Na wstępie chciałbym napisać, że podliczając wszystkie za i przeciw na chwilę obecną żałuję, że podjąłem się organizacji takiej wyprawy. Dlaczego?
Bo teraz jazda w terenach przylegających do miejsca mojego zamieszkania sprawia mi zdecydowanie mniejszą frajdę. Będąc raz w Bieszczadach, smakując tamtych terenów osobiście będzie chciało się tam wracać już zawsze. A przecież nie zawsze można..
No ale od początku. Zaczęło się od tego, że założyłem wątek „Wyposażenie na wyprawę” na forum ATV:
http://www.atvpolska.pl/forum/viewtopic.php?t=11868
Dopytywałem tam o potrzebne wyposażenie na taką eskapadę. Była to bowiem pierwsza poważna wyprawa w moim życiu. Przez 7 dni chcieliśmy wraz z moim kumplem na quadach przebyć trasę z Bieszczad na Mazury. Nie chodziło o pobijanie rekordów kilometrowych tylko klasyczną przeprawę off-roadem. Takie było założenie ale jak to zawsze bywa, życie przytarło nam nosy bo w 7 dni zrobiliśmy połowę tej trasy.
Do wyprawy nie przygotowywaliśmy quadów w jakiś specjalny sposób i powiem, że sprzęty spisały się wyśmienicie. Jechaliśmy seryjnymi Suzuki Kingquadami LTA700. Oba wyposażone w wyciągarki Warn XT25. Po wyprawie zdecydowałem jednak na wymianę 2 elementów, które się nie sprawdziły:
• seryjne opony Dunlop- zastąpiłem je oponami Maxxis All Trak
• brezentowy czarny kufer na tylny bagażnik- zastąpiłem go skrzynką - Explorercases
Lista sprzętu, którą zabraliśmy ze sobą:
• Pieniądze – ok.1000 zł na głowę w gotówce w zupełności wystarczy. Reszta jako backup polecam mieć na karcie. Bieszczady dzikie ale bankomaty gdzieniegdzie są
• GPS- założenie było takie, że skoro nie dysponujemy profesjonalnym GPSem a tylko uniwersalnym samochodowym (MIO C520) nawigacja miała spełniać zadanie orientacyjne. I do tego faktycznie się nadała bo w większości przypadków skórę ratowała nam mapa.
• Komplet map wojskowych z siatką GPS- rzecz wręcz niezbędna. Wprowadzamy sobie interesujące nas współrzędne do GPS i jedziemy jak po sznurku. No prawie..
• Namiot 2os.- według uznania. Byle mały.
• 2 x karimata
• 2 x śpiwór
• Zapasowe ubrania
• Zapasowe buty
• Zestaw narzędzi- tu już każdy musi podjąć decyzję co zabrać. Ja uzupełniłem seryjny komplet kluczy o kilka dodatkowych narzędzi. Co prawda się nie przydały ale lepiej je mieć.
• Saperka
• Siekiera- nie przydała się i nie wiem czy zabiorę ją następnym razem.
• Latarka- były 2. Jedna zwykła druga wojskowa. Pierwsza umarła na skutek przemoczenia. Druga trzyma się nieźle.
• Nóż
• Zapalniczka/zapałki
• 1 x filtr oleju.
• 2 x świeca.
• 3 litry oleju.
• Kompresor pod zapalniczkę lub pompka nożna.
• Zestaw do łatania opon- uratował 2 opony. Rzecz niezbędna.
• lina 15m
• Taśma kinetyczna 3m.
• Szekle.
• 2 x dodatkowy zbiornik paliwa 15l. – my wybraliśmy firmę Kolpin ze względu na brak innej alternatywy zakupu. Zbiorniki Kolpin jednak nie są idealne- ciekną..
• Apteczka
• Aparat fotograficzny
• Taśma klejąca (wzmocniona)
• Bezpieczniki
• Zwykły kompas
• Tak zwane tertytki, czyli plastikowe opaski zaciskowe.
Powyższa lista zdaje się być kompletną na tego typu wyprawę.
No to teraz pora na relację. Postaram się ją okrasić jak największą ilością zdjęć, lecz jak pewnie wiecie w najgorętszych momentach nie myśli się o fotkach tylko o ratowaniu tyłka
Tak się zaczęło:
Naszym punktem wypadowym był Sanok bo przy okazji załatwiliśmy sobie transport w to miejsce. Nasz kumpel startował w Rajdzie Podkarpackim więc grzechem byłoby nie skorzystać z kilkuset-kilometrowej podwózki. Przy okazji dodam że w ostatnim momencie dołączył do nas kolejny współ-wyprawowicz- tym razem o dziwo nie KQ lecz na crossie Yamaha WR 250F. Na początku mieliśmy lekkie obawy czy towarzystwo motoru nie będzie hamować jakiejś strony w jeździe, lecz okazały się one niepotrzebne. Cross naprawdę świetnie radzi sobie w Bieszczadach a w sytuacji wielkiego błota czy zapadlin po prostu takie przeszkody omijał. A jak przeczytacie dalej, motor okazał się wręcz niezbędny w dalszej drodze.
Wracając do podróży na miejscu byliśmy ok. godziny 23 więc nie było już sensu pakować się do lasu. Stąd pierwszej nocy czekały nas iście spartańskie warunki:
Nazajutrz o 6 rano wyprawa zaczęła się na dobre. Plan był taki żeby przez sobotę i niedzielę pozostać w Bieszczadach. Tak też uczyniliśmy. Nasza trasa po Bieszczadach mniej więcej wyglądała następująco: Sanok->Solina->Ustrzyki Górne->Muczne->Ustrzyki Dolne->Lesko->Jawornik Ruski->Dubiecko->Przemyśl. Napisałem „mniej więcej” bo podaje miejscowości w których byliśmy na pewno. Zatrzymywaliśmy się w nich na zakupy czy obiad. Poza tym teren który nas otaczał to głównie las i górskie polany.
dobre stosunki z dzieciakami z wioski to podstawa
-jeśli się nie chce spać pod gołym niebem
wymiana barterowa- runda ciągnikiem w zamian za rundę quadem. I darmowe spanie w stodole u rolnika. Opłacało się
Przodownicy na traktoty!
W przypadku Bieszczad warto dodać również jedną ważną informację. W tym terenie nie ma praktycznej możliwości przejechania z punktu A do punktu B po sznurku. Zdecydowana większość górskich leśnych ścieżek kończy się w jakimś odległym punkcie i dalej nie ma absolutnie nic. Jest las który jest absolutnie nieprzejezdny albo przejezdny w tempie kilometr na godzinę. My tego czasu nie mieliśmy aż tyle. Zapytacie po co komu ślepe ścieżki pod górę? Otóż robią je ludzie zajmujący się wyrębem lasu. Przemieszczają się wielkimi ciągnikami z kołami o średnicy ok.1,5 m i naciągniętymi na nie łańcuchami. Gdy docierają na miejsce, bądź szczyt góry po prostu wracają tą samą drogą ciągnąc za sobą olbrzymie bale ryjące w glebie dziury. Dodatkowo te wielkie traktory posiadają rozłączany tylny i przedni napęd więc przejadą praktycznie wszędzie. Czasem gdy się zakopią pozostawiają po sobie dziury, które po pewnym czasie zachodzą wodą wyglądając jak niewinne kałuże. W jedną z takich kałuż wpadł kolega na drugim quadzie. Quad został, kolega wystrzelił jak z procy zatrzymując się na najbliższym drzewie. Po wizycie w szpitalu padła diagnoza- odszczepiona kość i zwichnięty bark. Po naradzie kumpel leci z Rzeszowa samolotem do Warszawy a quad wraca na lawecie. My kontynuujemy wyprawę dalej. Poniżej pamiątka jaką przywiózł poszkodowany z podróży:
Przekażę Wam radę, którą przekazał nam leśniczy z Jawornika Ruskiego (pozdrawiam bardzo serdecznie bo równy chłop choć na pewno nie przeczyta). „Nigdy nie wjeżdżać w zieloną wodę”. Otóż tak rozpoznamy na oko głębokość dziury z wodą. Jeśli jest głęboko woda po pewnym czasie nabiera zielonkawego koloru. Nie wiem dlaczego ale naprawdę tak jest- sprawdziłem. Szkoda tylko, że nie otrzymaliśmy tej rady przed upadkiem. Ale człowiek uczy się na błędach i całe życie
Początkowo w planie mieliśmy opuścić Bieszczady po weekendzie i w poniedziałek wyruszyć w dalszą drogę ale do Przemyśla dotarliśmy dopiero w środę. Góry są zdecydowanie bardziej absorbujące niż nam się wydawało. Do zakończenia wyprawy zostało nam zatem 2 dni i dopiero jakieś ¼ drogi za nami. Wiedzieliśmy już więc, że jest to fizyczną niemożliwością by dotrzeć na czas do naszej bazy wypadowej (Ruciane Nida). Postanowiliśmy więc pojechać trochę bardziej lajtowym terenem. Tj. duktami leśnymi, szutrami i wiejskimi drogami.
Robiliśmy ok. 150 km. dziennie, lecz mimo tego nie udało nam się dotrzeć na miejsce w wyznaczonym terminie. W piątek pod Terespolem ok. godz. 22 czekał na nas duży bus, który zawiózł nas i nasze sprzęty na Mazury.
Podsumowując: przygoda którą wspominać będziemy do końca życia, zdecydowanie polecam każdemu, bo kiedy jak nie teraz? Zrobiliśmy 720 km w 7 dni, poznając przy tym najdziksze tereny naszego pięknego kraju. Od czasu wyprawy odliczam moją quadową historię na dwie części: do wyprawy i po wyprawie. A teraz czekam na następne kilka dni urlopu by znowu tam pojechać. Bo naprawdę warto.