(...)
Po dość długiej i męczącej podróży lokalnym busem, docieramy wreszcie do portowego miasta Walvis Bay zwiedzając wcześniej
jego owiane złą legendą slamsy (nawet zamknięci w busie czyliśmy się jak nielubiane białasy).
Wita nas zdeżak i dobra wiadomość - kontener odprawiony - możemy przygotowywać sprzęty i ruszać na podbój czarnego lądu.
Wypakowujemy quady, sortujemy bagaże, szpej, wyposażenie, ubrania ...
Część będzie podróżwać w aucie zabezpieczenia (pickup prowadzony przez dwóch lokalesów)
od miejsca startu każdego dnia do kolejnego noclegu.
Staramy się ograniczyć bagaże na quadzie do minimum - skupiając się na podstawowych
narzędziach, częściach a przede wszystkim na zapasie paliwa i wody.
Pierwszego dnia ilość zaplanowanych kilometrów nie jest imponująca,
imponujące sa wydmy przez które musimy się przedzierać.
Momentalnie zapominamy o wszelkich niedogodnościach jakie napotykaliśmy w podróży i wysiłku,
jaki kosztowało Nas przygotowanie się do wyprawy.
Jedna wydma, druga, piąta, dziesiąta ... banan nie znika z Naszych twarzy.
Góra, dół, góra, dół, kręcimy ogromne rogale tniemy po graniach wydm - coraz wyższych i wyższych.
Widok z niektórych wydm aż zapiera dech - mimo ze każdy z Nas spotkał się już z wydmami w tunezji czy maroku
te wydają się jakby wyższe
Wydmy w Namibii są numerowane - np. dune7 zwana bigdaddy posiada wysokość licząc od jej podstawy 383m.
(dla porównania pałac kultury w warszawie - nie liczac anten ma ... 187 m)
Z najwyższych wydm możemy obserwować bezkres oceanu atlantyckiego - widać wręcz krzywizne ziemi na horyzoncie.
Chwile takie jak ta warte są wielu wyżeczeń
Docieramy w końcu do Swakompund gdzie mamy zaplanowany pierwszy nocleg.
Miasteczko to powstało w 1892r jako siedlisko dla 40 niemieckich emigrantów i 120 żołnierzy,
których zadaniem była budowa portu dla niemieckiej części Afryki.
Domy ciągnące się wzdłuż wybrzeża wyglądają jak żywcem wycięte z pocztówek z czasów kolonializmu.
Niemiecki ordnung czuć i widać tutaj praktycznie na każdym kroku.
Decydujemy się na pokoje w kampie nad brzegiem oceanu - na namioty przyjdzie jeszcze czas.
Zwieńczeniem dnia jest kolacja w restauracji usytuowanej na plaży z imponujacym widokiem na ocean.
Kosztujemy polecanej ryby kingklip - lokalnego dania numer jeden które zniewala wręcz Nasze podniebienia.
Wznosimy toast afrykańskim winem za powodzenie wyprawy ...
}=- zdjęcia - uczestnicy wyprawy -={
-- dodano 07.06.2013 12:47 --====================================================================
Drugiego dnia śniadanie, szybka odprawa, pakowanie, koordynaty w gps'y i w drogę.
Wyjeżdżamy z miasta i żegnamy drogi asfaltowe na najbliższe kilka dni.
Kilka kilometrów za miastem wbijamy się nad brzeg oceanu i plażą tniemy kolejne kilometry.
Oprócz nas tylko co kilkaset metrów trafia się jakiś wędkarz pozdrawiający nas z uśmiechem.
Fun po calości - igramy z falami wdzierającymi się w głąb lądu grając z nimi w berka - czujemy już że będzie zajefajnie!.
Docieramy do wybrzeża szkieletów gdzie wita nas wrak statku który właśnie tutaj skończył swój żywot.
Miejsce to zostało nazwane przez marynarzy „bramą do piekła” - ze względu na prądy morskie oraz płycizny.
Prądy te powodują, że statki są wypychane na brzeg - powrót zaś na pełne morze jest praktycznie niemożliwe ...
Krótki postój na uzupełnienie plynów i dzielenie się wrażeniami z przejechanego odcinka,
nagle znikąd pojawiają się lokalni handlarze pamiątkami - bedą nam towarzyszyć przez całą podróż
pojawiając się w najmniej oczekiwanych miejscach
Pierwsze zakupy, niekończące się targi i już kilkaset namibijskich dolarów zmienia wlaścicieli.
Czas ruszać dalej - czeka nas jeszcze mnóstwo kilometrów - częstujemy chłopaków batonikami i znikamy pozdrawiani aż po horyzont.
Chciałoby się dalej ciąć wybrzeżem ale istanieje ryzyko ze zabraknie nam czasu na dojazd do kampu a wciąż jesteśmy
swiadomi obowiązującego zakazu jazdy w namibii po zmroku - kotowate wychodzą na kolacje a poza tym spotkanie ze
słoniem, żyrafą czy choćby zebrą może się okazać końcem przygody dla quada i jego kierowcy.
Wracamy na szeroki szuter i dociskamy cyngiel gazu - prosta droga po horyzont wydaje się nie mieć końca.
Pierwsze sklepy(?) z pamiątkami spotykamy po kilkunastu kilometrach.
Wyglądają one tak, że przy drodze stoją małe stoliczki z kamieniami i kryształami na sprzedaż.
Najciekawsze jest jednak to, że w promieniu kilkunastu kilometrów nie ma żywej duszy.
Na stolikach stoją jedynie słoiki z informacją który minerał ile kosztuje oraz że należność należy uiścić
zostawiając zaplatę w słoiku
Ruszamy dalej i już po chwili widzimy gołym okiem dlaczego kraj nazywa się Namibia
(wg plemienia Nama nazwa Namib znaczy “miejsce gdzie nic nie ma).
Prosta szutrowa droga po horyzont w jedną i drugą stronę zaś wokól niej nic.
Upływające szybko kilometry widzimy po znikającym paliwie w zbiornikach.
Zdajemy sobie sprawę ze czekają Nas naprawde długie przeloty przez tą przepiękną krainę.
Kolejny postój - przylądek krzyża - Cape Cross - nazwane tak ze względu na specyficzną historie tego miejsca.
Diago Cao, który w 1486 r. pojawił się tutaj jako pierwszy Europejczyk postawił krzyż.
Pod koniec XIX w miejsce to 'na nowo' odkrył Niemiec Becker i oryginalny krzyż Diego zastąpił swoim.
Jednak i niemiecki krzyż po dwóch latach zniknal i postawiono na jego miejscu inny.
Obecnie można zobaczyć tutaj dwa krzyże kamienny i drewniany mający upamiętniać Portugalczyka.
Są też kamienne tablice opisujące historie tego miejsca.
Gasimy sprzęty i słyszymy nawoływanie się fok czując jednocześnie ich 'zapach'.
Podchodzimy kilka metrów i to co ukazuje się naszym oczom powoduje jedno wielkie woooooowwwwwww.
Widzieliśmy to wcześniej na zdjęciach i filmach jednak widok tysięcy zwierząt hałas ich nawoływania
wyrywa nas dosłownie z butów.
Według oficjalnych danych znajduje się tutaj dużo ponad 200 tys fok w tym samym czasie.
Stoimy jak zaczarowani nie mogąc pozbierać opadniętych szczęk, robimy kilka zdjęć, spacerujemy wzdluż wybrzeża nie mogąc pozbierac myśli a jedyne slowa jakie cisną się na usta
to zachwyt i podziw jak to matka natura układa czasami nasz świat.
Zastanawiające jest jak to możliwe, że pomimo wielu rzeźi tych zwierząt w tym miejscu
(skóry młodych fok zabijanych drewnianymi pałkami, żeby nie zniszczyć futra, należą do najdroższych na świecie)
one nadal tutaj mieszkają.
Przerażająca jest świadomość, że Namibijczycy mordują nawet do 100 tys tych zwierząt rocznie.
(wg. danych organizacji ochrony zwierząt)
"Człowieki" potrafią być okrutne dla bezbronnych zwierząt ...
Czas ruszac dalej, najpierw najbliższa stacja paliw bo zaczynam nam brakowac paliwa ...
Tak minęła pierwsza połowa drugiego dnia na quadach w Namibii