Zmarznięci (jak to w afryce), zerwaliśmy się o świcie gotowi do dalszej eksploracji czarnego lądu.
Już pierwszy rzut oka na Naszego Hiltona i widać że niezbyt do bani wzięliśmy zakaz pozostawiania resztek żywności które mogą zwabić dzikie zwierzęta.
Coż - jak mawia Cejrowski - no risk no fun (no może to akurat kto inny ...).
Kilka chwil zastanowienia co robimy najpierw - składamy kwadraty i ogarniamy kuwete czy najpierw coś zjemy i napijemy kawy ...
Wiadomo że quechue poczekają.
Poranna toaleta - prysznice z ciepłą wodą i poranna gazeta na tronach
Rzut okiem na okolice i narada co do reszty dnia. Zdeżak - wiadomo - goni z lokalesami w poszukiwaniu felg i opon do Hondy.
W niejawnym głosowaniu zostałem wyznaczony na jednodniowego przewodnika stada. Mam nadzieję że podołam zadaniu.
Omawiamy wszyscy razem wspólnie ze Zdeżakiem mniej więcej jaką trasę wybrać, co jest prawdopodobnie warte zobaczenia no i najważniejsze - gdzie zatankować.
Pakujemy namioty, ciuchy, szpej na auto i zbieramy się do drogi. Jeszcze tylko szybki serwis filterków, sprawdzanie oleju, płynu, dolewanie paliwa i wio ...
Uzgadniam z chlopakami, że tniemy bez zbędnych postojów i marnowania czasu na ... po drodze.
Mamy szmat drogi i fajnie by było nie wracać znów po zmierzchu.
Z drugiej strony decydujemy, że nie będziemy forsować tempa i uważać na sprzęt a szczególnie na koła i felgi.
Początek dnia to droga przez męke, kamyki zamieniają się z upływem kilometrów w ostre kamienie a te z kolei po chwili w głazy z krawędziami jak brzytwy.
Zastanawiam się czy dobrze zrobiłem wybierając krótszą drogę przez góry.
Na szczęście przejeżdzamy przez góry bez strat (doświadczenie raiderów robi swoje). Jest już zdecydowanie bardziej płasko, trochę piaszczysto i odrobine jakby zielono.
Zachowując odpowiednio duże ale bezpieczne (pozostając w kontakcie wzrokowym) odległości praktycznie bez postojów tniemy kilka godzin docierając wreszcie do szerokiej szutrówki.
Powinna doprowadzić Nas do pierwszej atrakcji - wioski Damara - jak i do stacji benzynowej (już w tym momencie większośc goni na rezerwie).
Natrafiamy po drodze na camp na którym postanawiamy chwilę odsapnąć i dać odpocząć rumakom. Jakże miła niespodzianka Nas spotyka - nie dość że jest zimne piwo z lodówki to jeszcze po krótkich pertraktacjach z kucharzem udaje Nam się przekonać go, żeby przygotował nam jakiś obiad
Korzystamy z okazji, że pojawia się zasięg gsm i nadrabiamy zaległości w kontaktach z rodziną i znajomymi w Polsce.
Kucharz trzeba przyznać stanął na wysokości zadania - stek i 'sałatka' (trudno powiedzieć co to było) zrobiły robote i humory choć i tak świetne zdecydowanie wzrosły.
Dopiliśmy zimne Windhoek'i po czym bez specjalnego pośpiechu zaczęliśmy zbierać się do dalszej drogi.
Na camp zajechała w tym momencie wycieczka z niemieckimi turystami wśród których wywołaliśmy niemałą sensacje. Nie mogli uwierzyć, że te quady ściągneliśmy statkiem z europy i planujemy zwiedzić w ten sposób Namibie.
Robią sobie z Nami kilka pamiątkowych zdjęć, uściski dłoni i przy kręcących z niedowierzaniem głowami emerytach opuszczamy camping.
Decydujemy się najpierw odwiedzić wioskę Damara a poźniej wrócić kilka kilometrów zatankować sprzęty.
Po kwadransie udaje mi się doprowadzić stado pod wioske-skansen. Chwila konsternacji - bo jakoś nie widzimy tutaj nic ciekawego kilka szałasów pod skałami ...
Jednak dochodzimy do wniosku, że skoro już przyjechaliśmy to wejdziemy - co nam szkodzi
Naprzeciw Nam wychodzi młody chłopak i wręcza 'menu' - możemy wybrać sobie program zwiedzania - programy różnią się cenami, czasem i zakresem pokazów ... wybieramy środkowy.
Przed wejściem kasa w której zebrała się chyba połowa wsi - bo jakby nie spojrzeć też byliśmy dla nich egzotycznym mięchem - zapytałem przewodnika czy dotarł tu ktoś na quadach.
Zaświecił białymy jak z reklamy colgate zębami i przecząco pokiwał głową - dając do zrozumienia że takich świrów jeszcze nie widzieli
... tymczasem setki kilometrów od Nas - Zdeżak nie ustawał w poszukiwaniu felg i opon dla swojej Hondy ...
-- dodano 24.06.2013 12:33 --Po niezwykle sympatycznym powiatniu przez wioskowe 'dziewoje' wbijamy się między dwoma kamiennymi górami stanowiącymi jakby korytarz.
Jak tłumaczy nam przewodnik celowo wejścia do wioski były lokowane między skałami - dla bezpieczeństwa mieszkańców.
Na wstępie uczciwie informuje Nas, że wioska jest swego rodzaju skansenem. On oraz inni 'mieszkańcy' wioski żyją tak naprawdę kilkanaście kilometrów stąd.
Tutaj założyli wioskę pokazową, żeby zarabiać na życie - jednak przede wszystkim aby kultywować tradycje przodków.
Zapewnia Nas, że każdy w tej wioske wywodzi się w prostej linii z plemienia Damara i dziedzictwo kulturowe jest dla nich najważniejsze w życiu ...
Zwiedzanie wioski zaczynamy od miejsca, które roboczo nasz przewodnik nazwał 'office' - tak naprawdę był to szałas narad i mediacji.
Niezwykle ważne miejsce, gdyż członkowie plemienia nie tolerują jakiejkolwiek przemocy wobec współplemieńców.
W przypadku kiedy ma miejsce spór - wódz plemienia - sadza zwaśnione strony w tymże szałasie i siedzą tam tak długo, aż nie dojdą do porozumienia.
Niezależnie jak długo taki pobyt musiałby trwać
Nie wiedzieć dlaczego - jednogłośnie poinformowaliśmy przewodnika, że u Nas w Polsce jest tak samo ha ha ha
(nawiasem mówiąc przewodnik zaskoczył mnie - zapytał skąd jesteśmy przed naszym wejściem - mowie poland - już miałem zacząć tłumaczyć gdzie to - tymczasem On na to - Poland ? - europe - near Germany - przyznam szczerze - rozbił mnie)
Kolejne miejsce w wiosce - to miejsce gdzie powstaje 'broń' i inne narzędzia z kamienia i metalu. Próżno szukać tutaj kowadła i młota - choć technologia ta sama - żar - rozpalamy do czerwoności, kształtujemy i formujemy.
Zgodnie oświadczamy przewodnikowi, że Nasza grupa to 100% pacyfistów i że chętnie przejdziemy dalej.
Powoli zaczynamy w tym skansenie robić za atrakcje dla miejscowych
Nasz fanstastyczny humor i nastawienie widać udziela się lokalesom
Mimo innych gości w skansenie (o nich za chwile) zdecydowanie prym w wiosce należy do Nas i ściągają w nasze pobliże kolejni mieszkańcy (a już szczególnie mieszkanki) wioski.
Wbijamy więc za nieco skonsternowanym przewodnikiem do największego szałasu w wiosce. Szałas ten, jest czymś w rodzaju "saloooon'u".
W miejscu tym skupiały się za dnia wszystkie kobiety z dziećmy i zajmowały się tutaj właśnie dziećmi, wytwarzaniem wszelkich dóbr i przedmiotów codziennego użytku oraz szeroko pojętej "biżuterii" która to ma w tradycji plemienia zupełnie inne znaczenie.
Jeśli chodzi o czasy współczesne - w miejscu tym kobiety zajmują się tylko wyrobem biżuterii - którą to będziemy mogli obejrzeć i kupić przed opuszczeniem wioski.
Nasza bezpośredniość i pozytywna energia ściąga do szałasu jakieś 3/4 wioski wywołując małe zamieszanie
Robimy sobie kilka pamiątkowych zdjęć i udaje się przewodnikowi przekoać Nas do zapoznania się z kolejnym atrakcjami wioski.
(dodam, że przed wykupieniem biletów zostajemy poinformowani, że możemy robić zdjęć ile tylko chcemy, filmować do woli a jedyna prośba do Nas to aby nie przedstawiać plemienia Damara w krzywym/złym zwierciadle ... prośba bez sensu bo ich po prostu nie da się przedstawiać w negatywnym świetle)
Następne miejsce z którym zostajemy zapoznani to szałas w którym starsi mieszkańcy plemienia uczyli młodych różnych prac i wykorzystania tego co matka natura daje.
Starzec zaprezentował Nam, przykład wykorzystania skóry zwierzęcej. Za pomocą jednego narzędzia (zrobionego przez Nich) potrafił 'obrobić' skórę lepiej, szybciej i efektywniej niż niejeden współczesny zakład garbarski.
Pokaz ten miał na celu głównie uzmysłowić Nam, że w plemieniu Damara nic nie ma prawa się zmarnować. Skóra, mięso, włosie - wszystko ma swoje zastosowanie, przeznaczenie i przez pokolenia doszli do perfekcji w "nie marnowaniu" czegokolwiek.
Później - mając wiele czasu po drodze na zrozumienie ich filozofii i sposobu na życie - bedącego jakby nie patrzeć sposobem na przeżycie - trzeba przyznać - 'szacun'.
Wspólnie z Darkiem "Darpinem" starałem się w miare możliwości tłumaczyć przekaz naszego przewodnika - choć kątem oka widziałem, że spora część grupy zaczęła zwiedzać wioske swoim szlakiem wzbudzając aplauz i zaciekawienie lokalesów.
Oczywiście wszystko mieściło się w ramach szacunku dla ich kultury i nie miał miejsca żaden ruch czy zachowanie wzbudzające choć cień obiekcji mieszkańców wioski ... zresztą dowód na to otrzymaliśmy na końcu Naszej wizyty ...
Przewodnik widząc że może się to skończyć grubym party na pustyni a do tego poganiany przez przewodników wycieczek holenderkich i niemieckich starał się Nas delikatnie pogonić do następnego punktu programu obiecując że poźniej możemy zostać ile chcemy
(nie wiedział chyba co mówi więc tego dla jego bezpieczeństwa i bezpieczeństwa jego współplemieńców nie przetłumaczyłem a Darek chyba nie zwrócił na to w ogóle uwagi).
Przeszliśmy tak do szałasu 'gry' - tutaj dołączyli do Nas wspomniani wcześniej Holendrzy i Niemcy - choć zaczeli zwiedzanie conajmniej pół godziny po Nas
Przewodnik starał się przekazać Nam zasady gry - przyznam szczerze, że ani ja ani Darek nie ogarnęliśmy jego tłumaczenia - czas na rozgrywkę pokazową - grał chyba lokalny mistrz i dziewczyna która od jakiegoś czasu nie odstępowała Naszej grupy na krok
(nie ma opcji - widać było że Marcin zawrócił jej w głowie swoimi niebiańskimi oczami ...).
Pod koniec gry załapaliśmy z grubsza reguły i zasady - ja bym je przyrównał do mało znanej u Nas gry Backgammon ale zatrzegam - mocno z grubsza
Ciekawsza była opowieść przewodnika, który uświadomił Nas, że gra ta była swoistym substytutem hazardu !
Każdy członek pleniemia mógł zagrać z innym o cokolwiek a wynik gry był wiążącym obie strony
Niemcy i Holendrzy grzecznie przeszli do kolejnego punktu programu a połowa Naszego sQuadu rozeszła się po wiosce
Przewodnik pogodził się widać z faktem, że ta grupa zabierze mu nadprogramowy czas
W końcu zaprowadził nas do kolejnego szałasu, po drodze prezentując m. in. jak zabezpieczali swoje zwierzęta przed kotowatymi na noc i kilka innych patentów 'wioskowych'.
Przyszedł czas na fascynującą prezentację skautowsko-harcerską czyli 'robimy' ognień pocierając drewienka
Cwaniaczyliśmy, że dla Nas to pikuś - chociaż fakt - faktem - pokaz zrobił wrażenie - ogień z niczego
Dowiedzieliśmy się między innymi, że jeśli chłopak/młody mężczyzna chciał poślubić dziewczyne - wcześniej MUSIAŁ przed wodzem plemienia rozpalić ogień w określonym czasie - inaczej - sory stary - nie możesz posiąść kobiety.
Nasz przesympatyczny przewodnik trochę bezmyślnie zapytał czy ktoś z Nas chce spróbować - zanim zacząłem tłumaczyć rzucił szybko błagalnym tonem - maybe later
Szybko zawołał jedną z dziewczyn (ta sama która nie mogła oderwać oczu od Marcina) i zaczął się pokaz lokalnego języka i miliona innych rzeczy naraz (sory nie wiedziałem co napisać w tym miejscu).
Dziewczyna opowiadała o przeznaceniu i zastosowaniu roślin, ziół, owoców i innych darów matki natury w ich języku a Nasz przesympatyczny przewodnik opowiadał o tym po angielsku ...
"Młoda" jednak tak Nas czarowała, że nie potrzebowaliśmy rozumieć o co kaman
Kilka razy z Darkiem wymienialiśmy spojrzenia w stylu "Ty tłumacz bo ja mam w d*pie treść co Oni z tym zielskiem robią" hahahahahaha.
Pamiętam tylko, że większość tych roślin ma wiele zastosowań - od walki z niepłodnością, aż po zastosowanie drzewka jako christmas tree (chyba że pokaz palenia niektórych ziół wpłynął negatywnie na moje pojmowanie języka Shakespeare).
Niemniej ten pokaz zrobił na wielu z Nas mega wrażenia - i nie chodzi tylko o urok "młodej" ... gdyby nie to że turyści ze strefy euro czekali na dalszą część pokazu a ta nie mogła się odbyć bez Naszego przewodnika to byśmy w tym szałasie zostali do środy - "taka impreza".
Na koniec dowiedzieliśmy się, że te sławne świśnięcia i cmoknięcia w języku plemienia Damara głównie są do akcentowania i wiodące są tylko cztery - aha! nie mówcie o tym Cejrowskiemu bo on do tego dorobił mega filozofie - jak się okazało zupełnie bezpodstawnie
Marcin dostał indywidualną lekcje świstania i cmokania
Przyszło Nam przejść do pokazu plemiennego tańca i śpiewu.
Tutaj bądźmy szczerzy - KOPARY NAM OPADŁY - discovery, travel channel i nawet kropka nad i tego nie pokaże ...
Cejrowski, Pawlikowska, Martyna ... no i Tony Halik to widzieli przed Nami - jednak zobaczyć to na żywo - ehhhhhhhhhh
Szczęki nadal mieliśmy w parterze w okolicach butów ... pokaz się skończył a Nasz przewodnik podszedł do mnie i poprosił byśmy chwilę poczekali ...
Niemcy i Holendrzy zostawili euro za pamiątki ukulane przez plemie a wystawione do sprzedaży
Ledwo ich wypasione land rovery opuściły parking - przewodnik zaprosił Nas do tego najwiekszego szałasu i przemówił : teraz bardzo byśmy chcieli abyście zaprezentowali Nam pieśń z Waszych stron ...
Dodał, że jest to prośba całego plemienia i że są dumni z tego że mogli dla Nas zatańczyć i zaśpiewać. Bardzo jednak chcieli by poznać/posłuchać POLAND song ...
W morde jaka Nas konsternacja ogarnęła - co teraz - pszczółka maja - ona tańczy dla mnie - no hymn odpada ...
Pierdzielnął ktoś majteczki w kropeczki - pewnie by przeszło tylko nikt nie znał słów hahahaha
Wreszcie ktoś się zlitował i zaintonował "hej sokoły" ... jedna zwrotka, refren, druga zwrotka, refren - no i się skończyło bo nikt nie wie co dalej
Nagle wyrywają się dwie dziewczyny z plemienia i rytmicznie podskakując krzyczą hey sssss hey sssssss hey ssssss ... chwyciły rytm i już wszyscy tupaliśmy w refren
Powoli zbieramy się do wyjścia - przewodnik chwyta mnie za rękaw i pyta - gdzie nocujecie dzisiaj - hmmmmm -odpowiadam - strasznie daleko stąd w planie mamy jeszcze ponad 200 km ;(
Mina mu rzednie dość wyraźnie - mówi - szkoda - chcieliśmy Was zaprosić do Naszej wsi - zrobic party - nie tutaj powiedzial - nie w skorach tylko w jeansach i tshirtach (dosłownie tak powiedział!!!)
KuFFa jak mi przykro - nie tłumacze nawet chłopakom dosłownie - wiem że musimy pierdzielnąć w P&P kilometrów dzisiaj - inaczej plan całej wyprawy trafi - szczególnie że dziś na moich barkach jest doprowadzenie grupy do planowanego miejsca noclegu
Z drugiej strony niech się cieszą - gdybyśmy wpadli do nich impreze zrobić - to skansen pewnie z tydzień miałby przerwe ...
Grzecznie mówie do chłopaków - zwijamy się stąd - mamy jeszcze ponad 200 km w linii prostej - puste zbiorniki a i południe już dawno za nami - zmrok mamy jak w banku ...
Tylko jak zdyscyplinowac chłopaków skoro dziewczyny z wioski same garną się do quadów i każda chce być w Piroman Racing Team
Tak dotrwaliśmy do połowy dnia trzeciego ...