W ostatni weekend odbyła się kolejna runda
Cross Country w Chełmnie.
Przyjechało mało zawodników i może nie byłoby o czym pisać, gdyby nie tor, jaki przygotował organizator -
Klub Motorowy "Wisła" w Chełmnie.
Otóż to niesamowite, że na obrzeżach sporego i ładnego miasteczka, pełnego zabytków, 5 minut od centrum znajduje się profesjonalnie przygotowany tor crossowy. I jest to tor crossowy w pełnym tego słowa znaczeniu: crossy mają gdzie latać ! Z quadami, a szczególnie z tymi ciężkimi 4K trochę gorzej ...
Po przejechaniu pierwszego kółka zapoznawczego patrzyliśmy na siebie z lekkim zdziwieniem (a może przerażeniem) ... Motocykl, który jechał przed nami pokazując nam trasę - skakał sobie tak od niechcenia na 15 metrów w dal ... A my jadąc za nim rozglądaliśmy się co jeszcze nas tu spotka!
Świeżo przygotowane przez ciężki sprzęt (spychacze i koparki) nasypy miały czasem pionowe spadki !
Na wielu szczytach po najeździe kilkunastometrowej górki, spotykaliśmy podwójne rampy tzn. pierwsza najazdowa do wybicia się w skoku, potem dołek o głębokości 1,5 metra i długości 3-4 metrów i po kolejnym małym wzniesieniu właściwy spadek ze zjazdem w dół kilkunastometrowym.
Zaawansowani crossowcy w tym miejscu najeżdzali przy pełnej prędkości i przelatywali wycięte dołki lądując już na zjeżdzie z górki, przelatując w powietrzu ponad 20 -25 metrów w dal. Quady 2K mogłyby w pełni te wyczyny powtórzyć ...
Ja pozostałem nieco bardziej ostrożny i z hasłem:
"przede wszystkim przeżyć", robiłem co tylko było można, żeby jak najmniej stracić do czołówki.
Tor był bardzo ładnie urozmaicony - tych najazdów i hopek było więcej niż zakrętów na innych torach !
Publiczność ma do dyspozycji wieżyczkę, skąd można obserwować znaczną część trasy i trochę podopingować.
To naprawdę trudny technicznie tor i bardzo widowiskowy. Szkoda, że tak mało quadów przyjechało.
Wielu mistrzów przeprawówek miałoby możliwość się pokazania jak dobrze jeżdzą technicznie.
Regularny, "łysy" tor crossowy nie wystarczył organizatorom i połączyli przejazdy z dróżkami w okolicznych laskach, gdzie spadki i podjazdy przyprawiały mnie o palpitację serca i zaparowanie gogli jak w fińskiej saunie. Gdy podjeżdając pod stromą górę z bocznym nachyleniem wyskoczyłem w górę i lądowałem na bocznych kołach mówiłem do siebie; po co się spinasz i tak Bombla nie dogonisz na starym Rinconie ... Ale na kolejnych okrążeniach jechałem coraz szybciej w miarę poznawania trasy. Zdarzyło się, że wyleciałem dwa rzy w krzaki na trawersach, ale nic się nie stało, poza stratą czasową.
Po przejeździe quadów puszczono motocykle. Poszedłem z synem obejrzeć jak sobie radzą na stromych trawersach w lesie. W jednym z miejsc, gdzie po przejechaniu właściwego toru crossowego zjeżdzało się w prawo w dół po piachu, następnie zakręt 90 stopni w lewo i od zakrętu ostro pod górę nadal po piachu. Dość wąsko, po bokach drzewa. Po 6 metrach tego podjazdu ponownie zakręt w lewo, wystające korzenie i pieńki drzew i mega stromy podjazd przez jakieś 20 metrów. (na wielu rajdach w takich miejscach rozwija się wyciągarkę, a tu jedzie się na czas). Podłoże z piaskowego zmienia się tu w pylącą się glinę z piachem, która po kilku podjazdach stanowi nie lada problem dla przyczepności kół. Quady podjeżdzały tu z dużą trudnością, ale dawaliśmy radę, za to motocykle padały jak muchy. W ciągu 10 minut mojego obserwowania tego odcinka przewróciło się ich kilku - wpadali na drzewa, motocykle wyskakiwały im spod siodła podrzucając przednim kołem w górę. Jakiegoś z zawodników zabrało pogotowie, więc drugiego dnia skrócono tę część (ale nie dla quadów ! - my musieliśmy się męczyć dalej !
).
Pierwszego dnia obyło się bez niespodzianek. Bombel (mój główny rywal w klasie 4K) pojechał bardzo szybko. Wystartował jako pierwszy i można było tylko dym wąchać.
Drugiego dnia podobnie. Na starcie ruszył jako pierwszy, oddalił się na pewną odległość, ale po połowie okrążenia okazało się, że wypadł z trasy i utknął na krawędzi skarpy w grząskim piachu. Wyprzedziłem go bokiem i trzeba się spinać, żeby nie stracić prowadzenia. Jechałem ostro, bo czułem jego oddech na plecach. Po kilku okrążeniach po jednym ze skoków powrócił mój stały problem z gaźnikiem w Rinconie. [Szukało już kilku mechaników i nikt nie wie dlaczego po skoku potrafi się zawiesić pływak i strzela w tłumik, a nie jedzie. Przegralem przez to niejedne zawody].
Pomyślałem, że już po mnie ... ale wyciągając ssanie jedną ręką, drugą delikatnie gazu, żeby go nie udusić do końca i jadę jak szybko się da. Do końca pozostało ze 20 minut. Może się uda ...
Pod niektóre góry nie dało się wjechać na kanapie. Musiałem go popchnąć pomagając sobie "półgazem".
(Zgodnie z przepisami, pomoc osób trzecich nie jest dozwolona). Więc byle do przodu, byle do przodu ... Dojeżdzam do toru obok parku maszyn, a tam stoi Bombel.
- Co się stało ? - pytam
- Urwałem półoś ! - odpowiada.
- Znowu ? To już chyba 15 w tym sezonie !
- A co z Twoim ?
- Przerywa, nie jedzie !
W tym momencie widzę, jak Bombel w pośpiechu zakłada kask i wskakuje na swojego Grizzlaka !
O kurcze, zdradziłem się ze swoją awarią i widzę, że zrozumiał, że nawet na jednej półosi może odrobić to jedno okrążenie i mnie przegonić !
Ruszył przede mną i poleciał do przodu. Do końca jeszcze z 15 minut. Co robić ? Stanąć i rozkręcać gaźnik ? Zwykle po przedmuchaniu mu przechodzi i wraca do normy, czy może jechać dalej ?
Góry są strome, wjechać bardzo ciężko. Trudno jadę dalej, pod górę 5 km/h z górki 40 - 50, byle do przodu. Słyszę gdzieś w oddali sportowe tłumiki moich rywali, ale nie widzę, żeby Bombel odrobił to okrążenie i mnie doganiał. Jeszcze kilka minut i dojeżdzam do parku maszyn. Co widzę ?
Stoi Bombel, kask zdjęty.
- Co się stało, dlaczego nie jedziesz i mnie nie gonisz ?
- Urwałem drugą półoś ! Na samym przodzie nie pojadę !
Może to nieładnie, ale ryknąłem ze szczęścia ( Mam nadzieję, że go tym nie uraziłem). Mój trud nie poszedł na marne. Ktoś mądry kiedyś powiedział:
jesteśmy mocni słabością rywali. To ma także aktualne odniesienie do sportu. Żeby nie było wątpliwości przejechałem jeszcze jedno okrążenie. Sprzęt ledwo dojechał. Wielokrotnie gasł pod górę, ale udało się ukończyć wyścig.
Tak to było na ostatnim Cross Country w pięknym mieście
Chełmnie w dorzeczu
Wisły.
Jeśli następne zawody będą organizowane w tym miejscu przyjadę na pewno, bo trasa jest jak żadna inna.
Polecam wszystkim tym, którzy myślą, że już wszystko wiedzą o jeździe na quadach. Tu mogą nauczyć się jeszcze kilku umiejętności.
Pozdrawiam wszystkich zawodników
Cross Country !!!