Jako bardzo szczęśliwy uczestnik tegorcznej edycji któremu udało się dojechać do METY pozwole sobie o małą relacje mojej przygody afrykańskiej .
DZIEŃ 1
Jak co roku , przekroczenie granicy to istna biesiada tubylców przewożących ponadgabaryty na rowerach i motorkach , no i oczywiście rozpakowywanie sprzętów i późny start do odcinka . Pierwszego dnia jechało mi trudno , problemy nawigacyjne poprosty brak doświadczenia i nerwy , ale się udało dojechałem do mety w póżnych godzinach nocnych , i jak zawsze szukanie swoich gratów rozbicie namiotu i lulu .
DZIEŃ 2
Pobudka była optymistyczna , co tam jak się udało przejechać pierszy etap to teraz już tylko z górki .Poranna krzątanina pakowanie gratów , no tu się wykazałem umiejętnościa składania namitów quesza , pomagając je składać (jakgy co do służe pomocą , deklaruje się iż w przyszłym roku mogie pojechać jako składacz namitów).Start na odcinek nawigacja idzie mi super przydała się wgrana traska z Mapsorsa , cały dumny iż podciągnełem moje doświadczenia nawigacyjne i skołatane nerwy , spotykam Homarka i Shoguna , niestety grizzli Homarka bez koła , szybka kalkulacja i zostaje z Homarkiem którego będę holował do mety ( Shoguna normalnie musiałem wykopać żeby leciał dalej bo chciał z nami pozostać) . No i tak sobie lece holując grizzli bez koła z 10 km/h z dwie godziny co jakiś czas próbując się skontaktować z ogranizatorem , i tu się pojawia problem brak zasięgu i tu dopada moją osobę STRACH co by było gdybo w sytuacji zagrożenie życia
.Po około 10 km , pozostawiam Homarka który sam jedzie na trzech kołach dużo szybciej i sprawniej niż na holu (śmiem twierdzić że to szkoła Shoguna ) Dojatuje do mety tam spotykam Piromana przekazuje jemu moje obawy przy jeździe solo i szybka decyzja jedziemy razem , jak się okazuje do końca rajdu , za co Krzysztofofi jestem bardzo wdzięczny . No potem już tylko z górki poza dojazdówką 270km asfaltem , oesik i meta.
DZIEŃ 3
Standartowo pobudka i start , lecimy z Piromanem idzie gładko , do czasu gdy wpadamy do wioski przez która przebiega jedyna droga ,która jest zalana , i tu moja decyzja widząc iż motor to przejechał , decyduje się na próbe przeprawową , i tu Afryka pokazuje pazur , Honda jakoś sobie daje rade wycofując się z błota , natomiast bomba siedzi w błocie , w ruch idzie wyciągarka Piromana całe szczęscie iż ją mniał . Po przeprawie omijamy CP który był też punktem paliwowym , całe szczęsie orientujemy się że coś nie hula bo się kończy paliwo , na oparach cofamy się po paliwko . Dalej pozostaje tylko dojechać Zagory , dojazdówkie pokonujemy budowaną autostradą . No i jesteśmy hotelik bieżąca woda ful luksus.
DZIEŃ 4
Po nocy w cywilazacji starujemy do odcinka pustynno-wydmowego , Alberta 50km okazało się w rzeczywistości 90 km . Podczas tankowania intuicyjnie sprawdziłem koła , okazuje się iż jedno koło ma luz na łożysku i wyleciał smar , decyzja trudna iż wracam do hotelu 20km/h chładząc piaste wodą. W hotelu , rozbieram piaste , dokręcam luz smaruje , godzinna jazda testowa po Zagorze i honada przygotowana do kolejnego startu . Przy okazji wymiana oleju , filtry i jest ciemno ...........
Dzień 5
Na odprawie okazuje się że nie trace odcinka bo go powtarzamy ,hura. No to start .Lecimy z Piromanem i na dojazdówce sypie się pasek , po spokojnej wspólnej wymianie dolatujemy na start jako ostatni . Odcinek piąty , rewelacja jedziemy po traku udoskonalonym z poprzedniego dnia . Nie martwiąc się o nawigacje , oddaje się podziwianiu przepieknych afrykańskich krajobrazów , Bez problemowo dolatujemy do Mety .
Dzień 6
Ostatni dzień wygód hotelowych , rano start i powolny powrót w kierunku Nadoru , lecimy sobie rewelacujnie , udaje się nam dojechać do Mercugi za dnia , gdzie fundujemy sobie z Piromanem , Markiem i Pitam przepyszną kolacyjkie lokalna połączona z zakupami . No teraz pozostaje dojazd do kampu 80km , bułaka z masłem , i tu poraz kolejny Afryka pokazuje swoje oblicze , napotykamy burze piaskową na początku ciesze się nowe doświadczenie , lecz po godzinie jazdy w ciemności połączonej z brakiem widoczności i ledwie trzymając się kierownicy jestem zaniepokojony sytuacją zwłaszcz że piach powoli się wdziera pod gogle . Dojeżdzamy do kampu cali szczęsliwy po burzy , no i rozluźnieni już integujemy się na pace busa jak sardynki ...... że już nie wspomne o locie Pita z busa .......
Dzień 7
Ostatni dzień , a sprzęt jedzie dalej hura . Strujemy z Piromanem z nadzieją że za dnia dojedziemy do fotu legi , niestety awaria paska i bład nawigacyjny , przekładanie kól i meta po zmroku . Na mniejscu okazuje się iż katringu i ogranizator brak w forcie , czekamy przemarznieci , głodni i spragnieni na kogolwiek , ale bardzo szczęsliwi iż osiągneliśmy METE cali i zdrowi .
Gratulacje dla zwycięśców ( incydent z pucharem jest bez dyskusyjnym hamstwem i brakiem sportowego zachowania które powinno się tepić i napiętnować) . Oprócz pucharowców słowa uznania należą się uczestnikom którzy podjeli wyzwanie i dojechali do mety .
Posumowując rajd był dla mnie ciężki , przedewszystkim długie dojazdówki i kilometry 2650km , ale jestem niesamowicie zadowolony i spełniony iż osiagnąłem METE , dla mnie jest osobiste zwycięstwo .
Przy okazji chciałbym podziekować teamowi z Szczecina za okazaną pomoc . Chłopaki DZIĘKUJE .Szczególnie podziekowania kieruje do Piromana który poprostu jechał swoje razem ze mna . Należy wpomieć o barciach B i księciuniu , bez Was było by smutno , co ja pisze wrecz grobowo .....
Mam wielką nadzieje iż spotakmy się jeszcze kiedyś w tak zacnym gronie .....nie koniecznie na rajdzie ...