Polskie Stowarzyszenie Czterokołowców - ATV Polska - Forum - Zobacz temat - Wyjazdy w koło komina maqowe
Reklama1
Zobacz posty bez odpowiedzi | Zobacz aktywne tematy Obecny czas: 16.04.2024 05:43

Regulamin forum


REGULAMIN DZIAŁU "MOJE QUADOWE PODRÓŻE"

1. Ten dział służy do zamieszczania informacji i relacji z planowanych i organizowanych przez użytkowników forum ATV Polska wypraw, spotkań, zlotów.
2. Dział ma charakter niekomercyjny. Wszelkie komercyjne ogłoszenia, jeśli nie zostaną uzgodnione z Administratorem Forum, będą natychmiast usuwane.
3. Zamieszczane w dziale relacje, zdjęcia oraz filmy video muszą być wyrazem świadomego quadingu i spełniać wymogi zawarte w "Kodeksie quadowca ATV Polska". Wszelkie materiały niespełniające tego warunku będą natychmiast usuwane. Przeczytaj niniejszy Kodeks zanim umieścić swoja relację.

Kodeks quadowca ATV Polska

Niniejszy Kodeks ma na celu uświadomienie tego, co przystoi, a co nie prawdziwemu miłośnikowi quadów. Nie przestrzegając go, nie tylko łamiesz prawo, lecz także przyczyniasz się do kształtowania złego wizerunku naszej społeczności.

1. Nie jeździmy po parkach i rezerwatach w sposób celowy.
2. Zawsze zwalniamy przy pieszych pozdrawiając ich machnięciem ręki, zwłaszcza machamy małym dzieciom.
3. W sytuacji patowej pytamy o drogę, aby rozładować atmosferę, chyba, że może to być dla nas lub dla innych niebezpieczne.
4. Nie dewastujemy pól i terenów prywatnych.
5. Pamiętajmy, że wjazd do Lasów Państwowych, parków i rezerwatów jest nielegalny.
6. Używamy cichych układów wydechowych.
7. Nie śmiecimy, wszelkie odpadki wracają z nami.
8. Powiadamiamy władze, o nieprawidłowościach np.: odpady toksyczne, dzikie wysypiska, kłusownictwo etc.
9. Używamy pasów do wyciągarek, dzięki czemu nie niszczymy kory drzew.
10. Zaznaczamy w miarę możliwości wszelkie doły, druty i inne niebezpieczne przeszkody na GPSie, jeśli posiadamy takowy i dzielimy się tym z innymi.
11. Do jeżdżenia szukamy miejsc raczej wyludnionych.
12. Nie jeździmy po naturalnych zaporach ziemnych np.: wał przeciwpowodziowy.
13. Jazda pod wpływem alkoholu to poważne przestępstwo.
14. Zawsze ustępujemy pierwszeństwa rowerzystom.
15. Staramy się wzniecać możliwie najmniej kurzu, zwłaszcza w pobliżu ludzi i domostw.
16. Zwalniamy przy zabudowaniach i to BARDZO.
17. Zawsze kierujemy się ROZSĄDKIEM - np. nie jeździmy z prędkością stanowiącą zagrożenie dla ludzi i zwierząt!
18.W szczególnych przypadkach, kiedy nasz pojazd może kogoś przestraszyć zatrzymujemy się z boku i wyłączamy silnik.
19. Nie jesteśmy na tym Świecie sami, uszanujmy to.
20. Zawsze jeździmy w kasku i staramy się ubierać ubranie ochronne, tj: kask, gogle, rękawice, buzzer (żółw), pas lędźwiowy, nakolanniki i nałokietniki oraz buty ochronne.

Zebrał i sporządził, wespół z bracią quadową, Krzysztof Wolny-Tippo. Pomysł niniejszego kodeksu zrodził się tu.

Własność Polskiego Stowarzyszenia Czterokołowców-ATV Polska. Wszelkie prawa zastrzeżone.



Odpowiedz  [ 1 post ] 
Wyjazdy w koło komina maqowe 
Autor Wiadomość
Moderator Działu Polaris
Awatar użytkownika

Rejestracja: 20.04.2010 12:07
Posty: 6567
Miejscowość: Józefosław
Quad: čtyřkolka
Poprzednie quady: 126p
PostWysłany: 18.07.2013 12:58 
Wyjazdy w koło komina maqowe
Często decyzja o wyjeździe w teren zapada u mnie w ostatniej chwili. Nie ma czasu na umawianie wtedy się na wspólne jazdy i cieszę się off-roadem sam. Poziom upojenia nie jest z tego powodu mniejszy ani na jotę. Układam sobie nowe trasy, zaglądam w znane miejsca. Staram się to robić z głową na karku. Jeżdżę w związku z tym po drogach, którymi poruszają się inni, jeżeli przejazd zagradza szlaban, to go nie przekraczam. Można wybierać takie trasy, które nikomu nie będą przeszkadzać.
Tutaj jest zbiór cennych zasad, których przestrzeganie to nie obowiązek, to sama przyjemność:
http://www.atvpolska.pl/forum/viewtopic.php?f=11&t=4514

06.06.2010

Pojeździłem dzisiaj, ale to zdecydowanie najgorszy dzień.
Postanowiłem polecieć wzdłuż torów kolejowych na południe. I co? LIPA. Droga do końca Zalesia zajęła mi ponad 10 km, z czego większość, to asfalt. Potem zrobiło się zupełne bezdroże (chociaż coś jechało tamtędy o mojej szerokości z tydzień przedtem), czyli totalna radość, ale... na chwilę tylko, bo dotarłem do strumyka jakiegoś, rów melioracyjny właściwie. Po chwili zastanowienia zacząłem wjeżdżać, ale podnóżki zaczynały się topić, a przód wciąż szedł w dół. Odpuściłem... oddalałem się już od tego miejsca jednak coraz bardziej żałowałem. Zawróciłem i pognałem tam jeszcze raz. „Przejadę, przecież, widziałem dno, a szerokość strumyka, to ze dwa metry jedynie, może trzy”. Od razu zacząłem przeprawę, nawet się nie zatrzymałem. Było coraz głębiej, woda sięgała gdzieś do przednich świateł i wtedy silnik wydał dziwny dźwięk jakiś. Przestraszyłem się i wycofałem, przecież jak mi się motor popsuje na tym odludziu, to będzie zabawa dopiero.
Wróciłem i pognałem dalej, jakieś 60% niestety asfaltami, bo koniecznie chciałem trzymać się jak najbliżej torów. Kiedy zacząłem wracać po drugiej stronie torowiska i szukałem przejazdu, wjechałem w ślepą dróżkę prowadzącą do jakiejś willi. „Zawrotka”, ale na skrzyżowaniu wyleciał jakiś facet machając do mnie rękami i krzycząc, żebym się zatrzymał. Stanąłem. Zaczął coś, że droga prywatna i, że tak szybko się nie jeździ. Ja na to, że znaku nigdzie nie ma, więc nie wiedziałem, a jeżdżę 40 km/h, czyli wolno.
Wracałem potem większość asfaltem...

Do dupy takie quadowanie :(
Zrobiłem w sumie z 60 kilometrów, na koniec umyłem gada.

Aha, najlepsze z tego dnia, to chyba fakt, że spotkałem Zioma, który mył swojego G700 niedaleko mojego domu. Tylko… nie wziąłem numeru telefonu...

-------------
08.06.2010

Ale dzisiaj polatałem :):) pięknie :):)
Pojechałem zobaczyć jak nasza rzeczka Jeziorka się czuje. W Piasecznie nie ma co zaczynać, bo industrializacja nie pozwala. Wyjechałem poza miasto i skręciłem... Łąki pozalewane, woda wszędzie na pół metra i lepiej, świetnie. Quad robił falę, która powodowała uginanie traw na ogromnej łące. Świetny widok, rewelacja.
Miałem tylko cykora czasami, żeby gdzieś nie utknąć, bo byłem sam i nie mam wyciągarki, a przede wszystkim nie umiem jeździć, ale super!!!!!

Nawet, wyobraźcie sobie, bobra spotkałem po drodze. Nie przeszkadzaliśmy sobie i on poszedł gryźć drzewa, a ja pojechałem do domu.

KOCHAM QUADOWANIE !



bóbr jest na 2:40


-------------
20.06.2010

Wybrałem się z Kacprem na przejażdżkę. Mieliśmy to zrobić rano i wybrać się w podróż w okolice Żyrardowa, ale plany się zmieniły. Pojechaliśmy jednak autem do znajomych, gdzie była akcja ładowania TIR'a sianem dla koni ze stadniny w rejonie popowodziowym. Sprawa załatwiona, ale quad nie jeździł niestety. Po powrocie do domu, o 22.00 zdecydowaliśmy, że zrobimy małą rundkę. Zachciało nam się błota i odwiedziliśmy znane miejsce. Wszystko już prawie wyschło, więc nie było kłopotu... Do momentu, w którym pojawiło się tęgie błoto i głębokie koleiny... zbyt głębokie. Gad stanął, wziąłem więc stery w swoje ręce, żeby go wydostać z opresji. Tata przecież znajdzie radę na każdą troskę. Pojechał 20 cm do tyłu i koniec. Do przodu to samo... Zaświeciłem latarką na koła i zobaczyłem, że głęboko jest. Zacząłem bujać maszyną ale to tylko pogorszyło sprawę. Wpychałem pod tylne koła grube gałęzie... bez skutku. Kacper trochę się przestraszył, bo ciemno wokół, środek nocy, a my sami... Zadzwoniłem do wiewiura... przyjechał po 50 minutach w miłym towarzystwie swojej mamy (bo po piwie był). Zaczepił mojego Polarka do swojego DW i wydostaliśmy się z opresji...
OGROMNE DZIĘKI WIEWIUR!!!!!!!!!

Image
Image
Image

-------------
21.06.2010

Kolejny weekend piaseczyński za nami Poza tym, że Kaczor może wygrać wybory, drugi dzień jazd był niezwykle udany.
Zaczęło się tak:

Image
Image

Potem mała próba podjazdów, zdaliśmy bez wątpliwości i dalej wzdłuż Jeziorki
Na końcu trasy (przed drogą powrotną) okazało się, że Renia straciła gdzieś tablicę rejestracyjną



Po powrocie z wczorajszego wypadu Kacper znalazł jeszcze coś ciekawego... dzisiaj będziemy zakładać sznurek ...

Image

A tu gadzina następnego dnia. Dopiero wtedy mogliśmy zabrać się za porządki. Naprawa jednej gumy, zdejmowanie wszystkich kół i wyciąganie trawy z błotem, wizyta w myjni ciśnieniowej, poszukiwanie nakrętki z jednego koła, na koniec sprzątanie garażu). Zajęło nam to tyle czasu, co wyprawa podczas której się upaćkaliśmy.

Image

Większość błota, to sprawka Reni wiewiura... błotniki sobie qp!

-------------
07.09.2010

Dzisiaj byłem nad naszą rzeczką i cholerka... dróżkami, którymi się jechało do tej pory wzdłuż brzegu, dzisiaj płynie woda...! Jeziorka zrobiła sobie nowe korytka. Dziwnie się po tym jedzie, bo ciemno, światła pozwalają zauważyć czubki trawy, czasem dno, a woda raz sięga podnóżków, a innym razem zalewa lampy w Polarisie. Nie dałem rady jechać do końca naszej łąki, bo się robiło zbyt głęboko, a ja oczywiście byłem sam (22.30)

Miałem też wyjątkową okazję zaobserwowania ciekawego zjawiska....




następnego dnia wyglądało to tak, przynajmniej kilka razy mniejsze już



--------------
19.09.2010

Byłem dzisiaj na bardzo fajnej przelotce po łąkach naszych. Błoto jak trzeba. Jak się jedzie samemu, to adrenaliny wystarczająco było.
Taką większą kałużę mamy tam wśród drzew... do tej pory przejeżdżałem jak najbliżej brzegu, ale dzisiaj postanowiłem zobaczyć co jest na środku... W końcu wyciągarka jest, drzewa są, najwyżej sobie pomożemy ...
Przejechałem odważniej niż zwykle, bo byłem tu już z 15 razy... jadę, nic się nie dzieje... zatem jeszcze bliżej środka... i... lewy przód przechylił na dół, zatem wiedziałem już gdzie "dziura" i niebezpieczeństwo. Przejechałem dalej aż do drugiego, stromego brzegu... hura! Cofam zatem, żeby wrócić, bo nie miałem ochoty się wdrapywać, rozwijać liny... Quad nie reaguje jednak na polecenia kierownicy i cofa tylko prosto zagłębiając się powoli w czeluściach. Coś na dnie nie pozwala się wydostać. Decyduję, że powalczę ze stromym brzegiem w takim razie. W błocie były jednak zatopione grube gałęzie i quad się na nich ślizgał przednimi kołami. To wystarczyło. Tylne koła kręciły się już nie wywołując żadnego wrażenia na pojeździe. Cofnąłem, żeby wydostać widoczne już konary spod przednich kół. Quad nie chciał za bardzo współpracować i odsunął się tylko o 10 centymetrów... nic to nie dało... tył wisiał, przód dalej nie miał za co złapać.
Nareszcie sprawdzę moją wyciągarkę!!! I to na grubo, bo to jedyny ratunek. Alternatywą jest kilka kilometrów do cywilizacji. Zgasiłem maszynę, zdjąłem kask, rękawice, kurtkę... zapaliłbym, ale nie palę... Linę zaczepiłem o drzewo, włożyłem klucz do hebla i nacisnąłem na guzik na pilocie... mówiłem już, że mam zdalne sterowanie a takiego na kablu nie??? Wyciągarka nawet się nie odezwała... Zerknąłem na diodę na pilocie, a ta się tylko żarzy i... gaśnie. Wiedziałem już... padła bateria. Co dalej, co dalej????? Gorączkowe myśli...
Po niedługim czasie wpadłem na pomysł, że mam prawdopodobnie takie same baterie w pilocie od bramy do garażu. Tylko jak otworzyć obydwa piloty??? Narzędzia mam, ale są w tylnym schowku mojego Polarka, którego szczelna pokrywa aktualnie w połowie była pod wodą. Trudno, trzeba coś poświęcić. Wskoczyłem znów z brzegu na gada, położyłem się na siedzeniu, upieprzyłem przy okazji jeszcze bardziej. Wydostałem narzędzia, woda oczywiście nie czekała, i wdarła się do schowka, nie oszczędzając niczego (potem się wyleje). Szybko odnalazłem śrubokręt i zamieniłem baterie (baaaardzo się ucieszyłem, że są takie same). Ta w pilocie od wyciągarki była zardzewiała przy jednym biegunie (czyli wilgoć ją położyła). Wiedziony doświadczeniem nie składałem pilotów, tylko najpierw poszedłem sprawdzić czy to działa. Nacisnąłem zwijanie... wyciągarka zrobiła wyyyyyyyyy! i cisza! 'Nowa' bateria nie była pierwszej młodości... zdechła. No!, to zaczynają się kłopoty :(:(
Co robić? Chodzę, myślę... zapaliłbym, ale nie palę... Otworzyłem pokrywę, która kryje przekaźnik i zastanawiałem się jak podłączyć inaczej silnik wyciągarki. Nie było bezpiecznej alternatywnej możliwości niestety.
Przypomniałem sobie, że mam latarkę, nawet dwie... i... są w nich baterie przecież. Co prawda paluszki 1.5V, a w pilocie powinna być mała 12V, ale była nadzieja. Baterie z latarki, świecącej 'nastrojowo', nie dały rady. Oczywiście musiałem prowizorycznie podłączyć pilot od wyciągarki do latarki na 4 paluszki. Komplet akumulatorków z latarki numer dwa (halogen z mojego roweru) kazał wyciągarce się odezwać. NARESZCIE!!!

Image

Włączyłem silnik quada, bieg do przodu, 4x4, 'zwijanie' na pilocie i manetka gazu do przodu. JEDZIE!!! Udało się...
W Y J E C H A Ł E M !!!

Potem zabrałem jeszcze syna na 60 kilometrów szutrowania.
Ale, że dzień nie był zwyczajny od samego początku, to na skrzyżowaniu spotkaliśmy jeszcze małą ciekawostkę.

Image

Nie ufam już pilotom zdalnego sterowania i następnego dnia zamontowałem guziki.

--------------
27.01.2011

Wczoraj wieczorem zalożyłem na siebie cztery warstwy ubrań, napompowałem koła i wsiadłem na moją błotną maszynę. Pojechałem na zupełne odludzie sam, jak zwykle. Było sporo śniegu, mokro, miejscami grząsko, błoto, duże zagłębienia terenu zalane wodą i przykryte cienkim lodem. Jazda dawała mnóstwo frajdy, wydawało się, że wszystko tam na mnie czekało... żebym jechał... Znany mi dosyć dobrze teren był tym razem mocno ograniczony przez rzekę, która wylała na łąki powodując miejscami całkiem głębokie jeziorka. W połowie trasy zjazd ze wzniesienia kończył się nawet zupełnie nieprzejezdnym zalewem. Trzeba było zawrócić. Kilkakrotnie zatem przejechałem ten sam oddcinek, krótszy niż zawsze, ale za każdym razem można wtedy próbować coraz trudniejszych przepraw i z większą fantazją pokonywać kilometry. Postanowiłem, że jadę jeszcze raz, ostatni i wracam do domu. Większość trasy jechałem z tylnym napędem, żeby mieć więcej zabawy. W trudniejszych miejscach gadzina nie radziła sobie i trzeba wtedy włączyć 4x4. Tak też się stało, tylne koła zabuksowały, zatrzymałem się, włączyłem napęd. Zakopałem się jednak w koleinach, maszyna wisiała na brzuchu. Kiedy próbowałem 'zejść na ląd', to nogi zapadały się na kilkanaście centymetrów w błocie, które nie pozwalało się wtedy zbyt łatwo wydostać na pewniejszy grunt. Nie pomogła ani wyciągarka przypięta do grubej kłody (która posłużyła mi zresztą pół roku wcześniej do ratowania z podobnej opresji), ani próby podłożenia tego pnia pod koła. Zadzwonilem w końcu do kolegi (23.30). Wiewiór przyjechał po mnie swoją maszyną kilkadziesiąt minut później. Porozmawialiśmy, pośmialiśmy się trochę z sytuacji i przystąpiliśmy do działania. Wyrwanie mojego quada z błota nie bylo wcale łatwe, duży rozpęd i lina kinetyczna sprawdziły się jednak doskonale (muszę taką sobie kupić). Mój wybawca nie mógł potem swobodnie wrócic na stały ląd i kilkakrotnie musiał się rozpędzac, żeby się wydostać z błota. Próbowaliśmy nawet pchać. W końcu i tak trzeba było wyjechać z kolein i szukać innego przejazdu, a mojego gada podpiąć jeszcze raz i ciagnąć. Potem jeździliśmy jeszcze dosyć ostro po śniegu, poślizgi, drift, obracanie maszyn, itd. Wróciłem do domu cały umorusany po godz. 1 w nocy. Zabawa przednia, organizm reanimowany. Co tam codzienne sprawy, wobec tego gdy stoisz sam, późno w nocy, na środku jakiegoś bagna i zastanawiasz się co Cię może jeszcze spotkać za chwilę? Może wilki, niedźwiedź wylezie z krzaków, może zapadniesz się po szyję i nie dasz rady wyjść? A może trzeba będzie zostawić pojazd i iść przez błoto kilka kilometrów szukać pomocy, a raczej dostać się do domu i następnego dnia szykować od rana akcję ratunkową?




Wiewiór ściskam i bardzo dziękuję

-------------
01.03.2011

W ostatni weekend było tak. Spóźniliśmy się na samym początku pół godziny (pakowanie i pompowanie kół quada oraz wcześniejszy dobór ubrań nas wysypały). Potem spotkanie z Grimmjow367 i szybko polecieliśmy do Baniochy na umówione spotkanie na stacji benzynowej. Daliśmy czadu po szutrach i dotarliśmy na tankowanie paliwa. Po drodze dzwonił zniecierpliwiony Staszek Fistaszek, ale nie dał się wkręcić, że wszystko odwołane tylko go nikt nie poinformował. Był jeszcze Remus i dwóch kolegów, ale wybaczcie nie znam danych. Może shakal na Grizzly m.in.? Pojechaliśmy dalej szybko, nie tracąc czasu, no może poza kilkoma minutami na zamarzniętym bajorku gdzie każdy miał gaz do oporu i maksymalnie skręcone koła...
Kiedy dotarliśmy na miejsce, na strzelnicy w GK był już zespół 3fun i pozostali zawodnicy. Pitu podobno na nas trąbił za Piasecznem, jak wiózł swojego potwora na pace, ale nie słyszeliśmy, bo nasze gadziny za mocno hałasują.
Na miejscu przejechaliśmy się trasą, która obowiązywała zawodników i zorganizowaliśmy miejsce biwakowania. A właściwie, to zorganizował gargulec1982. Chłop jeszcze czeka na quada, a jeździ gdzie się da i pielęgnuje znajomości quadowe. Drzewo wyładował ze swojej terenówki, ogień zaprószył... ach!... cud, miód!
Była przyjarana kiełbasa, smażona na brzozowym drewnie prosto z Mazur (sam przytargałem dzień wcześniej) - uwaga dla zimowych biwakowiczów: brzoza pali się wszędzie i zawsze, inne nie... Były pogaduchy różnej treści. W międzyczasie wpadł SSQuad z klientem i zdaje się człowiek korzystający z usług quadowania był w dżinsach (pozdrawiam). Zwinęliśmy obóz, 3fun zaczął się pakować, pojechaliśmy. Coś koledzy z przodu ustalili i kazali jechać za sobą. Dotarliśmy na tor, którego właścicielem jest chyba SSQuad, parę kółek, ciut wody, wszysto zamarznięte. Potem dalej wzdłuż Wisły... Co jakiś czas trzeba było żegnać kolegów, którzy lecieli w swoją stronę...
Dzień zakończyliśmy po południu jakoś. Dzięki, fajny wyjazd i następnym razem lecimy w błoto!
Za dwa tygodnie też się wybieramy raczej.

Kacper też startował i miał nawet całkiem przyzwoity czas.
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image

-------------
23.05.2011

Nasza piątkowa nocna przygoda rozpoczęła się od spotkania nad jednym ze strumyków w okolicach Piaseczna. Przepłukaliśmy chłodnice i padło, że jedziemy zobaczyć błoto, które Wiewiór znalazł jakiś czas temu. Początek drogi był mi znany doskonale, ale potem skręciliśmy w wąską dróżkę i straciłem nieco orientację. Do tego było już zupełnie ciemno, więc nie udało mi się w żaden sposób nas zlokalizować na mapie w mojej głowie. Dotarliśmy na miejsce. Nie pchaliśmy się jednak w niewiadome na ślepo. Polar stał na twardym gruncie, a Renia pojechała sprawdzać, czy się da i co się da... Wiewiór przetarł kilkadziesiąt metrów... dalej było za głęboko... utknął na dobre. Połączyliśmy wszystkie posiadane liny i wydostaliśmy go wyciągarką. Było nam jednak mało, a godzina jeszcze nie taka późna, koło 22. Teraz Renia miała jechać tyłem w błoto, bo moja winda zaczęła przerywać i najwyżej wyciągniemy ją przy użyciu drugiej zwijarki. Oczywiście zatrzymała się niewiele dalej niż poprzednio. Quady stały w odległości jakichś 50 metrów, może więcej, przodami do siebie, moja winda już nie chciała współpracować. Po chwili wyciągarka w Reni też niestety odmówiła posłuszeństwa. Nie było jednak tragedii, bo quady były w zasięgu lin i Polar stał na twardym. Żeby nie uszkodzić wyciągarki wyrywaniem Renaty z błota oraz mieć większy impet do dyspozycji, odwróciłem Polarisa. Trzeba było jednak cofać ponad 100 metrów do najbliższego szerszego miejsca, bo było za wąsko na zawracanie, przez ograniczenie ścieżki zalanymi wodą rowami i błotem. Musiałem się przybliżyć do poszkodowanego, bo odeszła długość liny z mojej windy. Opuściłem też tym sposobem twarde podłoże, ale nie pchałem się oczywiście we wszechobecną maź, tylko starałem ustawić na gruncie z jakąś tam gwarancją bezpieczeństwa. Wszystko było jak należy. Zaczęliśmy wyciąganie. Napęd 4x4, reduktor i jedziemy. Szarpnięcie do przodu, dwa metry do tyłu i powtórka. Renia za każdym razem przesuwała się mozolnie w kierunku swobody. Moja maszyna trochę popracowała i za każdym razem obierała inny kierunek jazdy, który trzeba było kontrować. Było to ryzykowne bo po jednej i drugiej stronie leśnej wąskiej dróżki (na 1.5 quada) było błoto. Skupiałem się zatem na utrzymaniu toru jazdy i założyłem, że ratowany jedzie do przodu zgodnie z oczekiwaniami. Co jakiś czas pytałem, czy jest ok, bo nie widziałem z mojego siedzenia, co dzieje się w błocie... było ok. Ostatnie szarpnięcie, u mnie wysokie obroty silnika, kask na głowie, padający deszcz i poczułem, że jedziemy o wiele dalej niż poprzednio. Czyli udało się... Znów jednak poczułem opór i się zatrzymałem. Okazało się, że Renia nie utrzymała trakcji i powoli zsuwała się z drogi do rowu, a ja nie słysząc 'stop' jechałem dalej. Kiedy dotarła do betonowego bloczka wyznaczającego przejazd przez rów, oparła koło o przeszkodę i zatrzymała wszystko na amen. Próbowaliśmy potem cofać Renią i ponawiać wyciąganie, ale się nie dało. Skróciliśmy zatem linę, do ok 1.5 metra, ale to też nie przyniosło spodziewanego efektu, zsuwało nam Polarisa w błoto. Kolejna próba ratowania nas z opresji, a nie było już tak wesoło jak na początku, polegała na tym, że pojechałem za Renię, tam gdzie się utopiła (z boku drogi było... 'twardo') i zaczęliśmy wyciągać Can-ama do tyłu. Było obiecująco, przejechaliśmy ponad metr. Jednak Polaris stanął w poprzek, przód stał po prawej stronie drogi, a tylne koła sciągnęło na środek... Za sobą miałem błoto, z którego przed chwilą wyciągałem z wielkim trudem Wiewióra, a z przodu grube gałęzie. Klops... Postanowiliśmy szukać pomocy z zewnątrz. Telefon do Brylanta, Wiewiór wytłumaczył, gdzie jesteśmy i już spokojnie czekaliśmy. Godna podziwu gotowość do udzielenia pomocy! Założyliśmy przeciwdeszczowe stroje, bo zaczęło już porządnie lać. Humory nam znów dopisywały. Sprawa była prosta, Renię trzeba wydostać przy użyciu... sprawnej wyciągarki, a potem złapać Polara za tył i nie pozwolić mu wjechać w bagno. Popatrzyłem jednak uważniej na sytuację mojego zielonego potworka i doszedłem do wniosku, że sami sobie poradzimy. Z jednej strony quada Wiewiór, z drugiej ja, Kacper świecił latarką i cofnęliśmy nieco w błoto, potem kierownica w lewo (na drogę) i do przodu, w prawo i do tyłu, i było dobrze. Lewa strona stała w koleinie wyrytej przez Renię, a prawa na twardym poboczu. Potem jeszcze udało się zmienić ślad i Polar był uratowany.
Przyjechał Brylant, sprawa poszła szybciutko. Lina od windy pod kątem ok 70 stopni, ja podnosiłem przód Reni i była na drodze. Chwilę porozmawialiśmy rozradowani wyjściem z opresji i nasz wybawca pojechał. Zbieraliśmy się do domu, deszcz był coraz gęstszy i czasem niebo robiło się białe od błyskawic. Ruszaliśmy i nagle Can-am zgasł. Nie dawał się uruchomić, nie kręcił rozrusznikiem nawet. Światła działały, a rozrusznik nie. Zdejmowanie kanapy, przygotowanie do podłączenia kabli, które zawsze mam ze sobą. Z uwagi jednak na późną porę i pewnego rodzaju niewiadomą oraz tego, że za chwilę każdy miał jechać w swoją stronę, postanowiliśmy, że robimy akcję 'holowanie'. Chcieliśmy wykluczyć, że maszyna zgaśnie, kiedy Wiewiór będzie już jechał sam.
Początek był trudny, bo deszcz mocno zmiękczył podłoże i moje koła nie miały zbyt dobrej przyczepności. Musiałem nawet porządnie szarpnąć, żeby w ogóle ruszyć. Potem było już lepiej. Było ciężko ciągnąć kilkaset kilogramów po błocie. Zastanawiałem się co powie na to wszystko pasek w Polarisie, bo mieliśmy do przejechania kilka kilometrów po grząskiej drodze do asfaltu. W połowie błotnego powrotu Wiewiór zaczął się wydzierać i hamować. Okazało się, że podczas jazdy około 40-50 km/h na kilkumetrowej lince, na wąskiej drodze, biedak dostaje całym błotem spod naszych kół. Gogle zasmarowane, więc nic przez nie nie widać, a wiadomo co będzie jak się je podniesie i wystawi odkrytą twarz na istniejące w takiej sytuacji warunki. Dalej jechaliśmy już 30 na godzinę. Odprowadziliśmy naszego towarzysza do jego garażu i pomknęliśmy do siebie. Kacper był tak zmęczony, że nie cieszył go już nawet drift na mokrych skrzyżowaniach i rondach. Zawsze po takich sytuacjach robimy 'żółwika' z zadowolonymi minami. Dotarliśmy do domu po północy…

-------------
27.01.2012

Moje ostanie wyjazdy:

Image
Image

... ale nie zawsze było tak kolorowo i raz musiałem korzystać z wyciągarki... do przodu lód, a do tyłu... łyse opony

Image
Image

Błoto pierwsza klasa było!

-------------
26.01.2013

Dzisiaj przejechałem mały kawałek, 50 kilometrów może. Przy okazji stwierdziłem, że licznik quada oszukuje o 15%. W rzeczywistości pokonałem zatem nieco ponad 40 km.
Maszynę trzeba było jednak przygotować, bo dłuuuugo stała w garażu. Jakiś czas temu stwierdziłem, że tylnym dyfrze jest woda. Niestety miałem kłopot z odkręceniem korka i musiałem go rozwiercić. Zamówiłem nowy, ale żeby jeździć zrobiłem w starym gwint i zaślepiłem mniejszą śrubą. Od rana bawiłem się też w wypłukiwanie mleka. Ze trzy razy zalewałem do pełna, robiłem kilka kilometrów i znów na podnośnik. Do tego doszła naprawa opony, czyszczenie filtra powierza i takie tam. W garażu spędziłem 5 godzin.
Musiałem jeszcze pojechać po paliwo i nowe rękawice, bo stare się rozeszły, a zimno dzisiaj jak czort.
Na siodło wskoczyłem sporo po 18., przed 19. właściwie. Nigdy nie lubiłem ubierania przed zimową jazdą, to za długo trwa. Pierwsze kilometry, to była zabawa w śniegu i walka z maszyną, żeby trafiła w koleiny Dałem jednak spokój i zacząłem wyznaczać własny ślad, obok właściwej drogi. Jechało się o wiele spokojniej i spod kół wylatywały pióropusze śniegu. Po jakichś 20. kilometrach zaczęła dawać o sobie znać niska temperatura. Z marznącym kciukiem musiałem sobie radzić już wcześniej i wykombinowałem, że co jakiś czas operowałem manetką palcem wskazującym. Zaczęły się odzywać również kolana, policzki i stopy. Robiło się coraz zimniej. Trafiłem na kolizję samochodów, jednak nie można było pomóc. Jeden koleś zatrzymał się na poboczu, żeby przez chwilę posłuchać ptaków, a drugi w niego wjechał. Kłopot w tym, że ten pierwszy stanął po lewej stronie (a tak nie wolno w ternie niezabudowanym) i do tego na zakręcie. Drugi kierowca za szybko jechał i wbił się tamtemu w prawy bok. Dobrze, że nikogo nie było w aucie. Chwilę później dotarłem do bajkowego, ale to był i tak spory wyczyn. Wiedziałem, że powrotna droga będzie okrutna. Podczas powrotu ruszałem palcami w rękawiczkach i w butach, starałem się nie przekraczać 40 km/h. Za plecami pojawiły się jednak zbliżające się do mnie światła, więc złamałem swoje postanowienie i pognałem siedemdziesiątką. Potem się okazało, że gonił mnie Range z przyczepką. Ostatnie kilometry jechałem na 'L', bo śnieg był głęboki i nie marzłem tak mocno przy powolnym toczeniu się. Dwadzieścia metrów przed końcem ostatniego kawałka śniegowej drogi, potem miałem już asfalt do samego domu, powiesiłem quada na hałdzie śniegu. Nie spodziewałem się, że będę używał dzisiaj wyciągarki.
Zawsze zrzucam ciuchy w garażu, ale dzisiaj zrobiłem to dopiero w domu. Leżą teraz koło drzwi i czekają na jutrzejszą jazdę. Mam nadzieję, że będzie cieplej, chociaż w dzień zawsze jest zdecydowanie lepiej niż w nocy.

Dopiero w garażu zobaczyłem jakie mam wspaniałe białe kołpaki. Wszytko było też zamarznięte, a kask pokryty szronem.

Image
Image


Jeżeli chcesz dodać komentarz i/lub przeczytać pozostałe opisy wyjazdów, zapraszam do tematu głównego:
:strzałka:
Wyprawy maqowe - blog

_________________
... no looking back

Wyprawy maqowe - blog


Ostatnio zmieniony przez maq 18.07.2013 12:58, edytowano w sumie 2 razy



 
Profil
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Odpowiedz   [ 1 post ] 

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 3 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Szukaj:
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group.
Forum style created by Pink Floyd Ringtones|Modified by Daniel.