Nie było mnie prawie na forum 2 miechy, kurcze jak to szybko czas leci. Oddałem się innemu hobby przez ten czas – wędkarstwu.
Moja wiosenna wyprawa odbyła się w dniach 1- 3 maj 2012 r.
Jak zawsze na początek kilka danych liczbowych.
- dystans całkowity 488 km.
średnia prędkość 29,8 km/h
średnie spalanie 11, 75 l/ 100 km
Na trasę pierwszego maja wyruszyłem dopiero około 11 godziny. Nie spieszyłem się. W planach miałem do pokonania na ten dzień około 140 – 170 km. Pełen lajcik. Pierwsze 60 km miałem zaplanowane tak aby jechać wzdłuż torów kolejowych.
I etap to wzdłuż linii kolejowej Siedlce Terspol
II etap wzdłuż linii kolejowej Łuków- Parczew
Pogoda dopisywała, było słonecznie wręcz gorąco.
Gdy dojechałem do wspomnianej linii kolejowej po kilkuset metrach musiałem zmierzyć się z rzeczywistością. Tj. jak się wytycza trasę nawet na zdjęciach satelitarnych tych najdokładniejszych ciężko wypatrzyć jakieś drobne rowy, cieki wodne itp.
Sam w trasie, bez kompanów , a także na leciwych brendowych dunlopach zapowiadało się ciekawie.
Pierwszy rów z wodą. Im dalej od torów tym bardziej mokro i głęboko. Staram się więc przeprawić jak najbliżej torów, nie jest tak źle woda dość niska i zagłębienie wyłożone jakimiś betonami, jadę bez większych problemów. Dalej już trochę gorzej, troszkę się napociłem, ponieważ musiałem utrzymać równowagę aby quada na bok nie położyć, jedne koła po nasypie a dwa kolejne brodziły gdzieś w wodzie dużo, dużo niżej. I tak powoli wyjechałem kilkaset metrów dalej na jakże oczekiwaną przez mnie leśną drogę.
Zanim dojechałem do Łukowa jeszcze raz przeprawiałem się przez rów tym razem dużo szerszy z większym pionem. Wyjechać z tej małej rzeczki pomogli mi dwaj przypadkowo spotkani młodzi ludzie.
Bardzo fajnie lecz dość wolno poruszałem się po nieczynnym torze od Łukowa w stronę Parczewa. Dobrze że wybrałem się na początku maja, wtedy jeszcze nasyp nie był zarośnięty chaszczami i dało się jechać.
W pobliżu miejscowości Lisiowólka kolejna przeprawa – tym razem szersza jeszcze rzeczka z jeszcze większymi pionami. Przeprawiałem się bezpośrednio pod mostem kolejowym. Przejazd górą niemożliwy był , ze względu na dość duży rozstaw podkładów kolejowych. Przy wyjeździe wspomogłem się wyciągarką, której koniec liny zaczepiłem o metalową część mostu. Gdy ponownie wjechałem na nasyp kolejowy spostrzegłem wielce zdziwiony, że jedzie pociąg ( miała być linia nieczynna). Na szczęście panowie kolejarze jechali bardzo powoli i wypatrywali na torach jakiś przeszkód, - choć wcześniej kilka kilometrów po torach jechałem uuuuff.
Ogólnie trasa z Siedlec do Lubienia była nadzwyczaj męcząca. Musiałem zmierzyć się z licznymi rowami, kanałami itp. Jazda nasypem kolejowym z Łukowa w stronę Parczewa była wolna i dość nużąca.
Poruszając się wzdłuż torów natrafiłem na wypadek motocyklisty. Pech chciał że rozbity motor leżał na przejeździe kolejowym, dokładnie gdzie miałem wyznaczoną trasę. Wobec tego faktu postanowiłem objechać wypadek i pojechałem kilka km asfaltem aby nadrobić żółwie tempo.
Najciekawsza część trasy zaczęła się drugiego dnia od miejscowości Lubień, gdzie leśnymi drogami dojechałem do Sobiboru.
Od czasu kiedy obejrzałem film Ucieczka z Sobiboru zawsze chciałem zobaczyć to miejsce. Miejsce obozu podobne do tego z Treblinki- czyli zwykły las. O smutnej Historii tego miejsca mówi tylko zbiorowa mogiła oraz setki pojedynczych. Na jednej zaobserwowałem świeżo zapaloną świeczkę, kryształy soli oraz białe kamyczki.
Dalej w stronę Okuninki miałem jechać wzdłuż torów ( po torach się nie dało a w lesie na drodze postawiony był dość świeży znak zakazu wjazdu do lasu- pojechałem cześć asfaltem do momentu zauważenia drogi leśnej udostępnionej do pojazdów silnikowych, którą to pomknąłem nad Jezioro Białe. Ranek tj. godzina 10 nad jeziorem pustki, wszyscy mimo pięknej pogody jeszcze śpią. Cyknąłem fotkę sprawdziłem temperaturę wody i pojechałem dalej.
We Włodawie zatankowałem paliwo na maxa do baku oraz do zbiorników zapasowych.
Od tego momentu czekała mnie podróż przy samej granicy. Ciekaw byłem kiedy mnie namierzą i będą kontrolować ze Straży Granicznej.
W pobliżu Włodawy blisko rzeki widziałem ślady po terenówkach i quadach. Taśmy na drzewach świadczyły, że były tutaj jakieś zawody terenowe. Za miastem miałem miały problem bo droga została zaorana i było pole uprawne. Wszędzie strome skarpy skutecznie mi zmniejszały ilość możliwości ominięcia pola. Po krótkim błądzeniu problem rozwiązałem.
W dalszej drodze natknąłem się na wypłukany prze wiosenne wezbrania wody most z dość dużymi dziurami. Ostrożna jazda zaowocowała pokonaniem tej przeszkody.
10 km za miastem zza zakrętu wyłonił się na zielono ubrany „troll”ze Straży Granicznej ( bardzo go przypominał)
Trochę się zdziwił moją obecnością ( byłem ubrany na bundeswerę). Powiedziałem, mu że niemiecka inwazja była w nocy.
Wylegitymował mnie, poprosił czy może zobaczyć co mam w kufrze.( szukał nielegalnej wódy i papierosów) Przez długi czas czekał na informację zwrotną na temat mojej osoby i quada czy jesteśmy „ czyści”.
O dziwo system komputerowy się zawieszał i parę minut czekałem na to czy mogę dalej jechać. Przy okazji zrobiłem z ukrycia zdjęcie motoru jakim poruszał się Strażnik Teksasu. Dalsza jazda wzdłuż granicy była dość Ciekawa Krajoznawczo. Piękne widoki radowały moją duszę.
Po drodze odwiedziłem Sanktuarium Matki Bożej Kodeńskiej w Kodniu oraz Sanktuarium Unitów Podlaskich w Pratulinie.
Tego dnia plan zakładał, że nocleg będę mieć w okolicach Niemirowa, jednakże częste kontrole straży i ten ich wiecznie zawieszający się system na którym pracują spowodował znaczne opóźnienie.
Gdy zbliżałem się do miejscowości Wygoda, a było już około 19- tej, gdzie jest słynna Janowska Stadnina Koni Arabskich postanowiłem zjechać z trasy i gdzieś w okolicy przenocować. Na łące rozbiłem obóz, tuż przy samej granicy. Zadzwoniłem na posterunek Straży Granicznej informując , że zamierzam w „ tym miejscu” przenocować. Nie chciałem, aby mi nikt podczas snu przeszkadzał. Jak się później okazało ludzie mi nie przeszkadzali, ale całą noc dokuczało mi brzęczenie komarów i kumkanie żab. Chyba trochę przesadziłem z tą bliskością wody.
Na horyzoncie błyskało gdzieś na północy ale na szczęście noc była sucha.
Ranek przywitał mnie kolejnym słonecznym dniem.
Na trasę po wszamaniu mielonki za 7 zeta tej z Łukowa( jedyna która mi smakuje) udałem się w dalszą drogę. Nie spiesząc się poznawałem okolice. Obawiałem się tego odcinka ponieważ wytyczając trasę z satelity na goglach widać było dużo łąk i tylko taką mini drużkę, nie miałem pewności czy łąki są ogrodzone drutem kolczastym, czy jest tam naprawdę droga. Obawy moje się nie potwierdziły i dość sprawnie dojechałem do Niemirowa.
Po drodze minąłem dwóch pograniczników. Jednego nawet zapytałem o drogę, wymieniliśmy się uwagami co do maszyn. Tego dnia nie byłem legitymowany. Może dlatego, że byłem już kilometr lub więcej od rzeki granicznej.
W dalszej części mojej trasy poruszałem się już dość mocno znanymi terenami. Odprężony za mostem drogowym w Kózkach skręciłem na szuter prowadzący prosto do Drohiczyna. Droga była piękna. Właściciele osiek byli by zachwyceni.
Szuter szklanka, zakręty ostre długie proste. Tak pięknie można podróżować aż do miejscowości Tonkieli i kolejnego mostu drogowego na Bugu.
W planach miałem przeprawę promem ale tego dnia jeszcze nie działał prom w Drohiczynie Uruchomili go dopiero chyba od czerwca i w wyznaczonych godzinach zabiera pasażerów na drugą stronę Buga. Jest oczywiście darmowy. Odcinek szutrowy trasy pomiędzy Drohiczynem a Tonkielami umożliwiał mi poruszanie się z maksymalnymi prędkościami.
Do domu w pełni szczęśliwy, że quad dał radę no i ja dojechałem na godzinę około 17.
W mojej „ulotnej pamięci” zostało jeszcze wiele innych sytuacji, których w powyższych moich wypocinach nie uwzględniłem. Jak sobie coś przypomnę to napiszę.
Chętnym , którzy będą chcieli wybrać się w te okolice , lub przejechać moja trasę służę pomocą i radami.
tutaj są umieszczone moje zdjęcia z wyprawy , raczej nie są ułożone chronologicznie
http://www.slajd.net/album/t-w/moje-zdjecia