20 grudnia 2008 roku podczas Wigilii naszego squadu padł pomysł, by wybrać się na większą wyprawę squadową na kilka dni. Pomysłów było wiele, ale 22 stycznia
Antibes zaproponował by nasze plany połączyć z chęcią obejrzenia rajdu polski który miał mieć miejsc 26-30 czerwca 2009 roku. Bez wahania, jednomyślnie wszyscy okrzyknęli:
JEDZIEMY!!!! i tak rozpoczęły się półroczne przygotowania. Organizowaliśmy sobie zaprawki - pierwsza 200km, druga 300 km, a tym co było mało pewnej niedzieli pojechali 200 km na obiad
, doposażaliśmy swoje maszyny we wszelakiego rodzaju akcesoria (torby, kufry, wyciągarki, bagażniki i CB radia), zorganizowaliśmy specjalne jedzenie amerykańskiej armii - MRE, a niektórzy nawet specjalnie na potrzeby tego wyjazdu zmienili quady ( Piro, Virtua, Mrówka). Dni leciały...... terminy wyjazdu zbliżał się wielkimi krokami, każdy robił wszystko by być jak najlepiej przygotowanym.
Cisza i Antibes - zobligowali się zająć sprawą nawigacji - narysowali tracka (tutaj bardzo dziękuję za pomoc i wsparcie kolegom z forum, którzy udostępnili materiał !!), przez nich częściowo zweryfikowany wcześniej. Później prowadzili nas przez całą trasę (wzajemnie się kontrolując). WIELKIE BRAWA DLA NICH
Seba_gtc - ile mogłem pomagałem od strony technicznej, zarówno w serwisie przed wyjazdem, jak i w czasie wyprawy bo nawet najlepiej przygotowanym maszynom zdarzały się usterki (usterki, nie awarie, bo wszyscy szczęśliwie dotarliśmy na Mazury bez większych problemów).
Cisza i Bracik - zajęli się bukowaniem i organizowaniem miejsc noclegowych w miastach przelotowych i na samych Mazurach oraz transportem powrotnym dla quadów i ich kierowców
Mróweczka, Lobaciek, Tiszon i Kola (nasz squadowy piesek - maskotka) - jako support techniczny (samochód z przyczepką) zawsze byli na tankowaniach i w miejscach noclegu przed nami zajmując się wszystkimi formalnościami i sprawdzając po wyjeździe czy wszystko jest oki!!
Oczywiście, żeby ktoś nam nie zarzucił, że bezcelowo udaliśmy się na taką wyprawę, muszę zdementować te plotki – cel był szczytny →
zawieźć flagę ATV Polska na Mazury!!
Środa Wszyscy zebraliśmy się w Bukownie, gdzie spotkały się grupy z Jaworzna, Bukowna, Krakowa i nasi znajomi!! Zapakowani, odpowiednio ubrani, bo pogoda i jej prognozy nie napawały optymizmem powoli zbieraliśmy się do wyjazdu. Chwila grozy, bo jeden quad nie odpala (Polaris XP
), ale to wina użytkownika i nie dokręconej klemy, także problem szybko zażegnaliśmy. Wybiła 10.00, więc z godzinnym poślizgiem ruszamy w drogę...... nawet z pozdrowieniami od naszego Nadleśniczego, który zbiegiem okoliczności akurat przejeżdżał i poznał niektórych z nas!! Już po około 30 km pierwszy problem, jeden z Polarisów zagotował się z powodu "zabetonowanej" chłodnicy i wentylatora, po wcześniejszych błotnych kąpielach - trochę wody do przemycia, uzupełnienie płynu chłodniczego (który mieliśmy na stanie) i ruszamy dalej w drogę. Czas goni, a przed nami jeszcze 260 km. Gnamy bez pardonu przed siebie - po 4 godzinach i 106 km docieramy na pierwsze tankowanie, chwila wytchnienia, szybki posiłek, uzupełnienie paliwa i w drogę - warto wspomnieć, że jesteśmy strasznie brudni i mokrzy. Deszcz nas nie oszczędzał, a rozmoczone drogi polne nieźle nas przybrudziły - i nagle zaczynają się problemy z RZR (bierze olej, pomimo spokojnej i zachowawczej jazdy) Teren coraz ciekawszy - drogi zamieniły się w coraz większe rozlewiska, kałuże miejscami głębokie na 40cm. Jedziemy dalej, ale Polaris nie odpuszcza i wciąż spala olej (300 ml na 70 km) !! Dojeżdżamy do ślepej drogi polnej, gdzie musieliśmy zawrócić. Bracik na swoje życzenie na koleinach spala pasek w SP 800 - nie ma wyjścia, pozostaje nam 10 km holować go do stacji benzynowej (gdzie czeka Mrówka z przyczepką), ładujemy quada i już w ten sposób dociera na miejsce naszego noclegu, wieczorem w zaimprowizowanym "centrum serwisowym" pod nędzną lampką Bracik zmienia pasek i po godzinie quad jest znowu gotowy do jazdy następnego dnia. Dalej jedziemy w 7 maszyn, bo RZR i X2 z powodów technicznych ruszają asfaltem. My gnamy jeszcze 40 km terenem, gdzie napotkaliśmy chyba największe atrakcje offroadowe całej wyprawy - przeprawa przez ciężki las, głębokie rowy, gdzie ja jechałem cały czas pierwszy holując Grzesia na LTZ-cie (bo jako jedyny jechałem na "nieoryginalnych" oponach, które jak to się mówi "robiły") - byliśmy już tak zmęczeni, że odpuściliśmy i resztę gnaliśmy asfaltem - docieramy o 22.30 do miejscowości Wólka Magierowa - szybka kolacja, rozwieszenie mokrych ciuchów i do spania.
tutaj Piro i Marta w oryginalny sposób (na komandosa) usuwają nadmiar błota z ubrania
oryginalne zastosowanie streczu nawigator - Cisza - walczy z trackiem i bateriami dotarliśmy nawet do Piekła tak wyglądały niektóre drogi w świętokrzyskim Czwartek Wstajemy rano o 8.00 - szybka kontrola quadów - oleje, jeśli była taka konieczność uzupełnialiśmy, koledzy z RZR i X2 podejmują decyzję o wycofaniu się z imprezy - nie chcą być dla nas ciężarem z niepewnym sprzętem!!! Jemy śniadanko (przemysłowe ilości naleśników i parówek) i ruszamy w drogę!! Dzisiaj mamy do zrobienia 248 km - tak więc tankowanie i w teren. Atrakcji nie brakowało, przeprawialiśmy się przez kilka słusznych strumieni (opady w całej Polsce zmieniły je nie do poznania), ja zdobyłem się na wyczyn cyrkowy – czyli przejechałem własny telefon i dokumenty :O . Ale najlepsze dopiero było przed nami.
Lucek montuje swój zestaw CB a tak wyglądały niektóre strumienie koło Grójca Zatrzymaliśmy się na obiad po przejechaniu Wisły w Górze Kalwaria. Podczas spożywania posiłku na tarasie pięknej karczmy, stwierdziliśmy, że obok nas „przechodzi” solidna burza, "modliliśmy" się tylko by jej nie spotkać. Niestety, stało się – zdobyliśmy się na pionierski wyczyn – nie dość, że dogoniliśmy największą burzę jaką w życiu widziałem, to przez prawie godzinę jechaliśmy w niej, podążając w tą samą stronę co ona, w olbrzymiej nawałnicy – pioruny uderzały w drzewa wokół nas, wiał silny wiatr, a deszcz padał niemal poziomo – nie ostała się na nas sucha nitka a przecież większość miała na sobie odzież przeciwdeszczową!! Pioruny uderzały tak często, że niektórzy w popłochu chowali anteny CB. Po drodze mijamy jakąś dziwną bazę wojskową, zabudowania w środku lasu pilnowane przez armię dobermanów i dogów, więc żwawo staramy się wydostać na nieco bardziej uczęszczaną drogę. Deszcz przestaje padać, więc decydujemy się na krótki postój i zmianę ubrania, chociaż częściowo. Do celu jeszcze 60 km, a czas goni, burza też
– jedziemy wciąż dalej. Do naszego noclegu (3 domków 6 osobowych) docieramy na granicy dnia i nocy, ustawiamy i zabezpieczamy nasze quady, lekki posiłek, prysznic i do spania.
w tle widać ową burzę, którą później udało się nam dogonić i dalej jechaliśmy w takich warunkach Piątek Rano wstajemy z jednym nastawieniem – szybko i sprawnie dotrzeć do miejscowości Głodowo k/Piszu – naszego miejsca docelowego, do którego mamy około 180 km. Śniadanko w knajpce nieopodal naszych domków, kontrola quadów (stan oleju, płynów itd.) i w drogę. Dzisiaj wiemy, że pod względem jazdy był to najpiękniejszy dzień !! Długie, leśne i polne przeloty po kilka – kilkanaście kilometrów, dzięki którym osiągnęliśmy rewelacyjną średnią (z tankowaniem i małym posiłkiem w terenie) przybyliśmy na miejsce w 5,5 godziny!!
Pogoda na miejscu była przepiękna, błękitne niebo i słoneczko !!
Kasia i Mróweczka Zaparkowaliśmy quady, zrobiliśmy zbiorowe zdjęcie i zawiesiliśmy w widocznym miejscu flagę ATV Polska – na znak, że obóz ten opanowali zwolennicy „właściwego” quadingu. Wypiliśmy wszyscy toast na cześć naszego wyczynu i zaczęliśmy się spokojnie rozpakowywać i lokować w pokojach.
Następnie udaliśmy się na godzinę 18.00 na obiado-kolację, która finalnie przerodziła się w imprezę squadową. I jak to określił jeden z nas:
''
Atmosfera była wyborna, a w piątkowy wieczór to nawet wyborowa''
Co działo się dalej, zostanie już tylko dla nas
Jedno jest pewne, nie nudziliśmy się – graliśmy w kosza, zwiedziliśmy tereny wokół j. Śniardwy (dziękuję w tym miejscu Robertowi za „wesoły autobus” i cierpliwemu kierowcy za powożenie).
Sobota no właśnie, nadeszła sobota, a z nią........ u niektórych ból głowy. Udaliśmy się na śniadanie, po którym dla orzeźwienia pojechaliśmy trochę popływać na skuterze wodnym. Niektórzy patrzyli z brzegu na poczynania tych których nie przeraziła poranna temperatura wody – a tego ranka słońce na chwile się schowało i zaczął wiać lekki wietrzyk. Ja, Lucek, Marta, Małysz i Jarek śmigaliśmy co niemiara, zarówno na skuterze jak i na kole. O 15.00 byliśmy już na obiedzie, po którym w towarzystwie naszych kolegów z tych stron postanowiliśmy pojeździć na quadach. Robert i Darek pokazali nam najpiękniejsze miejsca w okolicy, trasy widokowe w rejonie jeziora Śniardwy i zaprosili nas do swojego prywatnego błotka. Po kolacji, spotkaliśmy się w naszym (moim, Ciszy, Lucka i Bracika) apartamencie, gdzie podsumowaliśmy nasz wyjazd – w atmosferze żartów i śmiechu przeglądaliśmy filmy i zdjęcia z wyprawy. Czas zleciał bardzo szybko i zanim się obejrzeliśmy na zegarku widniała 2:30.
grupa wzmożonego ryzyka.... reszta stwierdziła, że woda jest mokra i zimna, więc patrzyli z brzegutrzymaj pion, pion trzymaj - Seba_gtc, Virtua i Tiszon próbują pozować do zdjęć Niedziela Wstajemy o 8.00 i po porannej toalecie zaczynamy się powoli pakować. Około 10.00 po śniadaniu pakujemy wszystkie nasze bagaże (w tym suweniry regionalnej kuchni) do busa, którym to będziemy wracać do Jaworzna. Wsiadamy na quady i jedziemy do Piszu by je zapakować na TIR-a, tam czeka już na nas bus, żegnamy się z naszymi regionalnymi przyjaciółmi oraz "wzbogaconą" ekipą wozu supportu serwisowego i ruszamy do Jaworzna.
Co warto wiedzieć:
- na Mazurach spędziliśmy weekend w rewelacyjnym pensjonacie o wysokim standardzie, gdzie kucharzem jest Mistrz Polski w przyrządzaniu potraw rybnych!!! Zajadaliśmy się rewelacyjnie przyrządzonymi rybami, a wyjechaliśmy z zapasem wędzonych węgorzy i ryb w zalewie.
- ani razu nie spotkaliśmy się z negatywnym odbiorem naszej wyprawy - ludzie do nas machali, dzieci się uśmiechały i pokazywały palcami, a starsi ludzie ochoczo wymachiwali, sugerując dodanie większej ilości gazu!!
- nigdzie, też nie pozostawiliśmy po sobie śladu, jakiejkolwiek dewastacji środowiska czy też śmieci
- przemieszczaliśmy się bezdrożami, drogami dojazdowymi, udostępnionymi drogami leśnymi, sporadycznie asfaltem - stąd odległość 750 km a nie 522km
- dziś wiem, że nasz squad funkcjonuje jak dobrze naoliwiony mechanizm, którego trudy wyprawy tylko dodatkowo wiążą !!
uśmiech i radość nie opuszczała nas ani na chwilę