Relacja Ukraina 22-29.05.2010
No i za nami kolejna wyprawa. Tym razem po raz kolejny Ukraina .
Wystartowało 10 maszyn w dwóch grupach . Przejechaliśmy 920 km w tydzień . Przez całą wyprawę towarzyszył nam deszcz , czasem grad i oczywiście słońce . Doskonałe trunki , ogniska i spotkanie z autochtonami, dosłownie na końcu świata dodały wyjątkowego uroku wyprawie . Głównym celem wyprawy było pasmo Świdowca . Po drodze udało nam się wjechać na Topas i chyba ten szczyt bezpośrednio wywarł na większości największe wrażenie. Nie obyło się oczywiście bez awarii, z którymi bez problemów sobie poradziliśmy . Większość noclegów spędziliśmy pod namiotami, ale zaliczyliśmy i dwa hotele . Ciepły prysznic wszystkim dobrze zrobił .
Ukraina maj 2010 – Dzikie Wyprawy squad ATV Polska
Miejscem spotkania wszystkich uczestników był hotel Arłamów. Zjeżdżaliśmy się cały piątek. Ten dzień i wieczór poświęciliśmy głównie na integrację . W Arłamowie zaplanowaliśmy jeden nocleg przed wyprawą i jeden po powrocie - na prysznic i wypoczynek przed drogą powrotną do domów. Do tego hotel gwarantował nam strzeżony parking dla naszych samochodów i przyczep .
Ja w hotelu zjawiłem się około godziny 16:00 za sprawą Ewy z Chaty Wędrowca w Wetlinie , która podwiozła mnie z całym majdanem oprócz quada , który jechał z Marcinem i Mariolką z Polski ( Suzuki Ejger 400 ).Wyjazd na taką wyprawę qadem o tak małej pojemności to wyjątkowe wyzwanie , ale jak się okazało całkiem realne . Mocy w terenie nie brakowało . Troszkę gorzej na drogach dojazdowych . Trzymaliśmy się zasady , że nie jedziemy szybciej niż 60 km/h i to właśnie ze względu na Eigerka .
Eigera szykowałem całą noc zakładając pianki montując zbiorniki z paliwem i inne szpeje. Zresztą wszyscy mieli ubaw z tych manewrów szydząc z mojego skromnego kompana na tydzień włóczęgi po Ukrainie .
I dzień 21.05.2010 r.
Arłamów wyjazd rano 9:30 – W ostatniej chwil przed wyjazdem z hotelu okazuje się , że mój uchwyt do gpsa jest niekompletny. Z pomocą Bibka składamy damo to jakoś do kupy i wyruszamy. Pół godziny i jesteśmy na przejściu granicznym w Krościenku. Wbijamy się w małą kolejkę i dość sprawnie w godzinę przekraczamy granicę . Napotykamy na mały problem z Quadem Sanola , który jest zarejestrowany jako ciągnik rolniczy , a przejście graniczne w Krościenku obsługuje tylko pojazdy samochodowe i kolej . Po ubłaganiu polskich pograniczników udaje nam się przekroczyć granicę w komplecie . Jak zwykle po stronie Ukraińskiej dokonujemy zakupów i tankujemy paliwo . Po zatowarowaniu ruszamy na szlak . Tym razem ruszamy wzdłuż pasa granicznego , aby ominąć uciążliwe kontrole policji przygranicznej, wykorzystującej każdą okazję do zdarcia haraczu ( za quada wołają 100 dolców !! ). Track prowadzi ciekawymi i nowymi miejscami. Jak zwykle w błocie i znanymi z wcześniejszych wypraw drogami ,z jedną wielką koleiną w kształcie leja . Docieramy pod most gdzie chwile się kręcimy . Mniejsza grupa leci dalej, a my zostajemy zaskoczeni odwiedzinami leśniczego Toli , który wita nas po Ukraińsku czyli chlebem , słoniną i bimbrem . Pod mostem w trakcie uczty dogania nas oberwanie chmury z gradobiciem . Nam to specjalnie nie przeszkadza bo atmosfera bardzo mila J .Dolatujemy do brodu na Dniestrze .Miejscowi mówią , że były tu niedawno quadrocykle , ale się wycofały bo duża woda . Znam ten brud i wydaje mi się , że przelecimy , co też czynimy . Wspinamy się na tęgi podjazd po to by po chwili zjeżdżać w dół . Dzięki temu manewrowi omijamy pastwiska z milionem szlabanów , które jak się otwiera to przecież trzeba zamknąć J.Starą drogą z kapliczkami docieramy przed kolejny podjazd, ja w Eigerku zapinam reduktor . Na górze czeka na nas wspaniały odcinek paru kilometrów drogą zalesioną małymi osikami wysokości do 1 m . tam chciałbym mieć trochę więcej mocy, ale cóż… jadę pełną mocą J na wysokości koło 700 m npm. Mam wrażenie , że za chwilę odlecimy .Na końcu zaliczamy pierwsze z wielu miejsc widokowych , pogoda jednak nie zachęca więc gonimy dalej . Zlatujemy na dół równie stromym zjazdem , ja na reduktorze bo hamulce mało pewne. Prosto do sklepu, tam jak zwykle postój po prowiant .Dalej wbijamy się na starą granicę do naszych bagienek tam już pracują wyciągarki … Po kolei wieszamy się prawie wszyscy , albo skaczemy po zwalonych drzewach . Z Sanolem dla zabawy robimy drapki , starym lasem wylatujemy na łąki , tam dokonuję pierwszej naprawy - muszę podpiąć oberwaną osłonę spodu .Po chwili pchamy dalej naszą karawanę i wpadamy do kolejnego ukraińskiego piekła . Las, w którym prowadzona jest świeża wycinka , milion dróg i koleiny po kolana, o glinie nie wspomnę .Nawigacja traci zasięg, lecimy na czuja . O dziwo udaje nam się to bardzo sprawnie pokonać bez kręcenia się w miejscu . Doświadczenie bieszczadzkich wojaży i wsparcie Sanola daje rewelacyjne efekty J. Ubłoceni po szyje wpadamy do wioseczki , której droga ciągnie się dnem rzeczki . Efektowny przejazd dla nas miał cel obmycia Quadów, a dla miejscowych niebywała atrakcja .Zostaje nam jeszcze trochę dnia i odnajdujemy ślady wcześniejszej grupy. Jest ciężko , dużo kluczą więc utrzymanie „śladu” jest trudne. Z wioski wypadamy na ten piękny „rumuński” podjazd i wbijamy się w las - raz polanka , raz lasek … W końcu masakryczny zjazd w praktycznie nie istniejącą drogę całą w wiatrołomach. Ja zaliczam boka , a Sanol w tym samym miejscu takiego samego boka z tendencją do rolki. Rzucamy się na niego i jakoś go stawiamy , w tle słyszymy chłopaków na dole . Sławek na bombie x2 robi cuda w tym lesie udaje się i zjeżdżamy w dół do pięknej małej polanki ze strumykiem . Nocleg na polanie po ciemku , bez ogniska . (Okazało się , że w tym lesie chłopaki spędzili szmat czasu torując drogę, a Bibek to nawet przegrał batalie z jednym drzewkiem J.)
Trasa : Terlo , Wełykosillja, Potok Wielki, Hołowiecko, Jasienica, Smereczka, Żukotyn
II dzień 22.05
Po śniadaniu wyruszamy trasą przez Turke z tankowaniem , po drodze mijamy sklep przed Turką ,który prowadzi małżeństwo pracujące kiedyś w Polsce . Do tej pory mają na podwórku Dużego Fiata 125p . Tankujemy w Turce i cicho przejeżdżamy przez miasteczko bo mają zielone świątki , a cerkwie pełne ludzi . Postój pod sklepem doładowanie kart do telefon i oranżada .Jedziemy na najwyższe pasmo Bieszczad, a właściwie zahaczamy o jego pasmo . Po drodze szukamy tracka , którego gubimy przy nadajniku . Krótki zwiad z maczetami i decyzja , że się przebijamy i jest o.k. Po drodze przerwa na oranżadę i zjazd do wioski i z niej kiepski podjazd za potokiem przez pola . Żałujemy tego odcinka , ale nie ma wyjścia. Dalej już starą drogą szybki piknik z jedzeniem i pospiesznie ubieramy ciuchy deszczowe bo się zanosi . Pogoda zmienna, wieje, ale ładne widoki, obowiązkowe sesje w miejscu avatorowym i zlatujemy starą drogą . Gonimy dalej bo czasu coraz mniej a wieczór się zbliża .Lecimy drogą przez wioski i dokładnie trzymamy się tracka , zaliczając kolejny duży brud . Adrian korzysta i stara się wypłukać chłodnicę może quad będzie się mniej grzał , Dostaję telefon od Świetlika , że są w innym miejscu na dalszym odcinku tracka i , żebyśmy się wycofali bo las jest zawalony i czekają na nas na drodze .Wracamy. Oni rozbawieni bo mieli spotkanie z autoktonami na górze - integrowali , a Bibka to nie chcieli im oddać . Dalej lecimy razem . Adrianowi kończy się pasek w Kingu lecimy powoli . Grupa Świetlika leci przodem my się ciągniemy za nimi około 20 km asfaltem w towarzystwie tirów . Pod sklepem czekają na nas chłopaki z informacją , że nie ma stacji benzynowej , załatwili paliwo z karnistrów , my rezygnujemy z takiego CPN i powoli ruszamy wzdłuż wiosek i torów szukając miejsca na nocleg . Ciągniemy się tak dosyć długo docierając do stacji z paliwem , gdzie decydujemy się na wymianę paska w Kingu Adriana , przy okazji część ekipy robi jedzenie i tak rządzimy na stacji około 2 godzin . Po naprawie przebijamy się jeszcze około godziny przez wioski i wybijamy się z nich na polankę wysoko w górach . To już drugi nocleg bez ogniska , zaczyna mnie to lekko irytować . Dzięki Sławka potężnej butli z gazem rodem z PRL-u umilamy sobie ten wieczór „odrobiną” alkoholu . Nie zdawałem sobie sprawy , że ognisko z butli gazowej może tak grzać . Ból głowy który miałem rankiem na pewno wynikał nie zilości alkoholu a gazu z butli
.
Trasa: Wołcze, Przysłup, Turka, Borynia, Butelka Wyżna, Sianki około 1 km., okolice połoniny Bukowskiej, Starostyna, Wielki Wierch, Libuhora, Dolnówka, Nagórne, Tucholka, Ławoczne, Różanaka Wyżna i Niżna
III dzień 23.05.2010r
Dla mnie ciężki poranek , na szczęście od rana pada co opóźnia decyzję wyjazdu , a ze względu na skrót tracka i jazdę do późna dzień wcześniej decydujemy się na poranny odpoczynek , ja wykorzystuję go na dochodzenie do siebie inni na rozrywkę, a Marcin na jazdę konną .Lazar od rana mocno pozytywnie z Adrianem i Sanolem rozkręcają atmosferę i dobrze bo te dwa dni jazdy na maxa lekko zaczynają ciążyć na psychikę, co się czuje w powietrzu .Przyjemności i odpoczynek się kończą i startujemy dosyć późno . Wypoczęci i uśmiechnięci od razu startujemy ostrym pionem . Na górze od razu robimy fotki bo widoki przednie . Częsty deszcz oczyszcza powietrze dając wysoką przejrzystość . Nasza grupa podejmuje decyzje , że na razie lecimy spokojnie . W powolnym tempie i bezpiecznie przelatujemy cały masyw i lądujemy w sklepie , gdzie Mariolka ku zdziwieniu kupuje śpiwór i cieszy się jak dziecko , że w końcu będzie mu ciepło .Ciekawostką jest to , że ta dawna miejscowość pogranicza słynie z tego , że w odległości kilkuset metrów znajduje się kościół zielonoświątkowców , Jehowy , greckokatolicki i rzymskokatolicki . Ruszamy z zakupami a ja zabieram chłopca , który załapał się na okazję . Pasażer zachowuje się grzeczni i kilkanaście kilometrów jadę z machającym do sąsiadów młodzieńcem. Zjeżdżamy z asfaltu i wpadamy na bardzo malowniczy odcinek chwilami dość błotny , krótki biwak , objadamy Marcina z kiełbasy , Adriana z kabanosów i do tego świeżutki chlebek made in Ukraina , było całkiem przyjemnie J .Jak szybko stanęliśmy, tak szybko ruszyliśmy, pogoda się poprawia. Zatrzymujemy się na czerpanie wody ze źródełka , lecimy dalej mocno Rumuńskim odcinkiem czyli szybko i kamieniści do tego ciągłe strumyczki wypływające na szlak .Wyjeżdżamy jak się okazuje w mocno turystycznym miejscu , dużo bogatych domków ukraińskich i tu decydujemy się naprawić Sanola oponę . Sznurek goni sznurek a na końcu Sanol walnął młotem raz a porządnie i się naprawiło J .Ciągniemy dalej i dojeżdżamy do karczmy reklamowanej tu i tam w necie . Właściciele informują nas , że Polaki tu byli i jedli i odjechali 15 minut temu , nie namyślając się ani chwili popędziliśmy dalej ,mając nadzieje ,że ich dojdziemy i wspólnie rozbijemy się normalnie za dnia . Doszliśmy ich przy podjeździe na nadajnik TV w drodze na Topas ( 1548 mnpm ). Lazar miał tam małe „problemy” z oponami i go przyłapało w koleinach , wiązanka się sypnęła i w spokoju patyczkiem zaczął wybierać błotko z felg jak zawsze z dużą dawką humoru. Po tym jak Bibek zademonstrował swoje uzbrojenie w przedniej skrzyni wspólnie decydujemy się szukać jak najszybciej miejsce na nocleg J. Nie było to takie oczywiste…………….. Pogoniliśmy na Topas z przeszkodami po drodze nadajnik i zjazd z asekuracją . Topas jest naprawdę piękny , a dojazd naprawdę robi wrażenie . Przejazd się ciągnął, a mi po drodze totalnie skończyły się wszystkie hamulce i na reduktorze musiałem improwizować przy chwilami długich zjazdach .Zmierzch nas zastał w momencie gdy dojechaliśmy do zagrody z bydłem i tu grupa wcześniejsza zadecydowała o rozbici obozowiska Miejsce fatalne ale cóż ktoś już miał fajne miejsce na namiot ………………, ale nie wszyscy .Atmosferę rozweselił pasterz Ukraiński dający koncert na swojej „imponującej trąbie „ a do tego Świetlik zorganizował ognisko i zrobiło się ……………………. miło . Oczywiście ostatni z placu boju zeszli Bibek z Lazarem. W między czasie z Mariolką reanimowaliśmy moje hamulce za pomocą , kleju dwuskładnikowego i okładzin do tarcz sprzęgłowych .Z ogniska przegonił twardzieli deszcz . W nocy wiało jak cholera i do tego tęgo tłukło deszczem, było naprawdę ostro .
Trasa: Czarna Repa (Gorgan Zachodni ), Torun, Przełęcz Wyszkowska , Gorgan Wyszkowski, Synewirska Polana, Kołczawa, Poł. Krasna , Topas
IV dzień 24.05.2010r
Ranek zaczęliśmy z Mariolką od składania hamulców w moim Eigerku J . Sprawnie poskładaliśmy się z biwaku i ruszyliśmy , ja lekko nie dowierzając swoim hamulcom , ale cóż żyje się raz. Przejechaliśmy przez Klimową i spotkaliśmy po drodze motocyklistów z Czech. Pamiątkowe fotki wymiany bratnich uścisków i w drogę przy zjeździe lekko mną pomiata bo reduktor blokuje kola a hamulce nie do końca mnie przekonują . Na szczęście główny zjazd mamy za sobą na dole fotka grupowa i dalej w drogę . Ten dwudniowy odcinek bardzo mi się podobał . Dla takich odcinków warto przecierpieć trudy podróżowania quadem. Bez pośpiechu lecimy dalej tankujemy paliwo w dość „oryginalnej „ stacji paliw, a zaraz po tym wjeżdżamy do rzeki na płukanie chłodnic, a ja chcę reanimować tylny hamulec bębnowy . Nad rzeczką jest bardzo miło . Najpierw Mariolka zostaje prawie połknięty prze silny nurt i w ostatniej chwili ratuje go Marcin asekurując go własnym kingiem. Po chwili Sanol próbując ujarzmić górski potok zostaje prawie dosłownie zatopiony , tym razem to Mariolka , który ubrał wcześniej wodery ratuje Sanola .Akcja dosłownie działa się w samo południe i adrenalina nie mniejsza .Godzinę później zaczynami się wspinać na pasmo Świdowca . Po drodze spotykamy rowerzystów , zresztą mijamy się z nimi kilkakrotnie za sprawą grzejącego się Kinga Adriana . Sytuacja jest chwilami irytująca bo zatrzymujemy się co 15 minut . Wjazd jest rewelacyjny Eigerek idzie pełnym „ogniem” tzn w porywach 60km/h
nie mniej jest ciekawie a przerwy też wykorzystujemy na integracje i wszelkiego rodzaju przekąski kto co ma bliżej wierzchu J.Chwilę później spotykamy pierwsze normalne zwierze ( jedną sarenkę - przejechałem na Ukrainie już bez mała 4.000 km na kilku wyprawach, a jest to największe dzikie zwierze jakie spotkałem , bo te mniejsze to ze dwa liski i jakieś jastrzębie w powietrzu i tyle) . To dowód na to , że wszystko , lub prawie wszystko jest tam kłusowane . O 14:00 krótki postój i zabawa w śniegu. Jest naprawdę odjazdowo , w słońcu z pięknymi widokami można tam było siedzieć wiecznie . Robi się jednak chłodno bo i wysokość niemała . Chwilę później spotykamy pasterzy na koniach ,prawdziwi kowboje górscy . Po spotkaniu z nimi wspinamy się na jedno z wzniesień i tam mała kapliczka z puszką kasiory , aż dziw , że w tak biednym kraju tyle kasy się uchowało ? Dorzucamy się do skarbonki i lecimy dalej. Po drodze bawimy się w drabki na śniegu - zdecydowanie najwyżej wjechał Marcin i się nie zrolował hihihih. O 14:00 postój z jedzonkiem na kaskadach wodnych , urocze miejsce , szum wody , miejsce na ognisko pewnie następnym razem tam zanocujemy .Nie spieszymy się bo z GPS wychodzi mi , że do Rachiw mamy kilkanaście kilometrów w linii prostej. Najedzeni i zrelaksowani przejeżdżamy koło jakiś starych szałasów pasterskich i pasterzy kóz . W tym miejscu puściła się za nami, a bardziej za mną ( jechałem pierwszy więc tym to tłumaczę J) wataha wielkich psów pasterskich wyglądały jak psy Baskerwilów !!!!. Po tej akcji szybki postój już z widokiem na Rachiw . Stare miasteczko z pozostałościami przemysłu i hal produkcyjnych nadających się jedynie do kręcenia filmów wojennych .Zjechaliśmy na dół i o 18:00 byliśmy już w Tur Bazie . Warunki hotelowe fajne , ale parking budzi nasz niepokój , ewentualna kradzież qadów nas martwi. Wieczór spędziliśmy miło , jakieś zakupy kolacja w knajpce z ciągle grającym Modern Taking . W hotelu za to działo się hohohoho. Nawet namiot stanął w holu. Koło północy odpadłem ciepły prysznic mnie rozmiękczył .
Trasa: Us-Czorna, Łopuchiw, Świdowiec, Kotel, Rachów
Dzień V 25.05.2010r
Śniadanie w naszej ulubionej knajpce , zakupy i……………….. już się pakowaliśmy gdy coś mnie tknęło sprawdzić hamulce . No i się zaczęło , nie było czym jechać . Rzuciliśmy się z Mariolką na sklepy motoryzacyjne w efekcie czego zakupiliśmy idealne okładziny do jakiegoś ichniejszego motocykla i Polski klej dwuskładnikowy . Godzina czasu i miałem nowe klocki , życie jest piękne J. Cała procedura troszkę opóźniła wyjazd w wyniku czego doszło do załamania pogody . Z wcześniejszą grupą umówiliśmy się co do trasy , jednak w tych warunkach powrót na częściowo jechaną dzień wcześniej trasę nie przemawiał do nas, zgodnie stwierdziliśmy , że przelecimy ten dzień objazdem , zwłaszcza , że jazda z chłodnicą Adriana w tych warunkach była mocno ryzykowna. Zrobiliśmy więc długi przelot w pełnym deszczu asfaltem, po drodze spotykamy „myjnięe samochodową „ w której wszyscy robimy chłodnice , oczywiście Eiger tego zabiegu nie potrzebował J . Po drodze zatrzymujemy się w Monastyrze robimy sobie pamiątkowe fotki i rozmawiamy z opiekunem świątyni .Jadąc dalej koło szybów naftowych wbiliśmy się na traka , chwilę później znaleźliśmy piękne miejsce na biwak i tam zanocowaliśmy . To był miły wieczór : świetne ognisko przy którym wysuszyliśmy nasze rzeczy, odrobina alkoholu piękna pogoda i długie opowieści z życia wzięte. W tym miejscu tak naprawdę niektórzy poznaliśmy się bliżej J .A opowieści Mariolki ubawiły mnie do łez . Sanol jak zawsze leczył zęba i masował nadgarstki , a Adrian standartowo strzelił Anglika koło północy.
Trasa: Jasina, Przełęcz Jabłonicka, Tatarów, Jaremcze( Monastyr), Nadwórna
Dzień VI 26.05.2010r
Ranek zaczynamy od naprawy przegubu tylnego w Kingu Sanola . Choć przeguby tylne Sanola to legenda . Odkąd go znam przeguby mu zawsze waliły i tak ciągle walą, a on zalicza kolejne wyprawy . Teraz już tego nie zrobi bo quada po wyprawie w Polsce mu skradziono L.W promieniach słońca wyruszamy dalej. Przejechaliśmy przez prawdziwe szyby naftowe wzbudzając zainteresowanie pracowników . W tym miejscu natknęliśmy się na totalne błota , maszyny obsługujące szyby robią niesamowitą masakrę w terenie . Nabici błotem po sufit wjechaliśmy na tankowanie i przemknęliśmy mostem do brzegów silnych nurtów rzeki i zmyliśmy szlam przy okazji zakupiliśmy rewelacyjny chleb z pieca. Dalej przez długi czas towarzyszą nam szybkie szutry i wioski z niezliczona ilością pięknych cerkwi . Wszystko kończy się gdy dojeżdżamy do rozlewisk i niezłej rzeczki !!. Długo zastanawiamy się nad jednym miejscem , które przeskoczymy i będziemy na miejscu . To miejsce nie gwarantuje , że wszyscy przejedziemy , parę maszyn ma nieszczelne obudowy pasków . Decydujemy się przeskoczyć w górę rzeki , skacząc z łach na łachę ja wpadam do wody po łokcie w kałuży 2m na 2m .Decydujemy się na dojazd do mostu 2 km dalej . Most jednak okazuje się zjawiskowy… brakuje mu jednego przęsła , jednak z góry Sanol dostrzega wariant przejazdu . Wszystkim bez problemu udaje się przedostać na drugi brzeg . Tam krótka sjesta ( kabanos ,cygar i orzeźwiający napój ). Wracamy do tracka i próbujemy się przebić dalej bezskutecznie . Robimy krótki objazd i gonimy dalej trackiem , jest piękna pogoda więc i jazda jest fajna . Tak dojeżdżamy do gazociągu lub coś takiego . Tam troszkę kluczymy , kilka razy cofamy się z miejsc dość ryzykownych i zaliczamy objazd po jakiś dziurach tego nieszczęsnego gazociągu . Sanol zalicza tam bolesną kontuzję nadgarstka . wszystko się udaje i docieramy do drogi i dalej lecimy w deszczu , który przechodzi w oberwanie chmury !! Przy prędkości 70 km /h jadąc z góry uderza we mnie ściana wody . Z miejsca na liczniku mam 45 km/h to było przegięcie J. W tej ulewie dostrzegam w dolinie hotel , grupa bez wahania obiera kierunek hotelowego parkingu . Po przejściach w Rumunii decydujemy się wystawić nocne wachty i dyżurujemy przy sprzęcie , a że i tak posiedzieliśmy w knajpce do późna to na osobę wyszło po godzinie .W hotelowej suszarni wysuszono nam ubrania i wszyscy oceniamy pobyt w hotelu Jelinka na 6 z + .
Trasa: Babcze, Markova, Rakowiec, Sliwki, Jaseń , Ilemnja, Wyczków
Dzień VII 27.05.2010r
Poranek ze śniadankiem w restauracji od razu nas pozytywnie nastraja J. Pakowanie bambetli i suche ubrania wcześniej totalnie przemoczone dają miłe uczucie . Przy dobrej pogodzie z przebłyskami słońca i deszczu ruszamy dalej i wbijamy się na kolejne pasmo , którym już wcześniej pomykaliśmy , jednak track się myli i zmuszeni jesteśmy zjeżdżać trasami narciarskimi o sytym nachyleniu . Tutaj ja mam znowu problemy z hamulcami w trakcie zjazdu w duł klamka jedynego hamulca jaki miałem czyli przedniego zapada się ………….. pompuję i nic , quad nabiera prędkości , milion myśli na sekundę i gwałtownie skręcam quada do stoku zeskakując poniżej i łapię go na siebie . Siła odśrodkowa robi swoje , łydki dygocą jak Pudzianowi przy przeciąganiu beinga – maszyna stoi uffffffff. Chłopaki z góry znowu szydzą że coś kombinuję dopiero jak tłumaczę że znowu nie mam hamulca nikomu już nie jest do śmiech. Jak by się nie udało to rolka byłaby dłuuuuuuuga . Ktoś znalazł klocek hamulcowy z Eigera i sprawa się wyjaśniła . Przystąpiliśmy do ………… kolejnej akcji serwisowej i po godzinie ruszyliśmy dalej z nowymi naklejonymi klockami J. Na wszelki wypadek bezawaryjny Marcin asekuruje na linie mój dalszy zjazd w dół w końcu klej mógł jeszcze nie stężeć
.Dalej już pędzimy bez kłopotów , kilometry uciekają , a Sanol ma coraz większe kłopoty z nadgarstkiem . Rozważamy podział na dwie grupy, w której jedna jedzie prosto do granicy, a druga kontynuuje przejazd trasą . Po głębokiej analizie tematu decydujemy się dojechać za Turke po najmniejszej linii oporu unikając trudnego terenu dając odpocząć nadgarstkowi Sanola, a ostatni dzień pogonimy wspólnie do granicy , jak będzie źle to tam opuści nas Sanol . Dzięki temu była szansa na kolejny nocleg w komplecie . Zapieliśmy się ostro i wynawigowaliśmy trasę przejazdu i ogień na tłoki . W tym tempie przejechaliśmy kilka kontroli policyjnych bez problemowo i najechaliśmy w jednej z wiosek na koniec roku szkolnego dla gimnazjalistów . Właściwie to nie mieliśmy wyjścia bo dosłownie pod budynkiem szkoły zabrakło mi paliwa . Czuliśmy się trochę niezręcznie bo dużo ludzi, młodzieży i odstawionych dziewczyn w szarfach. Szybko się wziąłem za tankowanie a sprawę wykorzystał bezawaryjny Marcin jako nasz nadworny playboy i wjechał rozradowany w gromadkę rozanielonych dziewczyn no i się narobiło , sesje zdjęciowe a dziewuszki dosłownie właziły wszędzie J , mowa oczywiście o quadach . Traktowano nas jak zdobywców , którzy wrócili z niebezpiecznej misji i, a w tym wszystkim brylował nasz Marcinek J .Zatankowany odpaliłem maszynę i wyciągnąłem zgłodniałych facetów z tej babskiej nagonki i polecieliśmy dalej . Okazało się , że Turkę osiągnęliśmy o przyzwoitej godzinie i zdecydowaliśmy się polecieć dalej do naszej pierwszej polanki z noclegiem . Daliśmy znać chłopakom z drugiej grupy gdzie zakładamy nocleg i pogoniliśmy dalej zatrzymując się u naszego znajomego sklepikarza po bateryjki i na piwo , oczywiście stawiał on . Polankę zaliczyliśmy już o 18:00 , szykował się miły ostatni nocleg w końcu biwak założyliśmy o sensownej godzinie . Jako , że w sąsiedniej wiosce już nas dobrze znają to zaraz przyszli do nas pasterze no i się zaczęło . Ja wytargowałem za przejażdżkę quadem torbę grzybów , a Sławek i Marcin pojechali do wioski po bimber . Grzyby zrobiliśmy na maśle , jako że pozostała część grupy nie miała zaufania do ich wyglądu uchachani wtrąbiliśmy je razem z Marcinem – totalny odlot Jak się okazało jedliśmy ciemne kozaki w ich nazewnictwie zwane Polski grib. Po chwili dotarł do obozowiska kolejnych lokales prosząc o pomoc w wyciągnięciu lebiotkami troszkę większego quadrocykla z potoku . Ekipa ratunkowa się zebrała i wyruszyli , niestety nie dali rady wyszarpać gada z potoku , lokalesom to nie przeszkadzało i pełną banda przyszli podziękować za pomoc . Dziękowanie trwało do północy ze śpiewami i zapitkami . Po północy grzecznie się odmeldowali twierdząc , że musimy odpocząć i żebyśmy się nie martwili jesteśmy tu bezpieczni i pod ich opieka . Tak też zrobiliśmy w różnym stanie ducha i ciała zalegliśmy w namiotach .Czekał na nas ostatni dzień jazdy do domu.
Trasa powrotna
Dzień VIII 28.05.2010r
Po szybkim śniadaniu to ja napędzałem grupę bo miałem nadzieje jak najszybciej dotrzeć do domu zdążyć na syna osiemnastkę . Po dziewiątej byliśmy już w drodze . Szybko przedostaliśmy się przez nowy ciekawy odcinek pasma polecony wieczorem przez miejscowych . Sanol po kolejnym opatrunku uciskowym i maściom , które znalazłem w swojej apteczce o dziwo dawał radę z bólem . Trasa generalnie ostatniego dnia była już znanym odcinkiem błotno potokowo lejowym więc szło sprawnie , był przez chwile pomysł ominięcia mega błot , ale przechytrzyłem chłopaków i udało mi się ich wprowadzić na błota choć ryzykowałem duże opóźnieniem . No i stało się w pewnym momencie Sanolowi zagrzała się maszyna , okazało się , że w błocie w jakiś dziwny sposób utrącił końcówkę obudowy bodaj pompy przy bloku chłodnicy i cała woda z układu poszła w błoto . Zapowiadało się na groźna awarię i linkę do granicy .Wpadamy na pomysł sklejenia tego elementu w korpusie silnika , pierwsza próba nie udaje się . Przy drugiej nie żałuję kleju i lepiej przygotowuje podłoże do klejenia i …………… udaje się J , nie możliwe staje się możliwym , pytanie tylko ile wytrzyma spoina . Wytrzymała aż do domu J. Teraz już wydaje mi się , że nic nas nie zatrzyma , a jednak chłodnice w niektórych maszynach są pozalepiane i co chwilę stajemy na przymusowe postoje , w końcu w ruch poszły szczoteczki do zębów i to wystarczyło . Znowu powiało optymizmem , że dotrę do domu na czas gdy spada manszeta z bomby , na szczęście z tą awaria uporaliśmy się jak w alei serwisowej F1. Teraz tylko do Toli, którego na szczęście nie było więc mogliśmy szybko ruszyć po umyciu qadów w rzece. Od Toli to tylko rzut beretem do granicy i tam małe problemy bo chcą od nas kasy za przejazd brudnymi gadami przez granicę, po wizycie w strażnicy i zasłonie z kilku nazwisk udaje się nie płacić haraczu i dosyć sprawnie pokonujemy granice . Na koniec feta pod hotelem , wspólne toasty i część chłopaków wyrusza do domu jeszcze tego samego dnia, a pozostali zostają jeszcze w hotelu na wypoczynek . Ja na osiemnastkę zdążyłem dzięki temu żyję bo by mnie żona pochlastała .
Trasa Powrotna
Podsumowanie :
To była moja czwarta wizyta na Ukrainie quadami i jak zwykle Ukraina nie zawiodła . Pogoda wyśmienita mocno w kratkę , ale deszcz dawał odpocząć chwilami więc dało się przeżyć . Sprawność uczestników wysoka bo i jak się dziwić squad ATV POLSKA - DZIKE WYPRAWY zaliczyła już kilka wypraw więc doświadczenie pozwalało rozwiązywać różne problemy na trasie , od nawigacyjnych przez medyczne na mechanicznych kończąc . Wielki dzięki chłopaki za miłe chwile bo złych nie pamiętam , za towarzystwo i zrozumienie realiów ukraińskich . Do zobaczenia jesienią na kolejnej Ukrainie i jak co roku na wiosennej wyprawie Ukraina 2011
Przelot : 960 km
Grupa I
-Dziki HUSKY – Suzuki Eiger 400 – squad ATV Dzikie Wyprawy
-SANOL- KQ 750 - squad ATV-IRBIS-SQAD & Dzikie Wyprawy
-ADRIAN ŁATKA- KQ 750 - squad Dzikie Wyprawy
-MARIOLKA –KQ 700 - squad Dzikie Wyprawy
-BEZAWARYJNY MARCIN – KQ 700 - squad Dzikie Wyprawy
-SŁAWEK – BRP X2 - squad Dzikie Wyprawy
Grupa II
-BIBEK – G700 - squad Dzikie Wyprawy
-ŚWIETLIK – Pralka 850 XP - squad Dzikie Wyprawy
-LAZAR - G700 - squad Dzikie Wyprawy
-MACIEKP – Rincon 680
Relacja DZIKI -husky (Tomasz Kudełka)