcze bardziej zakleić.



Znowu zbliżyłem się do torów kolejowych.

Image

Po przegrzaniu telefonu umiejscowiłem go nieco inaczej w futerale i dałem szerszą szparę w zamku, żeby docierało do niego więcej chłodziwa. Na bardzo szybkiej, chociaż dziurawej drodze, o mało nie wypadł i pogubiłem … 'wkładki dystansowe'. Doskonale blokowały elektronikę na miejscu. Jest to moje autorskie rozwiązanie, z precyzyjną regulacją średnicy.

Image

Kiedy znów wkładałem wszystko na miejsce, przemknęła koło mnie błyskawica. Żałowałem, że nie mogłem się z nią ścigać, bo mieliśmy wspólne kierunki jazdy przez następne kilka kilometrów. Potem odbiłem to sobie jako lokomotywa.



Trasa powrotna była bardzo podobna do piątkowej. Z tą różnicą, że wtedy do ponad połowy drogi jechałem wersją szybszą i robiłem jeszcze objazdy, których teraz w nawigacji nie było. Teraz pozwalałem sobie również na własną inicjatywę. Tym sposobem nie widziałem wielu miejsc, które teraz chciałem sfotografować, ale za to przejechałem skróty poprzednio sprawiające wrażenie ślepych dróg. Droga ta sama, ale zupełnie inna.

Mój Polarek, nie wymyśliłem mu do tej pory imienia, jechał koncertowo. Zawieszenie dokładnie wybierało nierówności, sporadycznie tylko odrywając koła od drogi.

Niedaleko przed stolicą powiatu kutnowskiego, położoną nad rzeką Ochnią, liczącą sobie prawie 47 tys. mieszkańców, wyjechałem z łąki na asfalt. Miałem 350 metrów przez Adamowice do kolejnego szutru. Jeszcze z łąki widziałem żółty pojazd przy drodze, który z całą pewnością miał na sobie fana motoryzacji, a przede wszystkim quadów. O ile w piątek nie dane mi było zejść w podobnej sytuacji na ziemię, to teraz nie przepuściłem okazji...

Image
Image
Image

Kubuś z rozszerzonymi źrenicami patrzył na monstrualnych rozmiarów pojazd. Od razu wyciągnął ręce do swojej babci, kiedy go posadziła na zielonym potworze. Piorunem wezwano dziadka, żeby przybiegł z aparatem i zrobił wnukowi zdjęcia. Serdeczni ludzie bardzo zapraszali na kawę i ciasto. Podziękowałem i pomachałem malcowi, bo miałem przed sobą jeszcze połowę drogi, czyli jakieś 200 kilometrów.

Dotarłem na stację benzynową do Kutna. Tą samą, na której poprzednio próbowałem usunąć awarię wolnych obrotów. Po tej operacji nie mogłem znaleźć szczypiec, którymi przecinałem opaski zaciskowe, ale tutaj też nikt o nich nie słyszał. Po tankowaniu i jakimś napoju z tauryną popędziłem dalej na wschód.

Na łąkach przy rzece Słudwii, 30 kilometrów w linii prostej od Kutna, ku mojemu zdziwieniu zobaczyłem pracującego przy sianie człowieka. W niedzielę???! Nie żartuję, bo w piątek aż się gotowało na polach, a dzisiaj wszędzie było leniwie pusto. Zażartowałem z tego głośno, kiedy się zatrzymałem, żeby z nim porozmawiać. Odparł, że nie ma czasu na odpoczynek. Jest sucho, to trzeba działać, bo spadnie deszcz i siana potem nie będzie, a i na łąki się znów wjechać nie da. Nie wszyscy ziemianie mieli tyle szczęścia, bo niektóre zieleńce nie były dostępne do tej pory, pomimo braku opadów już od dłuższego czasu.

Image

Człowiek opowiedział mi też trochę o rzece. Mówił, że nie pamięta nigdy, żeby zabrakło w niej wody, ale za to jak wyleje, to jak okiem sięgnąć nic, tylko ogromny zalew. Pokazał mi też przeprawę koło miejscowości Retki, którą do tej pory pokonują traktorami przy niższym stanie wody. Służyła naszym wojskom podczas drugiej wojny światowej do przedostania się na drugi brzeg w marszu na Berlin. Niewiele dalej, bo raptem 2 kilometry na południowy-wschód, znajduje się pierwszy na świecie spawany most (1929), którego konstruktorem był prof. dr inż. Stefan Bryła (17.08.1886– 03.12.01943) pionier spawalnictwa, wykładowca na Politechnice Lwowskiej, później Politechnice Warszawskiej. Ciekawe rzeczy mamy u nas, oj ciekawe...

Image

Cały czas starałem się jechać z jak najmniejszą ekspozycją chłodnicy na zapchajdziury. Na drogach z oddzielonymi pasem zieleni koleinami, wprowadzałem jedno koło na pobocze, a drugie na murawę po środku. Tak, tak, proszę się nie śmiać, polne drogi też mają pobocza. Na prawej nodze znów poczułem, że nie wygrałem z naturą. Uzbierało się sporo nasion. Tym razem sam zareagowałem jak termostat i wyczułem, że silnik jest za gorący. Żadnych komunikatów jeszcze nie było. Odgarnąłem tylko delikatnie rękawicą nadmiar czepialstwa.

Image

Telefon natomiast dwa razy jeszcze strajkował, kiedy mu było za ciepło.

Image

Niedługo potem wskoczyłem na szerokie szutry sadownicze. Kurzyłem czarnym dymem na diabelsko…



W połowie gonitwy do stacji benzynowej położonej 16 kilometrów na południe od miejscowości Sromów, pojazd sam zasugerował przerwę. Co jakiś czas, podczas asfaltowych dojazdówek wychylałem się to na jedną, to na drugą stronę, żeby sprawdzić stan opon. Tym razem prawa tylna miała zdecydowanie większe ugięcie niż pozostałe. Nie znalazłem gwoździa i sądziłem, że ucieka przez założony poprzedniego dnia sznurek po zardzewiałym metalu.

Image

Przesunąłem quada i odkryłem wyraźny ślad po najprawdopodobniej żelastwie. Niezwykle pomocny jest tutaj specjalistyczny płyn diagnostyczny do sprawdzania szczelności ogumienia.

Image

Sznurek i pompka uratowały całą wyprawę w pięć minut.

Image

Polecam na takie okazje chusteczki do higieny i to jak najbardziej intymnej, bo dawno nikt tak czule mnie po brudnych rączkach nie gładził. Jak chce, to może się nazywać nawet Ala...

Image

Była to przy okazji przerwa na ostatnią kanapkę, która smakowała wybornie w zagajniku między sadami jabłek.

Image

Aż się chciało jakiś kocyk rozłożyć i otworzyć do tego butelkę czerwonego wina... Marzenia skutecznie zostały przerwane przez zaskoczoną niewiastę przemykającą między jabłonkami na rowerze. Kiedy mnie zobaczyła stojącego w wąskiej bocznej ścieżce na tym odludziu, to natychmiast mocniej nacisnęła na pedały. Popatrzyłem za nią, czy będzie wzniecać takie tumany kurzu jak ja. Po kilkunastu minutach znów uzupełniłem wodę ognistą w moim rumaku. Spytałem o kompresor do przedmuchania chłodnicy, ale niestety nie mieli tego na stanie. Pracownicy stacji pocmokali też nieco, kiedy się dowiedzieli ile mam za sobą kilometrów i dokąd zmierzam.

Nad Bzurą musiałem zawrócić, kiedy dojechałem do zalanych łąk.

Image
Image
Image

Byłem dokładnie po drugiej stronie bagna, które okrążyłem w piątek. Tym razem jednak musiałem od nowa szukać objazdu, bo nie pamiętałem drogi. Zajęło mi to kilkanaście minut i znów jechałem właściwą trasą.

Minąłem bardzo ciekawy pod względem architektonicznym kościół w Kurdwanowie.

Image

Nie wiem po co utrudniali sobie nazwę miejscowości, jakby nie można było mówić bez litery 'd'. Wtedy i kościół byłby słynniejszy pewnie. A tak, to pozostaje tylko napisać, że ten 'kościółek z XVII wieku jest budowlą orientowaną o konstrukcji zębowej, o prostokątnej nawie. Zbudowano go z modrzewiowych bali. Pierwotnie świątynię wzniesiono w Miedniewicach (7,5 kilometra w linii prostej na pd/wsch) w 1676 roku, a do Kurdwanowa przeniósł ją w 1737 r. generał wojsk polskich - Goszczyński'.

Pokonałem znany już most nad autostradą A2 i oddaloną o 15 kilometrów w linii prostej 'katowicką', gdzie zrobiłem kolejny popas dla gnających od rana koników. Do tej pory nie jestem pewien ile ich tam jest, ale jestem pewien, że wystarczająco. Wracałem do domu…. Dorzuciłem pod quadową kurtkę polar, bo zrobił się wieczór i temperatura spadła do około 12 stopni. Było już zimno, zwłaszcza na leśnych drogach. Po przejechaniu 'siódemki' byłem już prawie u siebie, chociaż na liczniku miałem 324 kilometry, a miało się to skończyć przy 389,3. Jeszcze dobre dwie godziny jazdy zatem. Tego dnia byłem bardziej zmęczony niż w stronę 'tam'. Frajda z jazdy szalała wręcz na tak samo wysokim poziomie, a adrenalina trzymała umysł za mordę. Wyostrzone zmysły, przewidywanie zakrętów, odczytywanie trasy z nawigacji i konieczność ich formatowania na zrozumiałe, jazda wspaniale zachowującą się maszyną, poradzenie sobie ze wszystkimi trudnościami... To wszystko razem dawało nieopisane poczucie spełnienia.

Na końcowych kilometrach zrobiłem z mojego quada lokomotywę. Gdyby mu założyć odpowiednie koła, bo rozstaw ma dobry, to z powodzeniem może służyć za niespotykaną nigdzie indziej atrakcję turystyczną.



Miejsce, w który utknąłem na początku mojego rajdu, tym razem już ominąłem. Nie miałem ani potrzeby, ani ochoty nikomu udowadniać, że potrafię tą przeszkodę pokonać.

Po ostatniej, normalnej jak dla mnie, drodze jechałem już na światłach, bo zrobiło się zupełnie ciemno.



Na myjni byłem około 22.

Image
Image

Tego dnia zrobiłem 389,3 kilometra, czyli razem 780,6. Było to więcej od zaplanowanej trasy o około 162 kilometry. Z całą pewnością złożyły się na to trzy rzeczy. Najbardziej objazdy i pomyłki nawigacyjne, potem pewnie przekłamanie licznika, chociaż teraz koła miałem większe i na koniec permanentny uślizg tylnych kół na szutrowych drogach.

O nawigacji słów kilka. Już dosyć dawno używałem Garmina XT w telefonie. Sprawdzało się toto, ale zwłaszcza w słoneczne dni, trzeba mocno pochylać głowę, bo słabo widać było ślad. Teraz Garmin przydaje mi się jeszcze do poprawienia narysowanej w ggoggle trasy, ale odczytuję ją już na mądrym fonie. Widoczność zadowalająca. Przyzwyczajenia wymaga tylko fakt, że akurat moje urządzenie z programem GPX Viewer gubi czasem zasięg GPS i przełącza się z mapy zorientowanej na ruch, na północ-południe. Nie chce mi się tego przełączać i nawet już tak nie ustawiam. Strzałek kierunkowych też nie ma. Jeżeli jedzie się na północ, to nie ma kłopotu, w prawo, to w prawo, w lewo, w lewo. Jazda na dół, to już odwrotnie. A na zachód, albo wschód już całkiem pokrzyżowane. Można się przyzwyczaić i przy okazji trenuje się szare komórki, ale czasem pojedzie się w zupełnie inną stronę niż powinno. Nie od razu też się człowiek pokapuje, bo ustawiam niezbyt duże zbliżenie. Daje to możliwość obserwacji śladu podczas objazdów nawet z kilometra od niego chyba.

Moją kochaną maszynę odprowadziłem czystą do garażu...

Image

i położyłem spać...

Image

około 22.30

Image

Było warto, bardzo, ogromnie warto! Dziękuję mojej wspaniałej maszynie za dzielność, komfort i bezawaryjność. Usterki podczas jazdy były wynikiem wyłącznie czynników zewnętrznych.

Wypiję za Twoje zdrowie kieliszek... albo dwa... :okok:

Image


Jeżeli chcesz dodać komentarz i/lub przeczytać pozostałe opisy wyjazdów, zapraszam do tematu głównego:
:strzałka:
Wyprawy maqowe - blog

_________________
... no looking back

Wyprawy maqowe - blog


Ostatnio zmieniony przez maq 18.07.2013 13:27, edytowano w sumie 2 razy



 
Profil

Rejestracja: 09.11.2009 21:21
Posty: 182
PostWysłany: 29.11.2013 23:36 
Re: Wyprawa maqowa za Konin, 780 km w dwa dni 5 i 7.07.2013
Odgrzewam temat, pięknie odrobiona praca domowa :brawo1: :brawo1: wzór do naśladowania. :D


 
Profil
Awatar użytkownika

Rejestracja: 06.10.2013 21:36
Posty: 201
Imię: Paweł
Quad: Kawasaki KFX 700
PostWysłany: 30.11.2013 17:51 
Re: Wyprawa maqowa za Konin, 780 km w dwa dni 5 i 7.07.2013
Bardzo fajnie się czyta i ogląda. Super że opisałeś wszystko z takimi szczegółami. Brawo :!:
Czyli Polaris to maszyna, której można zaufać :!:
Czekam na relacje z kolejnych Twych wycieczek.

_________________
---
Monster with Yoshi double full exhaust & much more...


 
Profil

Rejestracja: 09.11.2009 21:21
Posty: 182
PostWysłany: 01.12.2013 03:39 
Re: Wyprawa maqowa za Konin, 780 km w dwa dni 5 i 7.07.2013
Pablosito napisał(a):
Czekam na relacje z kolejnych Twych wycieczek.


Ja również! :D


 
Profil
Moderator Działu Polaris
Awatar użytkownika

Rejestracja: 20.04.2010 12:07
Posty: 6567
Miejscowość: Józefosław
Quad: čtyřkolka
Poprzednie quady: 126p
PostWysłany: 03.12.2013 12:51 
Re: Wyprawa maqowa za Konin, 780 km w dwa dni 5 i 7.07.2013
Nie wiem kiedy pojadę następnym razem na samotną wyprawę, może już zawsze będziemy jeździć z zaQuadem. Od podróży do Konina zrealizowaliśmy jeszcze dwa projekty:
- rajd do Sandomierza: http://www.atvpolska.pl/forum/viewtopic.php?f=62&t=59751
- terenowa obwodnica Warszawy: http://www.atvpolska.pl/forum/viewtopic.php?f=62&t=60238

_________________
... no looking back

Wyprawy maqowe - blog


 
Profil
Awatar użytkownika

Rejestracja: 13.12.2009 19:06
Posty: 1552
Miejscowość: Olsztyn
Quad: G550
Poprzednie quady: Inca Yeti 700
PostWysłany: 03.12.2013 16:54 
Re: Wyprawa maqowa za Konin, 780 km w dwa dni 5 i 7.07.2013
wyjazd extra, to prawda, już tęsknie za pogodą lepsza na takie wyjazdy :)

_________________
Na quadzie - Mudmarker , na motocyklu - Fabiq :)
MotoBracia Off-Road Team , MotoBracia.pl


 
Profil WWW
Awatar użytkownika

Rejestracja: 29.06.2010 10:43
Posty: 147
Miejscowość: Siedlce
Quad: Suzuki Kingquad 750
PostWysłany: 03.12.2013 21:23 
Re: Wyprawa maqowa za Konin, 780 km w dwa dni 5 i 7.07.2013
Witam Wszystkich
Dawno na Forum nie byłem. Sporo wypraw .... aż by się chciało.

Gratuluję Ciekawego Wyjazdu pełnego niespodzianek i ze sprzętem i trasą.

Mój Patent na atakujące mojego byłego quada nasiona i inne cholerstwo w wysokich trawach to drobna metalowa siatka uczepiona tetrytkami przed chłodnicą do plastików. Wtedy większość nasionek zatrzymuje się nie na chłodnicy zaklejając ją, a na tej siatce. Co jakiś czas wystarczy ręką przetrzeć i jest ok.


Ostatnio zmieniony przez thomassiedlce, 03.12.2013 21:23, edytowano w sumie 1 raz



 
Profil
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Odpowiedz   [ 7 posty(ów) ] 

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 8 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Szukaj:
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group.
Forum style created by Pink Floyd Ringtones|Modified by Daniel.