Polskie Stowarzyszenie Czterokołowców - ATV Polska - Forum - Zobacz temat - Janów Lubelski 21-22.10.2016
Reklama1
Zobacz posty bez odpowiedzi | Zobacz aktywne tematy Obecny czas: 16.04.2024 16:31

Regulamin forum


REGULAMIN DZIAŁU "MOJE QUADOWE PODRÓŻE"

1. Ten dział służy do zamieszczania informacji i relacji z planowanych i organizowanych przez użytkowników forum ATV Polska wypraw, spotkań, zlotów.
2. Dział ma charakter niekomercyjny. Wszelkie komercyjne ogłoszenia, jeśli nie zostaną uzgodnione z Administratorem Forum, będą natychmiast usuwane.
3. Zamieszczane w dziale relacje, zdjęcia oraz filmy video muszą być wyrazem świadomego quadingu i spełniać wymogi zawarte w "Kodeksie quadowca ATV Polska". Wszelkie materiały niespełniające tego warunku będą natychmiast usuwane. Przeczytaj niniejszy Kodeks zanim umieścić swoja relację.

Kodeks quadowca ATV Polska

Niniejszy Kodeks ma na celu uświadomienie tego, co przystoi, a co nie prawdziwemu miłośnikowi quadów. Nie przestrzegając go, nie tylko łamiesz prawo, lecz także przyczyniasz się do kształtowania złego wizerunku naszej społeczności.

1. Nie jeździmy po parkach i rezerwatach w sposób celowy.
2. Zawsze zwalniamy przy pieszych pozdrawiając ich machnięciem ręki, zwłaszcza machamy małym dzieciom.
3. W sytuacji patowej pytamy o drogę, aby rozładować atmosferę, chyba, że może to być dla nas lub dla innych niebezpieczne.
4. Nie dewastujemy pól i terenów prywatnych.
5. Pamiętajmy, że wjazd do Lasów Państwowych, parków i rezerwatów jest nielegalny.
6. Używamy cichych układów wydechowych.
7. Nie śmiecimy, wszelkie odpadki wracają z nami.
8. Powiadamiamy władze, o nieprawidłowościach np.: odpady toksyczne, dzikie wysypiska, kłusownictwo etc.
9. Używamy pasów do wyciągarek, dzięki czemu nie niszczymy kory drzew.
10. Zaznaczamy w miarę możliwości wszelkie doły, druty i inne niebezpieczne przeszkody na GPSie, jeśli posiadamy takowy i dzielimy się tym z innymi.
11. Do jeżdżenia szukamy miejsc raczej wyludnionych.
12. Nie jeździmy po naturalnych zaporach ziemnych np.: wał przeciwpowodziowy.
13. Jazda pod wpływem alkoholu to poważne przestępstwo.
14. Zawsze ustępujemy pierwszeństwa rowerzystom.
15. Staramy się wzniecać możliwie najmniej kurzu, zwłaszcza w pobliżu ludzi i domostw.
16. Zwalniamy przy zabudowaniach i to BARDZO.
17. Zawsze kierujemy się ROZSĄDKIEM - np. nie jeździmy z prędkością stanowiącą zagrożenie dla ludzi i zwierząt!
18.W szczególnych przypadkach, kiedy nasz pojazd może kogoś przestraszyć zatrzymujemy się z boku i wyłączamy silnik.
19. Nie jesteśmy na tym Świecie sami, uszanujmy to.
20. Zawsze jeździmy w kasku i staramy się ubierać ubranie ochronne, tj: kask, gogle, rękawice, buzzer (żółw), pas lędźwiowy, nakolanniki i nałokietniki oraz buty ochronne.

Zebrał i sporządził, wespół z bracią quadową, Krzysztof Wolny-Tippo. Pomysł niniejszego kodeksu zrodził się tu.

Własność Polskiego Stowarzyszenia Czterokołowców-ATV Polska. Wszelkie prawa zastrzeżone.



Odpowiedz  [ 1 post ] 
Janów Lubelski 21-22.10.2016 
Autor Wiadomość
Moderator Działu Polaris
Awatar użytkownika

Rejestracja: 20.04.2010 12:07
Posty: 6567
Miejscowość: Józefosław
Quad: čtyřkolka
Poprzednie quady: 126p
PostWysłany: 08.02.2017 21:27 
Janów Lubelski 21-22.10.2016
Od czasu mojej ostatniej relacji upłynęło już sporo błota. Kilometrów na liczniku mojego quada również. Po wakacyjnych przejażdżkach, bo zabieram quada ze sobą na urlop, miałem się nawet kiedyś wybrać na większą samotną wyprawę, ale po spakowaniu całego ekwipunku zerknąłem do dowodu rejestracyjnego i się okazało, że badania techniczne skończyły się dnia poprzedniego. Oczywiście mogłem jechać i nic sobie z tego nie robić, ale życie mnie nauczyło, że jeżeli są znaki na niebie wyraźnie mówiące „NIE", to trzeba ich słuchać.

Umówiliśmy się z zaQuadowymi kolegami miesiąc przed wyjazdem. Szybko ustaliliśmy kierunek i zacząłem układać trasę. Piotrek z Maćkiem znaleźli hotel za Lublinem. Nie było łatwo, bo większość obiektów było zajętych, a nam zależało na dobrych warunkach i jako takim SPA. Przygotowałem jak zwykle dwie drogi, po lewej (237 km) i po prawej (244 km) stronie Wisły. Częściowo były już wcześniej przejechane, ale u nas mniej liczy się odkrywanie nowych duktów, niż przyjemność jazdy w doborowym towarzystwie. Było tym dostojniej, że jechał cały zaQuad.

Nie miałem za wiele przygotowań, bo quad miał jechać w dłuższą drogę niewiele wcześniej. Kupiłem tylko mufy na kierownicę i żarówki LED do reflektorów, takie z wiatraczkami, po 2000 LM każda. Od dawna mam mało prądu w maszynie. Teraz nie dość, że biało z przodu, to jeszcze tylko 40W ucieka na to z akumulatora.

Poskładaliśmy ekipę i wyszło, że jedzie nas ośmiu: Maciek, Piotrek, drugi Piotrek, Remus, Michał, trzeci Piotrek, Kozik i ja. Zdaje się, że nawet kolejność karawany taka była, chociaż wiedzy pełnej o tym nie posiadam, gdyż jak zwykle oni jadą z przodu, potem długo nic i ja. Zbiórkę zaplanowaliśmy na 6:30 w stałym punkcie. Tym razem, nauczony doświadczeniem, pakowałem się nieco krócej, najwyżej pół godziny, bo dnia poprzedniego dopełniłem niemal wszystkich obowiązków. Wyjechałem przed szóstą i asfaltem pognałem do Baniochy. Zameldowałem się na czas, ale zdaje się i tak ostatni. Jakoś dziwnie sprawnie nam wszystko wychodziło. Nikt nie nalał do zbiornika diesla, każdy dojechał bez awarii i nikt nie musiał wracać do domu po kanapki, wszystko na czas, bez niepotrzebnej mitręgi. Przed siódmą każdy radośnie nacisnął na klakson i rozpoczęliśmy naszą włóczęgę. Kilometry uciekały spokojnie. Pierwsze odcinki pokonaliśmy w ‚ciszy’. Wiedzieliśmy, że dopiero za Górą Kalwarią zacznie się nasza przygoda. Dopiero po powrocie dowiedziałem się, że Maciek gdzieś wtedy przyszarżował i niewiele brakowało, żeby zakończył wyjazd z prawie nierozgrzanymi dyframi.

Było dosyć ciepło, powietrze lekko wilgotne, jechaliśmy zwartym szykiem i nie pozwalałem na siebie czekać kolegom, pomimo że nie rozwiązałem sprawy z niską maksymalną prędkością mojego osiołka. Rozpędzał się do 80 kilometrów na godzinę, a dalej zaczynał rzęzić. Nie forsowałem go zatem nadmiernie. Maciek wiedział w jakim "stylu" zamykam stawkę. Przed Górą Kalwarią ostatnio zrobili jakieś wycinki krzaków i na poligonie pojawiliśmy się od inne strony niż zwykle. Zawsze się tam zatrzymywaliśmy i planowałem wtedy włączyć nawigację, bo od tego momentu planowałem trasę. Jakież było moje zdziwienie, kiedy przemknęliśmy tamtędy nie schodząc poniżej trzydziestki. Dla mnie to oznaczało jak najbliższe trzymanie się kopcącego, jak za każdym wyjazdem, Kozika i całkiem intensywną inhalację. Taki smog w pigułce. Jeżeli bym mu pozwolił odjechać, to trzeba by było nawigować po śladach, jak Indianin. Kilka kilometrów od startu zatrzymała nas pierwsza przeszkoda, bród. Maciek od razu wjechał do wody, a było całkiem głęboko, pod kanapę. Trzy ostatnie quady, razem ze mną, zawróciły. Postanowiliśmy to objechać. Od razu mi się przypomniało, jak kiedyś utopiłem maszynę i nie miałem zamiaru tego powtarzać. Zanim wszyscy koledzy przedostali się na drugi brzeg, my już na nich czekaliśmy. Maciek potrzebował pomocy do wyjechania z mułu rzecznego. Była chwila oddechu.

Image

Miałem czas, żeby włączyć nawigację i ustawić wszystkie opcje wyświetlania.

Image
Image

Pognaliśmy dalej. Pilnie obserwowałem trasę i widziałem, że co jakiś czas nieco z niej zbaczaliśmy. Potem prowadzący powiedział, że jego Garmin opuszcza niektóre punkty i dlatego nie trafia w ślad. Nie wiązało się to jednak z większymi utrudnieniami i realizowaliśmy pogoń zgodnie z planem.
Zaczęło padać. Każdy dokładniej uszczelnił ubranie, dosunął zamki i pozapinał wszystkie guziki. Na drogach zrobiło się więcej kałuż i z ilością przebytych kilometrów przybywało też błota. Do Kozienic nie było jednak specjalnie trudno i raczej otwieraliśmy przepustnice niż dławiliśmy silniki. Potem deszcz przybrał na sile i padało już do samego końca podróży, zalewając nas na koniec chyba całymi wiadrami prosto z chmur. Pierwsze tankowanie w Kozienicach odbyło się w szampańskich nastrojach.

Image
Image
Image

Byliśmy jeszcze nieprzemoczeni, ale tu i tam już było mokro. Moje mufy sprawdzały się bardzo dobrze. Rękawice już miałem mokre, ale nie owiewał ich zimny wiatr, dzięki czemu nie tęskniłem ani przez chwilę o podgrzewanym czymkolwiek na kierownicy.

Image
Image
Image
Image
Image

Druga połowa jazdy przywitała nas jeszcze mocniejszym deszczem i płynnym rezultatem całodziennym opadów. Na drogach było mnóstwo wody i błota. Wielokrotnie jechaliśmy najwyżej dwadzieścia kilometrów na godzinę, pomimo gazu wciśniętego ponad dwie trzecie. Włączyłem wtedy AWD w moim Polarisie i jechało się nieco lepiej. Napęd przednich kół blokował się automatycznie i quad chętniej pokonywał przeszkody. Również na ostrych wirażach łatwiej go było opanować. Pomyślałem wtedy, że na mecie zapytam kolegów, czy nie sądzą, że tak jedzie się o wiele lepiej. Takie off-roadowe WRC. Chciałem błysnąć doświadczeniem, czy jakoś tak. Zaraz po tym impulsie w mojej pustej głowie wyleciałem z zakrętu i sunąłem okrakiem nad rowem dobrych kilka metrów. Dalej jechałem spokojniej i pokornie wyłączyłem 4x4, żeby mnie nie kusiło.

Przed wyjazdem zawsze ustalamy kto będzie miał jakie narzędzia. Ja i tak zawsze wożę ze sobą pełen zestaw niemalże, z kompresorem włącznie, w końcu mam Polarisa, a to wiadomo... . Tak na marginesie, to muszę kupić jakiś wydajniejszy sprężacz, bo obecny słabo dmucha. Jak podczas każdego wyjazdu, przydał się i tym razem. Maciek tak mocno rozerwał z boku oponę, że się obawialiśmy czy będzie mógł jechać dalej. Uszczelnił to jednak sporą ilością sznurków, w sobie tylko wiadomy sposób i powietrze przestało uciekać.

Image
Image

Wspomniana wcześniej dmuchawka zatrzymała nas jednak na dłuższą chwilę, zanim wytworzyła właściwe ciśnienie w kole. Niedługo potem musiałem załatać oponę również ja. Kiedy jest gdzieś mniej powietrza, da się to wyczuć niemal natychmiast, quad inaczej zachowuje się na zakrętach, a i na prostej nie jest tak samo. Dalsza jazda, na przykład do stacji benzynowej, nie ma większego sensu, bo na zakręcie można zdjąć gumę z rantu, a z całą pewnością pomiędzy nią a felgę dostanie się piach i całość nie będzie szczelna. Towarzystwo zawróciło i zrobiło sobie kolejną przerwę.

Po drodze mieliśmy jeszcze jedną przeprawę wodną, jednak nie znając tego miejsca, przygotowałem objazd przez niedaleko położony most. Najpierw czailiśmy się jak koty, które muszą wyskoczyć ze śmietnika i przebierają nóżkami, ze zwieszonym łbem. Potem Maciek wszedł do wody, bo jako jedyny miał do tego odpowiedni strój. Okazało się, że nie jest głęboko. Przejechali prawie wszyscy, ale paradoksalnie na środku został właśnie prowadzący. Wystarczyło, że quad obrócił kołami i usiadł na brzuchu. Potrzebował pomocy, bo sam by sobie raczej nie poradził. Tym bardziej, że stał obok jakiegoś zagłębienia w dnie i dalsze mielenie kołami mogło się okazać utopijnym rozwiązaniem.

Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image



Drugie tankowanie odbyło się już w większej ulewie i nikt nie miał ochoty stać po tym przy quadzie. Każdy się schował na stacji, racząc jakąś bułą czy sokiem pomidorowym. Pierwsze kilometry tego dnia sugerowały, że dojedziemy do końca nawet przed piętnastą. Nic jednak bardziej mylnego. Było już dawno po tej godzinie a do celu jeszcze dobre 70. kilometrów. Doskonały humor jednak dopisywał każdemu z nas. Przygoda była wspaniała. Niektórzy jednak już odczuwali ułomność swoich ubrań. Miały być wodoodporne, ale po pewnym czasie ta funkcja była im zupełnie obca. Piotrek drugi, jadący bez gogli miał porządnie zatarte oczy. Wiedząc, że mamy za sobą ponad dwie trzecie drogi, raźno popędziliśmy przed siebie. Mijały kolejne kilometry. Zalane drogi wymuszały na nas czasem ryzykowne omijanie kałuż, z prawej, z lewej, górą i jak tam jeszcze kto sobie wymyślił. W jednym z takich miejsc, kiedy jechałem tuż za Kozikiem, nie zauważyłem odpowiednio wcześnie przełomu na drodze i quad palnął w niego przodem z całym impetem. Aż się prawie na tym zatrzymałem. Zawieszenie porządnie dobiło. Nie raz już tak było i niespecjalnie się tym przejąłem. Tym bardziej, że chłopaki byli już kilka zakrętów dalej i trzeba było gnać za nimi. Czasami grupa tak się rozciągała, że koledzy tracili łączność i intercomach, czyli było między nimi może nawet i z kilometr.

Ostatnia stacja, kilka kilometrów od hotelu, była tak nieistotna wobec zmęczenia i przemoczenia, że tylko trzy czy cztery quady zatankowały na niej paliwo. Reszta miała to zrobić następnego dnia… jak się jednak potem okazało nie każdemu było dane to uczynić, żeby nie powiedzieć tylko mi.

Zaparkowaliśmy quady pod hotelem i każdy starał się odszukać w zapadającym zmroku rzeczy, które ma zabrać ze sobą i niczego nie zgubić po drodze. Dobrze jest na takie wyjazdy mieć wszystko spakowane w jak najmniejszej ilości miejsc, a najlepiej jednym oraz pustą torbę, lub worek na wrzucenie do niego mokrego kasku, rękawiczek, kominiarki, a nawet muf z kierownicy. Przydaje się też smycz do powieszenia kluczyka na szyi, bo lepiej żeby się przecież nie zawieruszył. Przed wejściem na salony zdjąłem z siebie ochronę przeciwdeszczową, żeby od razu wszystkiego dookoła nie usmarować czarnym błotem. Buty były w miarę przepłukane :)

W pokojach szybko napiliśmy się wody ognistej, żeby przepędzić złe duchy i bez pośpiechu zaczęliśmy przemianę w postaci, które mogły się pokazać innym ludziom.

Image

Kiedy zrzuciłem polar ATV Polska, który sprawdza się wybornie w gromadzeniu i nieoddawaniu ciepła, to odkryłem, że miałem przemoknięte ubranie na klatce piersiowej… aż do jej zakończenia… Wnioskuję, że przez otwarty kask woda dotarła do kominiarki, a ta przekazywała ją dalej. Stąd rękawy i plecy suchutkie, a brzuszek niestety nie. W drodze powrotnej następnego dnia, okazało się to bardzo, ale to bardzo utrudniające jazdę, a wręcz niebezpieczne nieco. Rozwiesiliśmy ubrania na grzejnikach i gdzie tam jeszcze się dało i poszliśmy na kolację.

Image

Przed zabiegami SPA spięliśmy jeszcze quady liną z mojej wyciągarki i wtedy odkryłem rzecz zatrważającą.

Image

Otóż jeden kielich w przednim bagażniku, pod którym jest śruba amortyzatora, był pęknięty i wystawał z niego gwint z nakrętką. Padało i było zimno, zatem najwygodniej było pomyśleć, że może szkodę wyrządziła gaśnica, którą tam wiozłem. Nie dawało mi to jednak spokoju aż do rana.

Kiedy kurtyna milczenia się podniosła, nawet przez zamknięte szczelnie okna słyszeliśmy, że pogoda ma ochotę się na nas zemścić za wybryki poprzedniego wieczora. Nikt się nie spieszył ze śniadaniem, każdy wziął dokładkę, ciasteczko, soczek, wodę, wypił dwie kawy, herbatkę, a tu nic, bez zmian. Nawet chyba zaczęło padać jeszcze mocniej. Najbardziej wczoraj zmoczeni Kozik, Remus i Piotrek, którym nie wyschły ubrania postanowili wracać na przyczepie. Nie uśmiechało im się jechać w mokrych ubraniach od samego początku i pewnie się przeziębić. Jazda na quadzie ma dawać przyjemność, a w takiej sytuacji raczej się na to nie zanosiło. Nie dziwię im się. Poza tym powrót na lawecie, po rozłożeniu kosztów na czterech, jest sporo tańszy niż na kołach. Reszta ekipy z grymasem na twarzach udała się do pokoi przygotować do walki z pogodą. Przestawiliśmy quady pod dach przed recepcją i układaliśmy pakunki, właściwie to tylko ja układałem, bo miałem ich najwięcej. Reszta była gotowa do drogi długo przede mną. Znalazłem też swoje rękawice, które po przyjeździe musiały mi wypaść. Szkoda by ich było. Tak samo jak innych ubrań miałem na zmianę dwie pary, a nawet trzy, zatem założyłem na ręce suche. Sprawdziłem jeszcze raz pęknięcie podłogi bagażnika, pobujałem quadem i już wiedziałem, że powstało z powodu uszkodzenia zawieszenia. Amortyzator poszedł do góry i zrobił dziurę w plastiku. Quad stał jednak pewnie na kołach. Nie było czasu, żeby to dalej diagnozować i pozostawało albo jechać, albo dołączyć do kolegów, którzy czekali już na lawetę. Drugi Piotr oznajmił wtedy, że też się zdecydował na powrót w komfortowych warunkach, więc moje rozterki zostały tym sposobem ukojone. Na lotniskowcu drogowym były cztery miejsca i wszystkie już zajęte. Oczywiście nie dzieliłem się moimi obawami, żeby nie zmuszać kolegów, do przytulenia mnie do piersi, a tym bardziej buziaka w policzek. Postanowiłem, że jadę. Co będzie, to będzie...

Zatrąbiliśmy wszyscy "radośnie" i ruszyliśmy w drogę. W lusterkach widziałem jak chłopaki machają nam stojąc na schodach przed hotelem. Byliśmy mokrzy niemal natychmiast, ale "bezszczelnie" na to przygotowani. Czterech zostało, czterech pognało po przygodę. Szybko uzupełniłem paliwo na stacji i zjechaliśmy z asfaltu. Na mało, albo i wcale nieuczęszczanej drodze wśród drzew nie było mazi błotnej, ale za to spora ilość deszczówki zamieniła ją w rzekę. Wody mnóstwo, kałuże do połowy koła, albo i głębsze. Jechaliśmy w szyku: Maciek, Piotrek, Michał i ja. Deszcz lał coraz bardziej, ale nie zwracaliśmy na to uwagi. Skupialiśmy się na jeździe i szło nam znakomicie. Czuliśmy się fantastycznie. Pod hotelem nie było euforii, ale teraz wszystkie smutki poszły precz. Radość z pokonywanej drogi była ogromna. Z jednej strony pewnie dlatego, że wracaliśmy do domu, a z drugiej, że na naszych wspaniałych pojazdach, które w tak trudnych warunkach wiozły nas bezawaryjnie do celu. Nagle Michał mocno zwolnił po ogromnej kałuży i po chwili zatrzymał. Zrównałem się z nim i zobaczyłem, że ze łzami na policzkach walczy z quadem przy pomocy kluczyka w stacyjce. Jego quad zgasł i nie dawał uruchomić. To mogło oznaczać spore kłopoty. Reszta do nas wróciła i zaczęli dłubać przy maszynie. Obawialiśmy się, że będzie trzeba przerwać podróż, która tak fantastycznie się zaczęła. Zajrzano maszynie do filtra powietrza, wykręcono świecę, poprawiono mocowanie fajki. Cóż więcej można zrobić w takich warunkach? Michał wsiadł ponownie na siodło i z nadzieją w oczach przekręcił kluczyk. Silnik zaczął pracować. Przejechał się kawałek. Maszyna pracowała nieco inaczej, ale się rozkręcała. Obstawialiśmy zalanie instalacji, która na postoju widocznie się osuszyła od rozgrzanego silnika. Pytanie czy to się nie będzie powtarzać, bo woda dookoła jak okiem sięgnąć?
Rozpędziliśmy się znowu. Czerpaliśmy z jazdy pełnymi garściami. Jechało się wspaniale… do chwili, w której droga okazała się ślepa, a mój quad strzelił z wydechu i zgasł. Oczywiście wiedziałem, że to gaźnik i wprawiony już w takich sytuacjach, po chwili jechałem na wstecznym z lekko wyciągniętym ssaniem. Musiałem odblokować drogę, żeby koledzy mogli wrócić i szukać innego przejazdu. Troszkę się tym zmartwiłem, bo z brakiem wolnych obrotów nie jedzie się wygodnie, ale co tam. Maszyna chyba wyczuła moje myśli, bo niedługo gaźnik ożył. Kilka razy mocniej rozpędziłem quada i puściłem gaz, żeby mocno zwolnił i zassał powietrze do cylindra. Prawdopodobnie podciśnienie wyciągnęło zanieczyszczenie z dyszy. Koniecznie muszę wymienić filtr paliwa. Dalej było jak w zegarku. Na którymś z przystanków, mocno uradowani, żałowaliśmy że koledzy z nami nie pojechali. I wtedy wysłali do nas zdjęcie ze swojego powrotu.

Image
Image

Dzień był cudowny do jazdy, pomimo tego, że mocno padało i było jeszcze więcej wody niż poprzedniego dnia. Ale to może właśnie nie pomino, a dzięki temu?

Kiedy wróciliśmy na szlak, Maćkowi znowu nawigacja pokazała kierunek, w którym podążać nie powinien. Wtedy przejął prowadzenie Michał, ale tylko na chwilę. Pech chciał, że odpadł mu telefon razem z uchwytem. Ze sprawnym urządzeniem zostałem zatem tylko ja. Kiedy zacząłem zmieniać w głowie sposób jazdy z ostatniego na przewodnika i wgryzać się w odczytywanie trasy, zauważyłem że mam w tylnym kole mało powietrza. Nie mogliśmy jednak znaleźć dziury. Trzeba było porządnie napompować koło i szukać miejsca, które syczy. Mój kompresor raczej się do tego nie nadawał, a z pewnością zajęłoby to mnóstwo czasu. Postanowiliśmy to załatwić na zaplanowanej na trasie stacji benzynowej, oddalonej o kilkanaście kilometrów. Jechałem pierwszy i na prostych odcinkach oraz lewych zakrętach zapominałem o kapciu. Na wirażach prawych natomiast starałem się jechać tak, żeby nie zdjąć opony. Nie rozwinąłem z tego powodu skrzydeł i poruszaliśmy się z prędkością 50/60 km/h. W jednym miejscu, kiedy droga prowadziła przez mały wąwóz między polami, z jednej strony na drugą, przeskakiwało stado saren. Szybowały niemal bezpośrednio nade mną. Podobno z perspektywy jadących za mną wyglądało to niesamowicie. Po tankowaniu nabiłem ponad dwie atmosfery powietrza i żmija dała o sobie znać wyraźnym sykiem. Potem jechaliśmy do samego końca wspólnego podróżowania jak wojownicy wracający do domu po zwycięskiej bitwie. Żadna przeszkoda nie robiła na nas większego znaczenia. Wody było tyle, że praktycznie każda kałuża mogła niemal zatrzymać quada, albo wybić pojazd z toru jazdy. Piotr raz nawet wyleciał na takiej w pole, ale opanował maszynę. Ja za to przelatywałem po tych oceanach jak kamyk puszczony po jeziorze. Chłopaki wymyślili mi jakąś ksywkę, ale nie pamiętam, czy to była ‚kaczka’, ‚wodolot’, czy coś bardziej wyszukanego.
Co jakiś czas zaglądałem do bagażnika i sprawdzałem zawieszenie, ale nie było nowych szkód. Czasem tylko słyszałem metaliczne uderzenie, kiedy przód odrywał się od ziemi. Zjechaliśmy ze sporej skarpy na drogę techniczną wzdłuż torów kolejowych. Nie była ona jednak uczęszczana od lat i mocno zarosła grubymi badylami. Jazda po niej szła opornie i trzeba było uważać, żeby czegoś w quadzie nie urwać. Od strony torów był dodatkowo głęboki rów, a z drugiej gęste zarośla. Miejsca zaledwie na szerokość quada. Przedarłem się przez to jako pierwszy i zatrzymałem w wysokich na dorosłego chłopa chwastach. Chłopaków nie było widać, ale za to słychać. Przede mną rosły bardzo gęste krzaki i kontynuowanie jazdy nie było w tym kierunku możliwe. Wracać też nie miałem ochoty. Jedyny kierunek, to spora stromizna, za którą nie wiadomo co jest. Wdrapałem się na nią i okazało się, że była polna droga, prowadząca na dół do asfaltu i dalszej części trasy. Dało się pod nią podjechać bez najmniejszych wątpliwości. Chyba pierwszy raz w życiu poszedłem na piechotę, żeby sprawdzić czy da się dalej jechać. Kiedy wróciłem na dół, koledzy już na mnie czekali. Okazało się, że Piotr o mało nie wywrócił quada, który zsunął się do rowu przy torach kolejowych. Niewiele brakowało i byłoby nieszczęście. Popędziliśmy dalej. Wody było już nieco mniej, co nie znaczy, że co chwilę nie przykrywały nas kolejne fale, które sami rozbijaliśmy przodami naszych dzielnych rumaków. Pierwszy quad ma zawsze nieco lepiej, zarówno kiedy się kurzy, jak i po mokrych drogach. Ja wjeżdżałem w kałuże niezmieszane, a koledzy za mną już we wstrząśnięte. Różnica taka, że mnie zalewała w miarę czysta woda, a ich szarobura breja. I tak jednak usmarowani byliśmy wszyscy.

Mniej więcej w drugiej połowie drogi powrotnej mojemu osiołkowi strzeliło w krzyżu drugi raz. Zatrzymałem się, ale domyślałem się co zobaczę w bagażniku. Nie myliłem się, pękło mocowanie kolumny z drugiej strony. Miałem już dwie dziury w bagażniku. Mocno bujałem quada, żeby wykluczyć w miarę możliwości ryzyko poważniejszej awarii w trakcie dalszej jazdy. Wyglądało na to, że nie powinno zepsuć się jeszcze bardziej. Gdyby tak się stało, to przednie sprężyny przeszłyby na wylot przez bagażnik i jaki nic fiknąłbym koziołka przez kierownicę.

Ostatnie kilka kilometrów wspólnej jazdy, na stację benzynową przed Rykami, pojechaliśmy po asfalcie. Chłopakom kończyły się przepustki i żony zaczynały od mniej więcej godziny wysyłać sms’y, z częstotliwością 3,5 minuty. Oczywiście nie pokazywali po sobie zdenerwowania, ale kiedy się pożegnaliśmy, to dymiło się za nimi z opon przynajmniej przez sto metrów. Pojechali po czarnym oczywiście. Zresztą nie patrzyłem do końca, bo mnie czekało samotne dokończenie trasy. W zaQuadzie mamy tak, że zawsze ktoś do celu musi dotrzeć. Tym razem wypadło na mnie. Trudno. Założyłem suche rękawice, zapiąłem pod szyją kask i w drogę. Zostało do pokonania grubo ponad 100 kilometrów na poligon w Górze Kalwarii i potem jeszcze ze dwadzieścia do domu.

Zrobiło się późne popołudnie i coraz wyraźniej widziałem swoje światła na drodze. Jechałem w miarę równo, chociaż już nie tak szybko jak w grupie. Samemu trzeba mieć większy zapas na błędy. W połowie odcinka nie było przejazdu zgodnie z zaplanowaną trasą i straciłem kilkanaście minut na dotarcie do dalszej części śladu. Dodatkowo musiałem nadłożyć kilka kilometrów i planowana godzina dotarcia na metę dosyć znacząco się przesunęła. Tuż przez zapadnięciem ciemności spotkałem człowieka stojącego obok Mercedesa 124 kombi. Poszalał na śliskim szutrze i wpadł do rowu wypełnionego błotem. Zamieniliśmy dwa słowa, ktoś już jednak po niego jechał ciągnikiem, zatem nie rozwijałem lin. To i tak mogło się okazać nieskuteczne, bo całkiem mocno się wkleił na poboczu. Szybko pokonywałem kolejne polne dróżki, które w naszych okolicach są bardziej piaszczyste i nie tak szybko zamieniają się w błoto jak na Lubelszczyźnie. Rękawice znów miałem mokre, bo woda rozbijana przez mojego dzielnego Polarisa, spadała najpierw na mnie, a potem spływała po rękawach do muf na kierownicy. Nie miało to jednak większego znaczenia, bo zaczynałem odczuwać poważniejsze konsekwencje przemokniętego ubrania, tego pod wodoodporną kurtką. Kiedy słońce nie zostawiało już na horyzoncie najmniejszego śladu po sobie, temperatura spadła przynajmniej o kilka stopni, a w mojej ocenie o 20. Niestety pęd powietrza okazał się nieprzyjemnie skuteczny i było po prostu zimno. Marzłem do tego stopnia, że łapałem w garść kurtkę na klatce piersiowej i odciągałem od siebie nasiąknięte warstwy ubrań, prowadząc jedną ręką. Pomagało to nieco i zdecydowałem wtedy, że do ronda za Piotrowicami, gdzie ostatni raz zatankuję paliwo i potem na strzelnicę, pojadę asfaltem. Ostatni odcinek z poligonu do domu jest wolniejszy niż większość odcinków wyprawy i zimno nie powinno już tak dokuczać. Tak też było. Kiedy jechałem wolniej, to nie traciłem tyle ciepła i przestała mi przeszkadzać mokra odzież.

Mniej więcej o godzinie 19. umyłem quada i postawiłem w garażu. Nieco przemarznięty, ale jeszcze w ubraniach po quadowaniu, zameldowałem kolegom, że dotarłem do domu i trasa wyprawy została zamknięta.

Wyjazd okazał się dla nas bardzo wymagający, a pogoda wyłapała wszystkie niedociągnięcia. Moja maszyna jakoś przetrwała.

Image
Image

Już ją składam po naprawie.

Image
Image
Image
Image

… niedługo znowu w drogę...

Image

_________________
... no looking back

Wyprawy maqowe - blog


Ostatnio zmieniony przez maq 08.02.2017 21:27, edytowano w sumie 3 razy



 
Profil
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Odpowiedz   [ 1 post ] 

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 2 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Szukaj:
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group.
Forum style created by Pink Floyd Ringtones|Modified by Daniel.