Polskie Stowarzyszenie Czterokołowców - ATV Polska - Forum - Zobacz temat - Terenowa obwodnica Warszawy 11.11.2013
Reklama1
Zobacz posty bez odpowiedzi | Zobacz aktywne tematy Obecny czas: 23.04.2024 22:10

Regulamin forum


REGULAMIN DZIAŁU "MOJE QUADOWE PODRÓŻE"

1. Ten dział służy do zamieszczania informacji i relacji z planowanych i organizowanych przez użytkowników forum ATV Polska wypraw, spotkań, zlotów.
2. Dział ma charakter niekomercyjny. Wszelkie komercyjne ogłoszenia, jeśli nie zostaną uzgodnione z Administratorem Forum, będą natychmiast usuwane.
3. Zamieszczane w dziale relacje, zdjęcia oraz filmy video muszą być wyrazem świadomego quadingu i spełniać wymogi zawarte w "Kodeksie quadowca ATV Polska". Wszelkie materiały niespełniające tego warunku będą natychmiast usuwane. Przeczytaj niniejszy Kodeks zanim umieścić swoja relację.

Kodeks quadowca ATV Polska

Niniejszy Kodeks ma na celu uświadomienie tego, co przystoi, a co nie prawdziwemu miłośnikowi quadów. Nie przestrzegając go, nie tylko łamiesz prawo, lecz także przyczyniasz się do kształtowania złego wizerunku naszej społeczności.

1. Nie jeździmy po parkach i rezerwatach w sposób celowy.
2. Zawsze zwalniamy przy pieszych pozdrawiając ich machnięciem ręki, zwłaszcza machamy małym dzieciom.
3. W sytuacji patowej pytamy o drogę, aby rozładować atmosferę, chyba, że może to być dla nas lub dla innych niebezpieczne.
4. Nie dewastujemy pól i terenów prywatnych.
5. Pamiętajmy, że wjazd do Lasów Państwowych, parków i rezerwatów jest nielegalny.
6. Używamy cichych układów wydechowych.
7. Nie śmiecimy, wszelkie odpadki wracają z nami.
8. Powiadamiamy władze, o nieprawidłowościach np.: odpady toksyczne, dzikie wysypiska, kłusownictwo etc.
9. Używamy pasów do wyciągarek, dzięki czemu nie niszczymy kory drzew.
10. Zaznaczamy w miarę możliwości wszelkie doły, druty i inne niebezpieczne przeszkody na GPSie, jeśli posiadamy takowy i dzielimy się tym z innymi.
11. Do jeżdżenia szukamy miejsc raczej wyludnionych.
12. Nie jeździmy po naturalnych zaporach ziemnych np.: wał przeciwpowodziowy.
13. Jazda pod wpływem alkoholu to poważne przestępstwo.
14. Zawsze ustępujemy pierwszeństwa rowerzystom.
15. Staramy się wzniecać możliwie najmniej kurzu, zwłaszcza w pobliżu ludzi i domostw.
16. Zwalniamy przy zabudowaniach i to BARDZO.
17. Zawsze kierujemy się ROZSĄDKIEM - np. nie jeździmy z prędkością stanowiącą zagrożenie dla ludzi i zwierząt!
18.W szczególnych przypadkach, kiedy nasz pojazd może kogoś przestraszyć zatrzymujemy się z boku i wyłączamy silnik.
19. Nie jesteśmy na tym Świecie sami, uszanujmy to.
20. Zawsze jeździmy w kasku i staramy się ubierać ubranie ochronne, tj: kask, gogle, rękawice, buzzer (żółw), pas lędźwiowy, nakolanniki i nałokietniki oraz buty ochronne.

Zebrał i sporządził, wespół z bracią quadową, Krzysztof Wolny-Tippo. Pomysł niniejszego kodeksu zrodził się tu.

Własność Polskiego Stowarzyszenia Czterokołowców-ATV Polska. Wszelkie prawa zastrzeżone.



Odpowiedz  [ 1 post ] 
Terenowa obwodnica Warszawy 11.11.2013 
Autor Wiadomość
Moderator Działu Polaris
Awatar użytkownika

Rejestracja: 20.04.2010 12:07
Posty: 6567
Miejscowość: Józefosław
Quad: čtyřkolka
Poprzednie quady: 126p
PostWysłany: 13.11.2013 23:43 
Terenowa obwodnica Warszawy 11.11.2013
Kiedy już nasycenie poprzednią wyprawą minęło niemal całkowicie i wspomnienia upojnych kilometrów we wspaniałym towarzystwie zaQuadowych kolegów zaczęły wlewać do naszych umysłów poczucie niedostatku i pustki, narodził się pomysł...
Tym razem to nasze quady wyznaczyły cel do osiągnięcia, a my musieliśmy im tylko umożliwić pokonanie 300 kilometrów? Dlaczego akurat tyle? Poprzedni rajd miał około 700, zatem do kolejnego przeglądu zostało właśnie 300. Maciek zaproponował okrążenie Warszawy. Niemal od razu w głowie była gotowa trasa. Moja wcześniejsza wyprawa do Konina oraz przygotowany w google wyjazd na Mazury zamykały ponad połowę planowanej objazdówki. Po kilku wieczorach miałem w ręku dwie wersje terenowej obwodnicy Warszawy, krótszą (320 kilometrów) i dłuższą (390 km).

Image

Garażowe przygotowanie quadów miało miejsce i tym razem. Piotrek wymieniał łożyska w wariatorze, napinacz łańcuszka i magneto. Było to jeszcze prawdopodobnie żniwo awarii głównej, kiedy do wymiany był tłok z cylindrem. Kozik dłubał przy swojej nowej zabawce i na wyprawie miała być jej premiera. U mnie wyglądało na brak konieczności poważniejszych zabiegów. Kiedy już jednak włożyłem kluczyk do stacyjki, to najpierw nie mogłem uruchomić silnika, który prawdopodobnie musiał napompować paliwa do gaźnika, albo zwyczajnie zalał, a potem nie mogłem włączyć lampy LED. Włącznik był do czyszczenia. Uzupełniłem oleje, pomacałem zawieszenie i drążki oraz półosie. Na koniec zdjąłem każde koło i sprawdziłem stan klocków hamulcowych. Niestety około godziny 23 okazało się, że na jednym kole trzeba założyć nowe. Trochę po północy quad był przygotowany do jazdy. Jeszcze przykleiłem zaQuadową naklejkę na drugi bok, bo poprzednia odpadła. Tym razem wszystko nagrzałem suszarką i trzyma jak ... przyklejone.

Umówiłem się najpierw w Piasecznie z Piter_KQ. Nasz nowy kolega jechał pierwszy raz na wyprawę długodystansową. Nieco się spóźniłem. Tego dnia obudziłem się z bólem pleców w okolicach niewymownych i nieco dłużej trwało zakładanie ubrań. Nie było w podskokach jak zawsze. Popędziliśmy do Baniochy. Starałem się wybrać jak najkorzystniejszą pozycję, żeby nie obciążać 'ramy' mojego przepracowanego już trochę organizmu. Na stacji byliśmy pierwsi. W niecałe pięć minut pojawili się również Kozik, Maciek i Piotr. Nie wszystkim z zaQuadu życie pozwoliło na ten wyjazd, nie było Michała i Krzycha. Największe emocje przeżył jednak Remus. Najpierw miał nie jechać i już się z tym pogodził, kiedy ostatniego dnia okazało się, że jednak ma pozwolenie... zarządu. W garażu niestety zastał akumulator komunikujący się z quadem już tylko oparami wody destylowanej. Było za późno, żeby temu zaradzić. Nasz Kozik natomiast pochwalił się pięknym Outlanderem 800 XXC tylko chwilę. Smarowali kilka dni wcześniej jakieś rolki czy coś tam i quad śmigał jak wściekły. Tego dnia jednak rozpędzał się do max 80 kilometrów na godzinę i dźwięk, który generował podczas jazdy, powodował zatroskanie w naszych miłujących quady sercach. Szybko zdecydował, że gna z powrotem do domu i dołączy do nas Renią. Dobrze ma, jak nie jednym, to drugim może jechać. Oczywiście należy pamiętać, że obydwa są amerykańskie, zatem nie byłoby niczym niezwykłym, gdyby zepsuły się na raz. Z tego powodu pewnie trzyma w garażu dwa.
Zmieniliśmy kierunek jazdy i pojechaliśmy do Góry Kalwarii, a nie, jak zamierzaliśmy pierwotnie, na zachód. Kozik mógł dzięki temu do nas dojechać na strzelnicę i nie było strat czasowych. Podczas dojazdówki, na nielubianych przez nikogo czołgówkach, Piotr tak mocno starał się balansować na wymagających zakrętach, że wybił łokciem lusterko ... albo nie będę uszczypliwy...

Image

W Górze K czekaliśmy z dziesięć minut i można się było lepiej dostroić do warunków atmosferycznych. Piter_KQ nawet dmuchnął mi z bagażnika zapasowe rękawice, bo wychodząc z domu nie pomyślał o rączkach. Piękny pomruk Rotaxa oznaczał, że jedzie Kozik i można się zbierać. Kiedy do nas dotarł, to od razu zeznał, że kontrolowała go policja, która pracowała przy jakiejś kolizji. Nie mogli sobie odpuścić? Zabierają tylko człowiekowi, który jedzie sobie normalnie quadem, po drodze, czas. Kto co miał to zjadł i rozpoczęliśmy nasz kolejny rajd pełen przygód.

Image
Image
Image

Pogodę mieliśmy dobrą i nic nie zapowiadało jej zmiany, temperatura w porządku. Drogi mokre, sporo kałuż, kurzu brak.

Pierwszy odcinek miał pięćdziesiąt trzy kilometry i kończył się w miejscowości Czarnówka, na wschód od Otwocka. Szyk pojazdów został bez zmian, jak na poprzedniej wyprawie: prowadzący Maciek, Piotr, w miejsce Remusa i Michała Piter_KQ, Kozik i ja. Kiedy przyjdzie lato i takie eskapady będą się wiązały z wzbijaniem w powietrze tysięcy ton kurzu, muszę jakoś zakombinować, żeby prowadzić wszystkich do celu. W innym przypadku będę wdychał nie tylko spaliny i trzeba będzie założyć jakieś filtry przeciwpyłowe do nosa.

Widoki jak zawsze, bez przerwy piękne, a tempo jazdy znów ogromne. ZaQuad ostatnio jeździ tak, dzięki Maćkowi zresztą, że nie ma czasu się podrapać za uchem, a gdzie indziej, to już w ogóle nie ma co myśleć. Trzeba bardzo pilnować pojazdu i kierować nie tylko przednimi kołami, ale wykorzystywać do tego również napęd i wszystkie swoje drżące z przerażania komórki.

Image

Nieco chłodny poranek, bo wyjechaliśmy ze stacji w Baniosze po 7., a z GK po 8., dawał się we znaki. Poruszaliśmy się po zamglonych łąkach i polach. Zimno było bardziej przenikliwe w takich warunkach. Każdy z nas ubrał się jednak odpowiednio. Nikomu nie było zimno. Na drogach między sadami jabłek były koleiny nawet powyżej kolana.

Od miejscowości Lasek, na zachód od Celestynowa droga skręciła z kierunku wschodniego na północny. Ile razy tamtędy jadę, to rodzi się w głowie projekt, że trasy off-road mogły by być wyznaczane na pasach przeznaczonych na trakcje wysokiego napięcia. Ja bym jeździł.

Image

Niedaleko miejscowości Dąbrówka polecam odwiedzić bunkry w lesie.

Image

Można do nich dotrzeć również od Otwocka przez Karczew. Jedzie się tak zwaną 'Czerwoną Drogą', której pochodzenie, wyjaśnione na tablicy informacyjnej jest niezwykłe

Image
Image
Image

Tam stawiałem pierwsze kroki na quadzie z wypożyczalni. Nie będę się jednak wzruszał, bo trzeba jechać dalej i gonić zaQuad, który właśnie zniknął za zakrętem...

Do tej pory nie było skandalicznych śladów ludzkiej obecności na naszej planecie, jednak pierwsze tropy znaleźliśmy pod koniec pierwszego etapu podróży.

Image

Żeby było śmieszniej, a raczej tragiczniej, to dzieje się to bardzo blisko wysypiska śmieci. Jest on jednak również przerażające, nie wiem czy nie bardziej niż wersalka w lesie.

Image
Image
Image
Image

'Cywilizowane' społeczeństwa mają tą przywarę, że chowają to, co niewygodne. Ludzie kalecy nie wychodzą z domu, śmieci wywozi się na wysypiska w lesie, brzydkie baby się malują i uchodzą za ładne. A przecież prawda jest inna, nie taka kolorowa. Każdy ludzik powinien raz w miesiącu jechać na wysypisko śmieci i popatrzeć przez godzinę na rzeczywistość, a łobuz nawet tam pracować i powybierać puszki i butelki.

Całe szczęście po chwili można się było zapomnieć...

Image

Trasa wiodła nas przez wspaniałe bezdroża do Czarnówki nad rzeką Świder. Byliśmy tutaj podczas naszej pierwszej wyprawy na Siemiatycze. Maciek musiał włączyć w nawigacji jedną z dwóch kolejnych przygód, trasę krótszą, lub dłuższą. Mogliśmy jechać dalej na Mińsk Mazowiecki i za nim skręcić na północ, potem objechać Wyszków i skierować się na zachód do przeprawy przez Narew w Wierzbicy koło Serocka. Druga opcja, to popędzić od razu na północ, zmieścić się między Wołominem i Radzyminem, i pokonać Narew zaporą w Dębe. Uznaliśmy jednogłośnie, że drugi wariant będzie lepszy, bo teraz szybko zapada zmrok i to znacząco obniża prędkość jazdy. Do pokonania było wiele niestrudzonych przeszkadzaniem kilometrów. O słuszności wyboru przekonaliśmy się niemal natychmiast. Pojawiło się wiele mocno zwalniających nas sytuacji. Również po połączeniu dwóch śladów za Serockiem, też zdarzały się większe i mniejsze, oczywiście nieprzewidziane trudności, bo nikt się przecież w kłopoty na własne życzenie nie pchał.

Zaczął się przejazd przez łąki nad rzeką Mienią.

Image
Image

Teraz patrzę, że źle skręciliśmy, bo trzeba było jechać w lewo przed mostkiem, a nie za i może stąd kolejne 2,5 kilometra jechaliśmy kilkadziesiąt minut. Faktem jest jednak, że drogi nie było widać, bo prawdopodobnie została zaorana na zimę. Przedzieranie się przez łąki oznaczało skakanie przez rowy, do których zjazd wymagał asekuracji z tyłu, a wyjazd wyciąganie quada za mordę i zwalone drzewo objeżdżane od strony dwumetrowego pionowego brzegu rzeki. Wszystko pochłonęło sporo czasu, trochę się rozgrzaliśmy w kierunku mokrych głów pod kaskiem i byliśmy zadowoleni z technicznych wyzwań, które zaliczyliśmy na piątkę. Nie wystarczy umieć pędzić po szutrach jak się okazuje.
Dalej było znów pędziwiatrowo. Kiedy poranek oddał miejsce promieniom słońca, zrobiło się przyjemnie ciepło. O ile jazda po bezdrożach pozwalała utrzymać właściwą temperaturę, to każde zmagania w terenie prowokowały organizm do uwalniania cieczy chłodzącej, czy jak mówią inni elektrolitów.

Image

Nieco wodno-błotnej zabawy mieliśmy też nad rzeką Czarną przed Kolnem

Image

Omijanie siedlisk prowadzi czasem w trudne do pokonania miejsca. Takim właśnie okazała się ścieżka wzdłuż torów kolejowych od Dobczyna. Co jakiś czas trzeba było przedostawać się na drugą stronę biegnącego obok rowu. Trzymaliśmy się jednak uparcie tej drogi, bo alternatywą był równie wyczerpujący powrót i nadkładanie kilometrów po asfalcie. Kiedy już rozpoczęła się 'normalna' dwukoleinówka i każdy odetchnął, to niespodziewanie prowadzący musiał zejść z zakopanego w błocie quada. Wody było po kolana. Yamahy przejechały o własnych siłach, a KQ rozkraczył się na środku błota. Kozik tylko na to czekał i objechał go bokiem, a potem wyciągnął.



Zostałem sam po tej stronie bajora z szelmowskim uśmiechem na ustach. Wierzyłem w osławione przecież AWD Polarisa. Nie dojechałem jednak nawet do miejsca, w którym utknął poprzednik. Chcąc nie chcąc musiałem wleźć do połowy łydki do wody i czekać z rozwiniętą liną od wyciągarki na quada, który będzie może tamtędy przejeżdżał w najbliższym czasie. Piter_KQ się jednak zlitował i cofnął. Nie obciążałem go dzięki temu kosztem wypożyczenia moich zapasowych rękawic. Moja wyciągarka pierwszy raz miała okazję pracować i sprawdziła się doskonale. Bez najmniejszego wysiłku wytarmosiła ciężką kolubrynę z błota. Potem jechaliśmy 'na tramwaj', czyli spięci liną i jeszcze w jednym miejscu musieliśmy się przedzierać. Dotarliśmy znów do brzegu rzeki Czarna.

Image

Wszystko dobrze, ale od trasy dzieliły nas teraz tory kolejowe na wysokim nasypie i woda bez pobocza, która płynęła pod mostem. Kiedy my się bawiliśmy jeszcze w błocie, to Maciek zszedł do wody, żeby rozpoznać teren. Było jej tam raptem po kolana. Gnaliśmy z prądem aż do Słupna. Na tym odcinku rzeka jest uregulowana i nie trafiały się większe niespodzianki. Wody i błota było jednak sporo. Efekt widać zresztą na Polarisie.

Image

Zaplanowana stacja benzynowa okazała się zbawienna dla KingQuada, bo zaczynał już przerywać i lada moment mógł się zatrzymać. Nie było w tym nic dziwnego, bo pojazd był tankowany nie tam gdzie wszyscy, tylko jeszcze w Warszawie. I tutaj przypomina się zasada 'kiedy wpadniesz między wrony, kracz jak one'. Trzeba tankować tam, gdzie zaQuad. Oczywiście mieliśmy ze sobą dwa zapasowe kanistry z benzyną.

Image
Image

Kozik znów odprawiał sobie tylko wiadome rytuały z Renią...



Nie mieliśmy niestety czasu na oglądanie, ale za miejscowością było całkiem sporo bunkrów i schronów powstałych w ramach "linii fortyfikacji i umocnień ciągnącej się od Ryni nad Narwią, przez Strugę, Zielonkę, Starą Miłosną, Wiązownę i Józefów aż do Wisły" (cyt. z Wikipedia).

Image
Image

Mieliśmy tam również niezwykłą okazję podziwiać efekty pracy lokalnych twórców. Otóż w okolicach Radzymina powszechna jest sztuka ludowa, polegająca na budowaniu arcyciekawych instalacji artystycznych w mało dostępnych miejscach. Była połowa skutera wodnego (bez osprzętu), pokrywa silnika D4D od Toyoty i wiele, wiele innych...

Image

Krajobraz zmienił się na pagórkowaty. Lasy, położone przy torach kolejowych, wzdłuż których się poruszaliśmy, rosły na nieskazitelnie czystym piachu odbijającym promienie słoneczne. Dawało to niezwykły efekt i trzeba było mrużyć oczy, oczywiście jeżeli ktoś jechał w goglach i nie miał blendy w kasku (ja mam), jak zimą na stoku narciarskim. Wjechaliśmy na tereny nadwiślańsko-nadbużańsko-nadnarewskie.

Na stacji benzynowej nie było nic specjalnego do jedzenia, zatem z Nieporęcie zaczepiliśmy o pierwszą większą. Ciekawe, że podczas wypraw nawet najzwyklejsza parówka smakuje wybornie.

Image
Image
Image
Image
Image

Nad Narwią, która jest odgrodzona sporej wysokości wałem trafiliśmy na ciekawą robotę bobrową. W niektórych regionach kraju są prawdziwą plagą, bo niszczą ochronę przed powodzią, potrafiąc przekopać się przez nie na wylot i budując sobie w nich nory.

Image
Image

Wjechaliśmy na robiącą spore wrażenie zaporę Dębe (http://energetykon.pl/elektrownia-wodna-debe,942.html). Może nie jest tej wielkości jak ta nad Soliną, ale i tak warto się jej przyjrzeć nieco bliżej.
Pięć kilometrów dalej Maciek odpalił w nawigacji trzeci odcinek trasy. Byliśmy w miejscu, w którym wersja dłuższa łączyła się z krótszą i dalej prowadziły tym samym śladem, aż do domu.
Rozpoczęliśmy gonitwę skrajem lasu i bardzo szybko pokonywaliśmy kolejne kilometry. Chwilami pędziłem z manetką wciśniętą do końca. Było trochę więcej wody na drogach i czasem musieliśmy jechać całkiem skomplikowanym slalomem, który nie miał powtarzalnych cykli. W jednym miejscu odsunąłem się od kałuży o kilka centymetrów za mocno i uderzyłem w jakiś kamień, albo pień ukryty w trawie. Maszyna podskoczyła lewą stroną w powietrze i na chwilę wyrwało mi z rąk kierownicę. Było niebezpiecznie, ale nic się nie stało, zanim pojazd dotknął ziemi, miałem już stery w rękach. Mogłem gonić towarzystwo po upewnieniu się, iż nic nie pękło i nic za chwilę nie odpadnie, albo kierownica przestanie wykonywać moje polecenia.
Ten odcinek miał trochę szybsze tempo. Usłyszeliśmy wtedy od naszego nowego kolegi, że jeszcze nigdy nie jechał quadem w takim wyścigu.

Wkrę przekroczyliśmy w Goławicach.

Image
Image

Zbliżyliśmy się do Wisły w miejscowości Smoszewo i przez kilkanaście kilometrów mogliśmy podziwiać królową polskich rzek. Potem wpadliśmy jak po ogień na stację koło Chociszewa, żeby po napełnieniu baków i brzuchów jechać dalej. Było naprawdę szybko. Całe szczęście, że po drodze były skrzyżowania i różne przeszkody, bo inaczej koledzy by mi uciekli. Maksymalna prędkość na szutrach w okolicach 90 km/h była niewystarczająca. Nie dawałem nikomu jednak satysfakcji i nikt na mnie nie czekał, ... w każdym razie rzadko...




Trafiła się tam konieczność krótkiego postoju na załatanie opony u Maćka.
Na chwilę wjechaliśmy do Czerwińska nad Wisłą, w którym jest warta odwiedzenie bazylika i klasztor. Przed nami był najdłuższy, ośmiokilometrowy odcinek asfaltowy do przeprawy w Wyszogrodzie. Podczas jazdy w kolumnie TIR-ów każdy miał kilkanaście minut na przemyślenia własne i zastanowienie się nad sobą. Nikt jednak nie wykonał gwałtownego ruchu kierownicą, zatem wnoszę, iż nie zrodziły się wówczas żadne niespodziewane wnioski. Warto też wiedzieć, że właśnie Wyszogród jest miejscem gdzie zaczynająca swój bieg pod Łodzią i licząca 166 kilometrów Bzura wpada do Wisły. Ta rzeka towarzyszyła nam aż pod Sochaczew i często jechaliśmy przez przylegające go niej łąki. Wbrew pozorom również tam są ciekawe miejsca, ale z całą pewnością nie tak popularne jak KFC przy 'siódemce' w Płońsku, czy Stary Browar w Poznaniu.

Image
Image

Zbliżaliśmy się do z daleka widzianego miejsca, nad którym jak sępy krążyły motolotnie. Nawet fajne ewolucje robiono nimi w powietrzu. Nie wiedziałem, że to tak wolno może latać. Kiedy się zorientowaliśmy, że droga chyba nie jest właściwa, byliśmy już na środku placu firny, która je chyba produkuje. Z gracją opuściliśmy teren, odprowadzeni zaciekawionymi spojrzeniami pracowników i gości testujących sprzęt. Następnym razem muszę się nieco bardziej przyłożyć do opracowania trasy.

Jednym z ważniejszych miejsc w naszej podróży była Żelazowa Wola. Już od kilku lat się tam wybierałem, ale niestety tym razem nie dane mi było się nawet zatrzymać. Czas nas gonił, było coraz chłodniej, ściemniało się, światła maszyn stawały się wyraźniejsze na drodze.

Image

Na wysokości Sochaczewa Maciek włączył w nawigacji ostatni odcinek. Pozostało nam do pokonania 90 kilometrów. Spory kawałek drogi jechaliśmy wzdłuż torów kolejowych i ścigaliśmy się nawet ze składem pędzącym do Warszawy. Poczułem się wtedy znaczenie pewniej. Nie, żebym do tej pory się bał, ale pokonywałem już raz trasę od tego momentu, kiedy wracałem quadem z Konina. Do autostrady za Izdebnem Kościelnym dotarliśmy tuż przed zmrokiem.

Nasz prowadzący nie odpuszczał tempa jazdy i to niestety okazało się zgubne. Na odcinku wiodącym drogą wyłożoną betonowymi płytami, brakowało ze dwóch i była w tym miejscu spora dziura. Rozpędzone G7 wpadło w pułapkę. Uderzyło przodem w beton i zostało brutalnie, i bezwzględnie zatrzymane. Nasz kolega nie odniósł obrażeń, ale quad stracił strefy zgniotu. Przestało działać wspomaganie i wyciągarka, przestawiła się geometria kół i diabli wiedzą co jeszcze... Od tego momentu jechaliśmy już w okolicach 50 km/h. Potem przypomniałem sobie to feralne miejsce z mojego powrotu z zachodu, ale nie jechałem wtedy tak szybko i do tego był dzień, więc widziałem to z daleka. Coś mi się nawet wydaje, że też przez to przejechałem. Maciek sam uznał, że mogło być inaczej, gdyby puścił hamulce tuż przed przeszkodą. W samochodzie tak właśnie robię przed dziurą w jezdni. Tym razem noc skutecznie ukryła niebezpieczeństwo i kompletnie nie było widać brakujących płyt.

Ostatnie tankowanie w Żabiej Woli, po przejechaniu nad trasą katowicką, połączyliśmy z małym popasem. Pozostałe 55 kilometrów mogło okazać się trudniejsze niż cały przejechany do tej pory dystans. Mnie niepokoiła jeszcze jedna sprawa oprócz pojazdu Maćka. Otóż w połowie drogi zaobserwowałem drgania na kierownicy przy wyższych prędkościach. Ich źródło nie tkwiło w błocie przyklejonym do felg, a w napędzie. Objaw stopniowo narastał i doszedł do tego jeszcze cichy chrobot z okolic przedniego mostu. Nie pozostawało nic innego, jak jechać dalej. Zmęczenie i noc ciemna jak wnętrze tłumika kilka razy wyprowadziły nas w pole i trzeba było się cofać. Czasem zaQuad mógł zawrócić jak wielka 10-osiowa ciężarówka, ale w innym miejscu zawracaliśmy na piętach i ja stawałem się prowadzącym. Raz nawet Piotr wprowadził swoje G7 z połową lusterka w trzciny i czterech chłopa musiało go stamtąd wynieść.
Po wyjechaniu na asfalt wyłączyłem LED, żeby się poruszać na oświetleniu homologacyjnym i coś się ciemno bardzo zrobiło przed quadem. Pstrykałem guzikami, ale nic się z przodu nie paliło. Kozik migał za to na mnie swoim szperaczem, bo zniknęły również żarówki z tyłu. Zatrzymałem się na poboczu i zgasiłem maszynę, żeby zobaczyć co się stało. Sięgnąłem po latarkę czołową, bo ciemnica, że oko wykol. Chłopaki od razu mnie obskoczyli i kazali wyjmować bezpieczniki. Jeden dał się usunąć dopiero szczypcami. Ucieszyłem się, że miejsce usterki szybko się znalazło i założyłem zapasowy. Świateł jednak dalej nie było, a do tego nie kręcił już rozrusznik. Pomyślałem, że gdzieś głębiej jest problem w instalacji. Pojawiły się głosy, że trzeba holować. Powtórzyłem wyjmowanie i wkładanie bezpieczników, w efekcie czego nie działał już nawet licznik, zupełny brak prądu. Piotr, z racji że zna się na Yamahach, polecił czyścić styki mojego Polarisa. Przy okazji zauważył, że zatrzymałem się jak cielę w ciemnym miejscu, a 50 metrów dalej był przy drodze słup z latarnią. Oskrobałem dokładniej styki bezpieczników. Zasilanie wróciło, quad zapalił, światła działały. Prawie jak w statku kosmicznym, który odzyskuje energię po wyłączeniu wszystkich urządzeń i odrzuceniu niepotrzebnych modułów mieszkalnych. Zastanawiam się zawsze jak oni lecą potem dalej przez połowę filmu? Popędziliśmy do domu. Maciek znów przejął prowadzenie. Po przecięciu 'Krakowskiej', zrobiło się jak w domu. Za chwilę był Złotokłos i wpadliśmy nad Jeziorkę, gdzie znów prowadziłem, bo znałem teren jak własną kieszeń. Zakopałem się tam przecież już sześć, jak nie więcej razy i zawsze musiałem szukać pomocy na zewnątrz. Dobrze, że koledzy nie mieli tej świadomości, bo pewnie nawet by mnie nie wpuścili na trasę i kazali jechać do domu asfaltem. Na samym początku błoto na chwilę mnie zatrzymało, ale wykaraskałem się o własnych siłach, reszta przejechała bokiem. Planowałem na sam koniec utopić zaQuad w błocie, z którym tylko raz się zmierzyłem. Kozik zszedł z siodła i powiedział, że był tu już kiedyś, ale nie było aż tyle wody. Odpuściliśmy, bo faktycznie godzina już była późna, przejazd było widać tylko do pierwszego tataraku i zapowiadało się, że wjechanie w tą maź zatrzyma nas na przynajmniej godzinę, o ile w ogóle się stąd wydostaniemy.

Trochę przed dwudziestą, po czternastu godzinach od wyjścia z domu i trzystu dziewięćdziesięciu kilometrach, na skrzyżowaniu z leśną drogą do Żabieńca i w drugą stronę do Krępy uroczyście przekazałem Kozikowi i Piotrowi zaQuadowe naklejki. Po serdecznym uścisku dłoni i skinieniu głowy z szacunkiem rozjechaliśmy się do domów.

Do Piaseczna pojechałem z Piter_KQ po asfalcie. Starałem się dojść co w moim napędzie piszczy, ale nie wygenerowałem zmęczonymi komórkami żadnych rozsądnych ciągów liter. Może tylko przegub, może coś rezonuje, a może dyferencjał pozbył się oleju i zamienił w młynek do łożysk i koszyków napędowych? Hmmm... Umyłem quada i wyszedłem z garażu dwadzieścia po dwudziestej. Tego dnia na liczniku dodało się czterysta, bez dwóch, kilometrów.

Ciekawe, że od połowy drogi zupełnie zapomniałem o kontuzji mojego kręgosłupa i przy najbliższej rehabilitacji wspomnę o tej nowej metodzie naprawy pokrzywionych pleców.

... zaQuadowy zespół mamy fenomenalny :okok:

Jeżeli chcesz dodać komentarz i/lub przeczytać pozostałe opisy wyjazdów, zapraszam do tematu głównego:
:strzałka:
Wyprawy maqowe - blog

_________________
... no looking back

Wyprawy maqowe - blog


 
Profil
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Odpowiedz   [ 1 post ] 

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 50 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Szukaj:
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group.
Forum style created by Pink Floyd Ringtones|Modified by Daniel.